Ile kosztuje nas Państwo? – Bez demagogii, proszę!
04/05/2012
502 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
Dobrze się stało, że kanał TV-Biznes zaprezentował młodego ekonomistę z FOR, pana Aleksandra Łaszka, bo otrzymaliśmy znakomitą okazję wyjaśnienia błędów często popełnianych w rozumieniu kwestii budżetowych.
Młody człowiek, przedstawiony jako uczestnik Forum Ekonomicznego Rozwoju, jeden z młodych lwów z założonej przez byłego ministra finansów w rządzie Jerzego Buzka Fundacji FOR, zaprezentował dokonania FOR-owskiej młodzieży – i bardzo dobrze, że młodzież jest aktywna, popieram, jak powiedział wielki poeta, „Młodzieży, ty nad poziomy wylatuj”… ale droga młodzieży, trochę skromności, dystansu i świadomości, że życie jest bardziej skomplikowane, niż wam się wydaje. I warto zdawać sobie sprawę z tego, że mało jeszcze rozumiecie.
Tak więc, FOR-owska młodzież pod skrzydłami byłego ministra finansów wzięła dane budżetu państwa i podzieliła je przez ludność Polski i zaprezentowała, ile każdego obywatela kosztuje państwo – ach, to niedobre państwo…TYLE KOSZTUJE WAS, RODACY!!!
I oto pod batutą byłego ministra finansów i byłego prezesa NBP FOR-owska młodzież wystawiła rachunek temu niedobremu państwu, ile to ono kosztuje każdego obywatela.
Dzięki temu przeciętny Polak dowiaduje się, jakoby polskie państwo kosztowało go ponad 18 tys. złotych. Tak więc, wzięli wydatki budżetu i podzielili, i mają… oj, wysilili się, a młody człowiek potrzebował do tej operacji jeszcze dwie młode damy, obie Dominiki zresztą, którym grzecznie dziękuje (bardzo ładnie, pochwalam, wobec dam trzeba być szarmanckim). Ale, czy rozumieją, co mają? Warto wyjaśnić sobie podstawowe pojęcia, bo z ich zrozumieniem u FOR-owskiej młodzieży krucho.
Trzeba zatem trochę dydaktyki, bo w SGH są znakomici profesorowie, ale jak widać młodzież nie zrozumiała tego, o czym mówi. Po pierwsze więc, droga młodzieży FOR-owska, trzeba właściwie zinterpretować podstawowe pojęcia: wydatków i dochodów państwa? Przecież my państwu płacimy podatki, które są dochodem państwa – i dla nas one właśnie, a nie wydatki państwa, są kosztem, który jako społeczeństwo ponosimy, w różnej formie: podatków bezpośrednich, podatków pośrednich, różnych opłat itd. I jeśli weźmiemy zamiast wydatków państwa jego dochody, to na obywatela będzie ponad 17 tys, ok. tysiąca mniej niż twierdzicie.
Ale starajmy się lepiej zrozumieć, co to faktycznie znaczy: koszty. Te podatki są kosztem w tym sensie, że stanowią CENĘ płaconą przez nas za funkcjonowanie państwa. Jak z każdą ceną, niska cena, to zwykle produkt niskiej jakości, często bubel.
I podobnie z państwem: państwo źle sfinansowane to państwo bubel, które nie pełni właściwie swych funkcji, tak jak tanie buty-buble, nie nadają się do chodzenia lecz do kosza na śmieci – i to, droga młodzieży FOR-owska, trzeba zrozumieć: państwo źle sfinansowane, to państwo-bubel, od którego odwracają się jego obywatele.
A teraz weźmy wydatki. One są oczywiście wyższe od dochodów. Państwo, jak każda instytucja może swe wydatki finansować dochodami własnymi, tymiż właśnie podatkami, które są płaconą przez nas ceną, lub KAPITAŁEM OBCYM, a więc środkami pożyczonymi poprzez wykorzystanie instrumentu finansowego zwanego obligacją – i to jest normalne, bo w gospodarce rynkowej dług jest czymś normalnym (gdyby nie było zadłużających się, pożyczających, to, droga młodzieży, nie miałoby sensu oszczędzanie). I to finansowanie kapitałem obcym oczywiście staje się źródłem długu. I tu też jest problem ze zrozumieniem, ale to zostawmy na deser; wyjaśnijmy najpierw kwestię wydatków, bo to też nie jest rozumiane.
