O in-vitro z reguły mówi się z perspektywy rodziców. Spróbujmy spojrzeć na nie z perspektywy dziecka.
W debacie na temat in-vitro bardzo często, ze strony zwolenników tej metody pada argument, że wszyscy mamy prawo do tego by mieć dzieci i w związku z tym powinna ona być szeroko dostępna. Takie podejście jest bardzo egoistyczne. Jest przejawem myślenia, zgodnie z którym podmiotem sporu dotyczącego zapłodnienia pozaustrojowego są wyłącznie rodzice. Tymczasem sprawa ta w co najmniej równym stopniu dotyczy poczętych dzieci. Nie tylko tych, którym nie dane było się urodzić, ale też tych, które miały więcej szczęścia i „przyszły na świat”. Przyjrzyjmy się tej metodzie z ich perspektywy.
Zapłodnienie pozaustrojowe narusza fundamentalną zasadę zgodnie z którą jeśli nie wiemy jakie są skutki uboczne określonej procedury dla osób, której jej podlegają, to nie możemy ich testować na tych osobach bez ich zgody. Nikt nie testował na dzieciach poczętych metodą in-vitro, jakie są dla nich skutki tej metody. My tego nie wiemy. Pierwszy człowiek, który się urodził w wyniku procedury in-vitro ma dzisiaj dopiero 33 lata. Nie wiemy jaki będzie jego dalszy los. Pierwsze badania mówiące o zdrowiu ludzi, poczętych w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego, nie nastrajają jednak optymistycznie.
W 2005 r. zespół naukowców zebrał wszystkie prace z różnych ośrodków in-vitro, które dotyczyły zdrowia dzieci poczętych w drodze programu in-vitro. Okazało się, że obserwuje się u nich do 40% więcej wad wrodzonych niż w populacji dzieci poczętych drogą naturalną.[1]
W 2008 r. Centrum Kontroli Chorób i Prewencji w Atlancie (CDCP) opublikowało informację o tym, że wśród dzieci poczętych przez zapłodnienie pozaustrojowe dwa razy częściej występują ciężkie wady serca, dwa-cztery razy częściej występują rozszczepy wargi i podniebienia, cztery-pięć razy częściej zarośnięcie przełyku, pięć-siedem razy częściej – zarośnięcie odbytu. Stwierdzono też, że u dzieci urodzonych w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego w pierwszych pięciu latach życia wykonuje się dwukrotnie więcej zabiegów operacyjnych niż u dzieci poczętych w sposób naturalny.[2]
Wiele badań wskazuje też na to, że przy zapłodnieniu pozaustrojowym dzieci znacznie częściej rodzą się przedwcześnie i z małą masą urodzeniową, co powoduje szereg poważnych komplikacji zdrowotnych w okresie noworodkowym, a także w późniejszych latach życia dziecka. W jednych z nich obliczono, że procedura in vitro obarczona jest 2,6-krotnym wzrostem ryzyka urodzenia się dziecka z niską masą urodzeniową w przypadku ciąży pojedynczej. W przypadku ciąży mnogiej to ryzyko miałoby jeszcze wzrastać.[3] Z kolei w metaanalizie 15 niezależnych badań naukowych stwierdzono 2-krotny wzrost ryzyka przedwczesnego porodu dzieci poczętych in vitro.[4]
Wpływ in-vitro na zdrowie poczętych w ten sposób ludzi, ciągle nie jest jednak dokładnie przebadany, choćby dlatego, że ich tożsamość osób jest dość dobrze chroniona, jak i dlatego, że ciągle są to osoby młode. Nie wiemy więc co czeka je na starość. Tym bardziej nie wiemy jakie są długofalowe skutki in-vitro dla puli genetycznej ludzkości.
Procedura in-vitro nie tylko jest swoistym eksperymentem na poczętych w ten sposób osobach, ale też narusza ich godność. Poszanowanie godności dziecka, powinno wiązać się z tym by powstało ono w wyniku aktu miłości. W in-vitro tego nie ma. Dziecko jest kreowane „na zimno” przez lekarzy w próbówkach, jest skutkiem procesu produkcyjnego.
Co więcej w przypadku zapłodnienia z wykorzystaniem materiału genetycznego obcej osoby, pozbawia się dzieci synowskiej więzi z rodzicami i utrudnia ich prawidłowy rozwój, który jest najbardziej korzystny gdy następuje w otoczeniu biologicznych rodziców. Takie dzieci mogą też przechodzić problemy z określeniem własnej tożsamości osobowej. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że bardzo często, nawet jeśli chciałyby się dowiedzieć się kto jest ich biologicznym ojcem, to nie miałyby takiej możliwości. W wielu krajach procedura in-vitro zorganizowana jest w taki sposób, że do stosownego mieszadła wkłada się spermę pochodzącą od kilku dawców i potem się ją miesza, żeby nie można było rozpoznać kto jest biologicznym ojcem i później nie można było takiego mężczyzny pozwać o alimenty.
Jeśli zgodzimy się na tezę, że ktoś ma prawo do dziecka, to dziecko sprowadzamy do roli „przedmiotu użytku” zamiast podmiotu miłości, staje się ono nie celem tylko środkiem do osiągnięcia celu. A człowiek nigdy nie powinien być środkiem, zawsze powinien być celem. Prawo lub uprawnienie można mieć tylko do przedmiotu nigdy do podmiotu. Dziecko nie jest rzeczą i nie może być własnością rodziców. Nie mogą oni „produkować” dzieci, naruszając ich godność, narażając na kryzys tożsamości i zagrażając ich zdrowiu i życiu.
[1] Tadeusz Wasilewski, wypowiedź podczas spotkania: „Stawka większa niż życie: in vitro- za czy przeciw?”, 21 października 2009 r., Uniwersytet Warszawski.
[2] Irena Świerdzewska, Dlaczego nie in vitro?, Idziemy, 13 grudnia 2009 r.
[3] Schieve LA i inni., Low and very low birth weight in infants conceived with the use of assisted reproductive technology, New England Journal of Medicine, 2002, 346
[4] R. Jackson i inni., Perinatal Outcomes in Singletons Following In Fertilization: A Meta-Analysis, Obstetrics&Gynecology, Vol. 103, no 3, 2004
Blog Zbigniewa Kaliszuka. Skupiam sie na lamaniu stereotypów dotyczacych chrzescijanstwa i poszukiwaniu prawdy w kwestiach wiary oraz wartosci.