Wielkimi krokami zbliżają się Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi, a w zasadzie to „stoją” na progu. Sportowy sezon przedolimpijski trwa w najlepsze; jedni już mają dobrą formę, a inni ją szlifują z nadzieją na osiągniecie dobrych wyników, a może nawet zwycięstwa. Jednak „pudło” jest przewidziane tylko dla najlepszych, albo szczęśliwców, którym, jak skoczkom narciarskim, powieje pod narty, albo w plecy.
Ale nie o sporcie dziś popełnię notkę, tylko o wojnie, która stoi w kuchni na progu i jest gotowa wejść do pokoju. Oczywiście, jak zawsze zapomni zapukać i jak zawsze nawet butów nie raczy wytrzeć. Ot tak sobie wlezie do tej izby zwanej Pokój i sobie pobędzie. A, że niezgrabna, jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, to lekko ten pokój przemodeluje po swojemu. Nie ma co się dziwić zbytnio wszak to przywilej wojny, a jak przywilej, to jak z każdego innego ten, kto taki posiada, korzysta jak tylko może i ile wlezie. No to po co się dziwić potem, że na nowo trzeba stół i krzesła poustawiać, że to czy tamto się zbiło, albo nawet zaginęło, że fundament się lekko przesunął, że nowych mamy sąsiadów…
Skąd i do kogo ta wojna przyjdzie, i kiedy, diabli wiedzą. Nie widomo, czy od wschodu, czy zachodu? Nie wiadomo, czy wpierw w Azji, czy Europie, a może zupełnie gdzieindziej się rozgrzeje?
Ostatnio szukałem danych na temat ilości wyprodukowanych wyrobów czekoladowych. Do szczegółowych informacji nie udało mi się dotrzeć – tajemnica handlowa? Jednak z przeprowadzonych badań wynika, że na jedną tabliczkę prawdziwej czekolady przypada aż pięć tabliczek wyrobu czekolado-podobnego z napisem „czekolada”.
I tutaj na myśl mi przyszło coś jeszcze. Mianowicie to, że polska armia, to znaczy może nie armia i nie do końca polska, tylko jacyś tam zamawiacze i ustawiacze przetargów działają podobnie jak ci od „podrobów” czekolado-podobnych: zamiast zamówić i kupić jeden nowy, prawdziwy czołg, to oni kupują pięć zdezolowanych, ponoć po remoncie ( tak stoi napisane w specyfikacji) i już do remontu. Kupują oczywiście taniej. Dlaczego taniej? Odpowiedź też jest prosta: życie jest strasznie drogie, a tu prezenty* trzeba jeszcze rodzinie** zrobić.
Taki, dajmy na to, żołnierz czołgista, jak wsiądzie do takiego czołgu, to wyjść z niego nie może. Nie dlatego, że nie chce, tylko nie może się nadziwić, że taki nowoczesny, zachodni i prawie nowy, tak nowy, że nawet na niemieckim demobilu już go nie ma.
W jednym takim prawie nowym, to dowódca siedział tak długo dopóki nie zapoznał się ze znalezionym w schowku notesem „dziadka z Wermachtu”, który opisał cały szklak bojowy niemieckiej pantery, która cudem wróciła spod Kurska. Więc gdyby „coś” się zaczęło, to ten czołg drogę już zna…
Dałem sobie spokój z tymi czołgami, które jak amerykańskie F 16 są tak samo nowe, jak markowa zachodnia odzież testowana sprzedawana w polskim lumpeksie, poszedłem krok dalej.
Dotarłem do danych, z których wynika, że każdy markowy wyrób jest na tysiąc jeden możliwych sposobów podrabiany. Z takiego stanu rzeczy wyłania się smutny obraz zalewu wszelkiej maści podróbek i masy naiwniaków, którym się wydaje, jak naszym pilotom i czołgistom, że mają markową ganc nówkę.
Z cukierkami jest jeszcze gorzej niż z przywołaną na początku felietonu czekoladą. Tutaj stosunek prawdziwych czekoladowych cukierków do cukierków czekolado-podobnych jest jeszcze wyższy: na jeden prawdziwy cukierek przypada tysiąc cukierków udających ich oryginalny pierwowzór.
Ale w tym zalewie tandetnej podróby jest też jedna dobra wiadomość: na każde tysiąc podrobionych cukierków przypada dziesięć tysięcy sztuk prawdziwych naboi.
Od przejedzenia się cukierkami łasuchów może rozboleć brzuch. Inaczej rzecz się ma z ołowiem.
Kończąc swój wpis chciałbym w tym miejscu jeszcze tylko zaapelować do Kamila Stocha, by uważał na skoczniach w Rosji i nie latał za wysoko, aby przypadkowo nie strąć „starego” Miga i, jak szeregowiec Franek Dolas, nie rozpoczął kolejnej wojny.