Zaliczyliście do tego rachunku za państwo wydatki na zdrowie – no bez sensu, droga FOR-owska młodzieży! Wydatki na zdrowie zostały z budżetu państwa wyjęte i mają charakter składki na ubezpieczenie zdrowotne – jest to oczywiście nasz koszt, tak jak na przykład ubezpieczenie samochodu. Oczywiście jak z każdym ubezpieczeniem, płacimy je i możemy z niego nie skorzystać – i modlimy się, by nie skorzystać, życzę Wam i Waszemu pryncypałowi, byście jak najrzadziej musieli z tego ubezpieczenia skorzystać. Ale ten koszt zabezpieczenia na losowy wypadek choroby, tak jak w przypadku samochodu, który ubezpieczamy od wypadku lub kradzieży – musimy ponieść. Zaliczanie tego do „rachunku dla państwa” świadczy o niezrozumieniu samego mechanizmu przepływu pieniędzy.
Te pieniądze już z państwem nie mają nic wspólnego, ale czy koszty tego ubezpieczenia mogłyby być niższe? Młody człowiek z FOR poucza z mądrą miną, że przy lepszej organizacji kosztowało by to nas mniej. Ale już pryncypał FOR, były minister finansów w rządzie Jerzego Buzka, narobił był Polsce kłopotów, bo gdy organizowano kasy chorych i szacunki wskazywały, że składka na zdrowie powinna wynieść 11%, on zarządził, że ma być 7,5%, twierdząc, że „jak im damy mniej pieniędzy, to się lepiej zorganizują”. I efekt jest, jak każdy widzi – ochrona zdrowia zaczęła popadać w permanentne długi. W finansach i polityce gospodarczej jest bardzo łatwo napsuć ustanawiając na przykład za słabe strumienie finansowania, ale naprawić jest bardzo trudno. Długi szpitali i długi NFZ-u, spowodowane przez jego niezdolność zapłacenia szpitalom za nadwykonania (bo ludzie, patrz pan, chorują nie chcą zastosować się do światłego zalecenia byłego ministra finansów, by prowadzić zdrowy styl życia) – wszystko to jest empirycznym dowodem, że popełniono kompromitujący błąd.
I tu nie ma co, młodzieży FOR-owska, mądrzyć się, że „przy lepszej organizacji mogłoby nas to mniej kosztować”, trzeba po prostu sięgnąć do porównań międzynarodowych, zamiast bawić się w dzielenie wydatków budżetowych przez wielkość zaludnienia Polski 38,2 mln, ciekawiej by było sięgnąć do danych międzynarodowych i porównać. Polska w finansowaniu ochrony zdrowia jest na jednym z ostatnich miejsc. Gdy się to dostrzeże i sięgnie głębiej, to się może znajdzie dane wskazujące, że w krajach porównywalnych z Polską składka na zdrowie jest po pierwsze wyższa, na poziomie 13-15% w relacji do wynagrodzeń, a po drugie dzielona między pracownika, z jego pensji, i pracodawcę, z jego dodatkowych kosztów – no bo wszędzie się rozumie, że jak coś ma dobrze funkcjonować, to trzeba ponieść koszty (zapłacić odpowiednią cenę), a warto je racjonalnie podzielić między dwie strony procesu wytwarzania (o zrozumienie tej kwestii walczy, obok niżej podpisanego, prof. Paweł Bożyk poprzez swą fundację imienia Hanki Bożyk – oj, trudno się przebić do mediów z kompetentnym myśleniem o ekonomii, trudno!). Moglibyście wtedy, droga młodzieży, podszkolić Waszego pryncypała.
Ale powiedzmy o innych wydatkach. O ile dochody państwa są, jak powiedziałem, płaconą przez nas ceną za państwo, nie da się ukryć, jest to ponoszony przez nas koszt, to jego wydatki są naszym, społecznym DOCHODEM. Tak to jest w procesach ekonomicznych, warto to profesjonalnie rozumieć, że to, co dla jednego jest wydatkiem, to dla innego jest dochodem, ściślej biorąc, przychodem. Relacja przychodów do kosztów jest swego rodzaju miernikiem rentowności, a różnica jest zyskiem. Dla społeczeństwa różnica między wydatkami państwa (przychód społeczeństwa) a jego dochodami (koszty społeczeństwa) – jest, logicznie biorąc, jego zyskiem – to doprowadzi nas do zrozumienia pojęcia długu – ale to za chwilę, przyjrzyjmy się jeszcze wydatkom.
