Po dziś dzień w aurze „ludzi honoru”, żyje sobie i opływa w dostatek cały regiment pułkowników Kuklinowskich, a ten dumny z siebie naród nie jest zdolny dać im porządnego kopniaka…
Rzeczpospolita zwana I-szą, kojarzy się dziś najczęściej z pieniactwem, liberum veto, sobiepaństwem, awanturnictwem i jednym słowem, z upadkiem.
Wspominanie czasów sarmackich i promieniowania, jakim oddziaływała demokracja szlachecka na podziwiające ją kraje ościenne, nie było z wiadomych powodów na rękę rządzącym ani za czasów PRL-u, ani po 89 roku.
Może to i lepiej, skoro patrząc na dzisiejszych spadkobierców sarmatów wypada dojść do wniosku, że zamieszkał tu jakiś inny, tchórzliwy lud z przetrąconym kręgosłupem, papugujący z zapałem obce wzorce, umizgujący się i łaszący do możnych tego świata. Lud, którego sympatię może kupić tylko ten, który wykona bardziej przekonywującą, poddańczą pozycję kolanowo-łokciową przed miejscowymi i zagranicznymi przewodnikami stada.
W XVII wiecznej Europie panowało powszechne snobowanie się na Polaków. W Italii, w dobrym tonie było ubierać się ala Polacca i w ten sam sposób przystrajać swoje pociechy. Niemieccy kronikarze opisywali i jako wzór przedstawiali szlacheckie obyczaje, maniery, sposób wychowywania dzieci, odwagę, waleczność, tolerancję i zdrowy tryb życia.
Całkiem na serio, na podstawie obserwacji poczynionych w Rzeczpospolitej formułowano porady jak należy wychowywać chłopców, a jak dziewczynki, w jakiej wodzie i jak często je kąpać. Zastanawiano się, jaki wpływ na tą podziwianą potęgę ma niezwykła wysoka i odpowiedzialna rola kobiet na dworach i w zagrodach szlacheckich. Podziwiano niezwykły wprost do nich szacunek oraz mir, jakim cieszyły się osoby starsze. Analizowano głęboki, lecz również odmienny typ religijności i niezwykle rozbudowany kult Matki Boskiej.
Na przeszpiegi do nadwiślańskiego kraju ruszali różni wysłannicy, aby rozszyfrować zagadkę; dlaczego tak wszechobecny na zachodzie syfilis czy podagra omija Polaków? Spece od wojskowości analizowali oryginalną taktykę walki, odmienność uzbrojenia, dziwny, nietypowy sposób dosiadania koni, stanowiące łączenie i udoskonalanie tego, co najlepsze, zarówno na wschodzie jak i zachodzie.
Wigor, odwaga i waleczność tego narodu stawała się niedościgłym wzorem, a słynni Lisowczycy, jedyna jazda, która była w stanie w ciągu dnia pokonać nawet 150 km, nie tylko byli postrachem od Renu po Morze Białe, ale stawali się natchnieniem dla takich malarzy jak Rembrandt. Obraz „Lisowczyk”, zwany również „Jeźdźcem polskim” był jednym z zaledwie dwóch portretów konnych, jaki namalował wielki artysta. Sprzedany został w 1910 roku przez Zdzisława Tarnowskiego i obecnie znajduje się w kolekcji Fricka w Nowym Jorku.
Czy był to epizod w naszej bogatej historii? Nie, to prawie trzy wieki, niemal jedna trzecia naszych dziejów jako państwa, zakłamywana i wykoślawiana przez obcych, by gloryfikować haniebny czas pozbawiania Polaków tożsamości narodowej i jako epokowe wydarzenia w dziejach przedstawiać różne historyczne geszefty.
Patrząc na dumnych z siebie rodaków XXI wieku nie widzę żadnego powodu do dobrego samopoczucia.
Tacy Czesi czy Węgrzy, a nawet Niemcy, potrafili się buntować na serio i powszechnie, o czym świadczą interwencje zbrojne bratnich państw zadysponowane z Kremla. U nas każdy „buncik” mógł być spokojnie pacyfikowany rękoma miejscowych renegatów, Jaruzelskich, Kociołków, Gomułków Korczyńskich czy Kiszczaków, bez niepotrzebnego angażowania moskiewskich „przyjaciół”.
Trzeba też ze wstydem przyznać, że owe bunciki motywowane były jedynie podwyżką cen kiełbasy.
10 milionowy ruch społeczny, którego komuna na serio się przelękła, rozpierzchł się na siedem wiatrów 13 grudnia 1981 roku i nie był w stanie wygenerować jakiegoś powszechnego strajku generalnego, buntu czy protestu.
„Dumni potomkowie” husarzy i Lisowczyków powypuszczani z internowania zasiedli ze swoimi oprawcami do wspólnego okrągłego stołu zdając się na słynnych „doradców”, gdyż okupanci chroniąc swój własny tyłek, ścieśnili się trochę i wygospodarowali dla nich 35% wolnych miejsc, co miejscowa gawiedź czci od 20 lat jak wiktorię wiedeńską.
Po dziś dzień w aurze „ludzi honoru”, żyje sobie i opływa w dostatek cały regiment pułkowników Kuklinowskich, a ten dumny z siebie naród nie jest zdolny dać im porządnego kopniaka, jak swego czasu imć Chorąży Orszański Kmicic. Zresztą, jak może to uczynić, skoro nawet nie potrafił pomścić czy ukarać surowo, morderców tej garstki straceńców, która poświęciła dla nich swoje życie?
Dożywają oni w dostatku swoich dni, a miejscowy plebs na bieżąco jest informowany kiedy któryś z nich dostanie kaszelku lub kataru.
Sadzę, że gdyby tak na siłę doszukiwać się reliktów czy sarmackich atawizmów odziedziczonych po wielkich przodkach, to prędzej odnajdziemy je na trybunach piłkarskich stadionów, niż w zalewających nas ze wszystkich stron Kuźniarach, Lisach, Hołdysach i „młodych, dobrze wykształconych z dużych miast”.
Ludzie, czas się przebudzić. Inaczej tylko wstyd i sromota na wieki.