W pierwszą rocznicę tragicznej katastrofy zamieszczam tekst, na który trafiłem w sieci jakiś czas temu.
Autor (niestety już nie pisze) wyraził zgodę na przedruk bez wskazania źródła i autora.
Kiedy 10 kwietnia 2010 roku dotarła do mnie rano wiadomość: "prezydent nie żyje" pomyślałem, że to kiepski dowcip w wydaniu niejakiego politycznego przygłupa, Palikota. Wiadomość otrzymałem sms z prośbą o włączenie telewizji. Włączyłem i zobaczyłem to, co wszyscy tego dnia mogli obejrzeć.
Pierwsze, co wtedy przyszło mi do głowy, to zamach, pomyślałem. Nigdy jednak tego nie wypowiedziałem na głos.
Nie rozsądzałem jakiego rodzaju miał być, ale ta myśl była tak silna, że nie miałem wątpliwości: moje wskazania padły na Rosjan.
Od tamtego czasu raz jeden, jedyny, bodajże na drugi dzień od tragedii, popełniłem krótki wpis na tekstowisko.com – ograniczyłem się do współczucia bliskim wszystkich ofiar katastrofy, bez wyjątku.
Tamtą niedzielę prawie całą przesiedziałem przed telewizorem, wyszedłem jedynie na godzinny spacer aby ochłonąć, aby odciąć się od tego zdarzenia i nabrać właściwego dystansu.
Od tragedii minęło ponad pół roku, w tym czasie pojawiło się szereg rozmaitych wersji, spekulacji i dowodów. Te ostatnie, jak się okazuje, mają bardzo słabą siłę dowodu i z dnia na dzień tracą ją coraz bardziej.
Nie zaryzykuję poparcia dla istniejących teorii przedstawianych oficjalnie, ani nie odrzucę tych, które nazywane są spekulacjami. Dopóki nie ma jasnego stanowiska, dopóty będę optował za pierwszą swoją myślą, jaka mi wtedy, w dniu katastrofy, przyszła do głowy.
Okazuje się, że pierwsze pogłoski o odgłosach strzałów były prawdziwe, jak prawdziwym okazuje się być fakt, że jednak były telefony z rozbitego samolotu.
Jednak o tych sprawach piszą jedynie dwie gazety: "Nasz Dziennik" i "Gazeta Polska", co sprawia, że wiadomości z tych źródeł traktowane są z grymasem skrzywienia, jaki może wywołać niesmak i niedowierzanie. No bo jak wierzyć pisowcom skoro oficjalnie instytucje państwa mówią inaczej, a reszta mediów milczy lub trzyma linię rządu.
Media wolą nagłaśniać takie sprawy jak niedopilnowanie maluszka przez młodą przedszkolankę lub pisać, że: "Jeśli on zostanie szefem PiS, to grożą nam podsłuchy on-line"– chodzi rzecz jasna o byłego szefa CBA, Mariusza Kamińskiego.
Bzdury zdjęte z drugiej strony księżyca mają dla upolitycznionych mediów większą wartość niż moc dowodu, który się spycha poza margines publicznej debaty.
Straszenie dziś podsłuchami, kiedy ktoś kiedyś hipotetycznie mógłby dojść do władzy, to nic innego jak zwyczajne bicie piany, mieszanie powietrza, po to, aby odwrócić uwagę i tak już mocno zmanipulowanego społeczeństwa od spraw istotnych, tych wartych uwagi i niecierpiących zwłoki: kontynuacja polityki PO – straszenie PiS-em.
I trzeba przyznać, to metoda ciągle skuteczna, to, że tak prawdziwa, jak prawdziwą jest polityka miłości nie przeszkadza w jej uprawianiu.
Cóż, rzetelność mediów wielokrotnie została już poddana sprawdzianowi. Ocenę zostawiam czytelnikom.
Tylko dla porządku dodam: sprawa tzw podsłuchów została uregulowana już za rządów Leszka Milera.
To już wtedy (o czym doskonale wiedzą media, jednak wiadomo czemu milczą – okruchy z pańskiego stołu stanowią znacznie bardziej łakomy kąsek niż rzetelność i tzw etyka zawodu) wprowadzono regulacje prawne dotyczące przechowywanie danych przez operatorów sieci telefonii komórkowej, providerów, właścicieli i usługodawców portali internowanych. Wymienionych w ustawie zobowiązano do przechowywania wszelkich danych w tym rozmów prywatnych na stronach portali społecznościowych i udostępniania tych danych na żądanie przez 29 różnych instytucji, agend i służb.