Otóż wydatki państwa, FOR-owska młodzieży, inaczej należy interpretować. Oczywiście nie jako koszty lecz jako nakłady, inwestycje. To rozumienie wydatków jako kosztów, jako obciążenia jest swego rodzaju echem marksistowskiej ekonomii, dla której to, co trzeba było wydać w ramach gospodarki centralnie planowanej na konsumpcję, mieszkania, ochronę zdrowia, było kosztem, kłopotem, bo liczył się rozwój, zależny od działu produkcji środków produkcji – konsumpcja była kosztem, forowano zatem gałęzie inwestycyjne.
Ale to na szczęście minęło i teraz w mechanizmie gospodarki rynkowej to, co państwo wydaje na różne cele – nie swoje, ale cele stanowiące szeroko rozumiany interes społeczeństwa, stanowiące tzw. dobro publiczne, pro publico bono, jak mawiali starożytni Rzymianie, to jest pełniący różne funkcje nakład lub inwestycja. Nakład i inwestycja to też niby koszty, ale te terminy mają inny wydźwięk, nie jako obciążenie, ale jako efekt dążenia do pewnego celu.
Na przykład wydatki państwa na edukację, to oczywiście nie koszty, to nakłady na mądrzejszą młodzież, dla biznesu (kłaniam się TV-Biznes) na „wyprodukowanie” lepszego kapitału ludzkiego. Wydatki na naukę i szkolnictwo wyższe to inwestycja nie tylko w lepszy kapitał ludzki, ale w bardziej innowacyjną i nowocześniejszą gospodarkę, która zaczyna więcej znaczyć w Europie i świecie.
I tu, niestety, nie rozumiejąc tych problemów, mając kłopoty ze zrozumieniem mechanizmów i pojęć ekonomicznych, „tnie się koszty budżetowe”, przez co perspektywy naszej gospodarki stają się coraz bardziej niepewne, a przyszłość młodzieży we własnej Ojczyźnie niezbyt zachęcająca. To niestety błąd.
I tu doszliśmy do kwestii długu publicznego i tej nieszczęsnej tablicy z długiem publicznym, postawionej przez FOR-owską młodzież w centrum Warszawy. Zgadzam się z ministrem Rostowskim, ze to się powinno usunąć. Obecnego ministra finansów, z którym generalnie w wielu punktach się nie zgadzam, uważam, ze popełnia błędy „tnąc koszty”, a przez to nie realizując ważnych inwestycji w naszą przyszłość, ale szanuję go za jego sławne „Ależ Leszku, nie rozumiesz…” i za ten słuszny postulat likwidacji tej tablicy, bo to tylko propagandowy humbug, wynikający z tego, że FOR-owska młodzież nie rozumie, czym jest deficyt budżetu państwa i dług publiczny.
Tak więc, młody człowiek pisze, że dług oznacza, iż „koszty dzisiejszych wydatków są przerzucane na następne pokolenia”. No i niestety, nie rozumie, czym jest dług. Dług powstaje przez to, że państwo część swoich wydatków finansuje nie dochodami, lecz pożyczając na rynku finansowym. Jeśli na krajowym rynku, to oznacza to, że oferuje dla części podmiotów instrumenty oszczędzania pod względem stopy zwrotu lepsze od zwykłego bankowego depozytu, a gorsze od innej inwestycji, ale za to bardzo bezpieczne. Oferując swoje obligacje ściąga przy tym nadwyżkę oszczędności z rynku finansowego, bo może zapamiętali z wykładów znakomitych profesorów SGH, że z reguły w gospodarce oszczędności są wyższe od inwestycji, co makroekonomicznie określa się jako S > I – zwłaszcza w kryzysie.
Państwo bierze pieniądze, a za to daje papier wartościowy. Ten papier wartościowy nie jest kosztem, w pewnym sensie, jak wykazałem wyżej, jest to zysk – no bo obywatel lub instytucja ma w garści PAPIER WARTOŚCIOWY. Opowiadanie, że „jest to zadłużanie się kosztem przyszłych pokoleń”, świadczy, że FOR-owska młodzież nie rozumie podstawowej kategorii ekonomicznej, jaką jest dług publiczny. Jeśli mamy papier wartościowy, to gdzie tu koszt? W przyszłości państwo odkupi obligację, gdy dojdzie jej „czas dojrzenia”, więc przyszłe pokolenia będą miały przychód i zysk z odsetek. Co tu pleść o kosztach?
Oczywiście istnieje racjonalny poziom finansowania pożyczkami i wynikającej z tego wielkości długu – określają tę racjonalność koszty obsługi, a te zdeterminowane są przez wielkość stopy procentowej. I może zapamiętali z wykładów, że koszty obsługi długu wyższe od deficytu czynią tę nieracjonalność, ale przecież, jeśli obniżymy deficyt to i koszty obsługi staną się wyższe od tego deficytu. Nie można zatem tej kwestii interpretować tak bezpośrednio, w jej wymiarze krótkookresowym.
Ale, droga FOR-owska młodzieży, moglibyście uczynić coś pożytecznego. Po prostu zastąpcie tę aktualną tablicę z długiem tablicą, która przedstawi zadłużenie zagraniczne – bo to bardziej ta część długu jest poważnym problemem. Wartość części zagranicznej długu, to było nie było ok. 1/3 całości długu, zależy bowiem od wahliwego kursu złotego. Osłabienie złotego powoduje przecież, co zdolna młodzież rozumie, wzrost wartości długu i kosztów jego obsługi. Państwo popada wtedy w kłopoty, bo swego czasu niezbyt mądrze wpisano do Konstytucji próg 60%, a do ustawy o finansach publicznych konieczność drastycznego cięcia deficytu w sytuacji, gdy relacja długu do PKB przekroczy 55%. Zmusiłoby to państwo do rezygnacji z części ważnych dla gospodarki jego nakładów i inwestycji lub finansowania swych wydatków zamiast kapitałem obcym, czyli pożyczkami – dochodami własnymi, a to by oznaczało wzrost podatków – i w efekcie naszych kosztów ponoszonych na rzecz państwa. Cena tego państwa by wzrosła, przy jednoczesnym spadku jakości dostarczanych dóbr publicznych – z powodu niedofinansowania odpowiedzialnych za ich wytwarzanie instytucji. A to prosta droga do odwracania się społeczeństwa od własnego państwa, absurdalnych wniosków, że „po co płacić podatki, skoro państwo nie wypełnia swych podstawowych funkcji” i emigracji młodzieży.
I tu FOR-owska młodzież mogłaby zrobić jeszcze coś pożytecznego: wystąpić z inicjatywą wykreślenia z konstytucji tych absurdalnych przepisów i z ustawy o finansach publicznych tych restrykcyjnych progów, wprowadzonych z inicjatywy jakiegoś niezbyt kompetentnego ekonomisty.
Że co, że ja namawiam do powiększania długu? Nie, nic podobnego, ale trzeba zmniejszać relację długu do PKB nie przez zmniejszanie długu forsując cięcia wydatków państwa lecz poprzez zwiększanie mianownika tej relacji – tu tkwi zasadnicze nieporozumienie. Trzeba pamiętać, że każde wydatki, w tym i wydatki państwa, stają się czyimś dochodem, ograniczanie wydatków jest zawsze szkodliwe dla wzrostu gospodarczego, chyba że zmniejszanie wydatków oznacza oszczędności, które poprzez system finansowy "przekształcają się" w realne wydatki innych podmiotów – ale po to, by tak się działo muszą być spełnione określone warunki. Trzeba zatem pobudzać wzrost gospodarczy, oczywiście drogą wzrostu wydajności pracy i tworzenia miejsc pracy, ale cięcia wydatków państwa w sytuacji kryzysu mogą tylko wzrostowi zaszkodzić – dlatego te mechaniczne ograniczenia są po prostu niepotrzebne.
I oczywiście wydatki państwa trzeba racjonalizować, trzeba pobudzać wzrost gospodarczy – i tu aktywność badacza młodych i zdolnych jest jak najbardziej wskazana.
Tak więc, droga FOR-owska młodzieży, uczyć się, starać się zrozumieć pojęcia ekonomiczne i działać, działać, działać, ale z głową, po przemyśleniu tego, co się robi. Powoływaliście się na słowacki think-tank, jako swój wzorzec. Jaki tam tank, raczej bike. Jeśli nie chcecie być think-bikiem, radzę więcej skromności i więcej nauki. Czytajcie ostatnie dzieła starych ekonomistów, Galbraitha na przykład (świetna jego ostatnia książka „Gospodarka niewinnego oszustwa”), Stiglitza, który bezsilnie dowodzi, że Europa swymi cięciami wydatków wpędza się w katastrofę gospodarczą, Krugmana, naszego znakomitego nestora nauk o zarządzaniu prof. Witolda Kieżuna („Patologia transformacji”) – to może będziecie think-tankiem. Powodzenia.