Dla porównania dodam, że USA, kraj ździebko większy od Polski, takich 'uprawnionych’ instytucji posiada tylko 19.
W obecnych realiach, dzięki tamtemu posunięciu, dostęp do naszych danych posiada wiele osób nieuprawnionych, albowiem i prawo i system(y) są dziurawe niczym szwajcarskie sery. Oprócz organów policji, sądu, prokuratury, służby więziennej, celnej, granicznej, skarbowej i wielu innych jak: BOR, CBA, CBŚ, ABW, dostęp do tych danych posiadają różne ciemne typy parające się rzekomo współpracą z organami wymiaru sprawiedliwości lub mediami. Dziennikarze rzecz jasna też mają dostęp tych danych, ale o ścieżkach dochodzenia informacji tutaj nie wspomnę.
Straszenie obywateli Kamińskim jest niczym innym jak gadką dla "ciemnego ludu".
Wracając do tragedii smoleńskiej warto zauważyć, że strona rosyjska zagrała po swojemu, co jest typowe i charakterystyczne dla ich trybu postępowania w sytuacjach podobnych. Dla przypomnienia wartym uwagi jest głośna sprawa "Kurska", gdzie tragiczną prawdę o śmierci całej załogi trzymano jak tylko długo się dało, a i potem dementowano podawane wcześniej fakty.
Czego można spodziewać się po Rosjanach w tym przypadku, zwłaszcza, że samolot rządowy był wyprodukowany tam i tam również przez dwie ostatnie dekady serwisowany.
To jest zastanawiająca zależność od wschodniego sąsiada, od którego wpływów rzekomo mieliśmy się uniezależnić wraz z wyprowadzeniem wojsk radzieckich i rozpadem imperatora jakim był ZSRR.
Zastanawiam się – i zadaję sobie pytanie: dlaczego inne kraje wchodzące w skład demoludu tworzące rzekomo jakiś sojusz wyrwały się z owego silnego, duszącego wręcz uścisku niedźwiedzia i rządy tych państw nie latają na "drzwiach od stodoły" made in ZSRR. Zastanawiam się dlaczego polska prokuratura milczy w sprawach, które należałby w pierwszej nadrzędnej kolejności, kierując się polską racją stanu, nagłośnić i postawić pytania stronie rosyjskiej wprost, zażądać udostępnienia tego co wg prawa międzynarodowego należy się stronie polskiej. Zastanawiam się, czy i jaki może to mieć związek z przepastnymi tomami tajnych akt z okresu istnienia państwa PRL będącymi w posiadaniu naszego rosyjskiego sąsiada?
O roli mediów wspomnę jedynie, że te nie jeden raz, w ważnych dla historii sprawach przemilczały lub wręcz przekłamały posiadaną prawdę.
Takim 'splotem’ przedziwnych wydarzeń było zatajenie, przez brytyjskie media, prawdy o sprawcach mordu dokonanym na polskich oficerach i polskiej inteligencji na terenach ZSRR jakiego dopuściło się NKWD w Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Tweru i na przedmieściach Charkowa, w Piatichatkach, po to aby opinia publiczna nie wyraziła swojego sprzeciwu wobec sojuszu zawartego ze Stalinem.
O obecnym kierunku polityki Moskwy może wskazywać choćby styl i metody "rozwiązywania problemów" z nieposłusznymi narodami na dalekich rubieżach dawnego radzieckiego imperium, które dość mają ucisku tyrana.
Dobrosąsiedzkie stosunki to sprawa jedna, drugą jest dbałość o nasz interes narodowy i polską rację stanu, o której zdaje się ktoś tutaj wyraźnie zapomniał. I w tych działaniach nie ma miejsca i nie powinno być mowy o jakimkolwiek, politycznym wewnętrznym sporze.
Nie wspomnę słowem nawet o szczególnej roli służb czuwających nad bezpieczeństwem głowy państwa, gdyż, jak się słusznie zauważa w innych demokracjach, jest to sprawa ponad jakąkolwiek dyskusją.