Bez kategorii
Like

Hugo Steinhaus i Stróże

28/11/2012
784 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
no-cover

Hugo Steinhaus i Stróże, czyli o wspomnieniach nie tylko emerytowanego zegarmistrza słonecznego.

0


Mało kto dzisiaj wie, że jeden z najwybitniejszych polskich matematyków XX wieku, o wielkiej światowej renomie, urodzony w 1887 roku w Jaśle, profesor uniwersytetów we Lwowie i Wrocławiu, przeżył i przetrwał ciężkie czasy okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej w Stróżach k. Grybowa na Ziemi Sądeckiej. Hugo Steinhaus przyjechał do Stróż 11 lipca 1942 roku z Lwowa (via Dębica, Tarnów) w nadziei, że jako obywatel Polski żydowskiego pochodzenia uda mu się, pod przybranym nazwiskiem (Grzegorza Krochmalnego – a więc udając rdzennego Polaka), przetrwać tutaj wojnę. Schronienia udzielił mu właściciel folwarku na stróżowskim Berdechowie, działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego, przyjaciel Wincentego Witosa, wicemarszałek powiatu grybowskiego w czasach II RP, poseł na Sejm II RP, Jan Cieluch. Jan Cieluch, postać dzisiaj zupełnie zapomniana, już w czasach austriackich był jednym z twórców i animatorów polskiego ruchu ludowego. Przyjaźń Jana Cielucha z Wincentym Witosem z podtarnowskich Wierzchosławic, a także z Józefem Steinhofem (także posłem na Sejm II RP) z nieodległej Wojnarowej (został zamordowany w Auschwitz) stanowiła ugruntowany w dwudziestoleciu międzywojennym bastion politycznej działalności chłopskiej w tej części Sądecczyzny. Dla porządku tylko przypomnę, dla przyszłych twórców drzew genealogicznych, że siostrą Jana Cielucha była moja prababka Apolonia Cieluch zamężna z Maciejem Krzysztoniem z Wilczysk. Tak właśnie kojarzyły się wówczas sądeckie rodziny! Niejako przez miedzę.

 Ale wróćmy do Hugona Steinhausa. A więc, jako się rzekło, 11 lipca 1942 roku wysiadł, wraz z małżonką Stefanią, na stacji w Stróżach i dzięki pomocy napotkanego wiejskiego chłopca małżeństwo dotaszczyło swoje manatki do miejsca nowego zamieszkania w folwarku Jana Cielucha. Jak wspomina Aleksander Garlicki, wnuk Jana Cielucha, który jako dziecko pobierał nauki języka francuskiego u Hugona Steinhausa (tak, tak, Drogi Czytelniku, podczas II wojny światowej była szansa na pobieranie takich nauk): Berdechów, to była dziwna miejscowość „osobliwa enklawa wciśnięta pomiędzy Stróże, Wyskitną i Polną. Administracyjnie Berdechów należy do wsi Wyskitna, parafialnie do kościoła w Polnej, a komunikacyjnie (stacja PKP) i cywilizacyjnie (sklepy, zakłady rzemieślnicze, urzędy itp.) – do miejscowości Stróże” – to są wspomnienia wuja Aleksandra Garlickiego z 1993 roku, ale dzisiaj sprawy mają się chyba już nieco inaczej.

 

           Dlaczego Stefania i Hugo Steinhausowie uciekli z Lwowa na sądecki Berdechów? Otóż w folwarku Jana Cielucha mieszkali i pracowali matka Stefanii Steinhausowej i zarazem teściowa Hugona Paulina Szmoszowa z synem Adolfem. Steinhausowie zagrożeni aresztowaniem przez niemieckie władze okupacyjne musieli uchodzić z Lwowa i szczęśliwie odnaleźli, przy pomocy najbliższej rodziny, w Stróżach miejsce swojego ocalenia.

 

Czytając „Wspomnienia i zapiski” Hugona Steinhausa, opublikowane w londyńskim wydawnictwie „Aneks” w 1992 roku, a dotyczące jego pobytu w Stróżach podczas niemieckiej okupacji w latach 1942-1945 przed naszymi oczami, a także w wyobraźni roztacza się przerażający obraz okupowanej przez Niemców Polski. Bo spostrzeżenia Steinhausa są w gruncie rzeczy zapisem można by powiedzieć trywialnej codzienności jednej z wielu polskich wiosek. Nie ma w tej opowieści właściwie heroizmu i bohaterstwa tak typowego dla, na przykład, kombatanckich, partyzanckich wspomnień z tamtych lat, których tak wiele opublikowano. Czasami zapominamy, że w polskim ruchu oporu, jakkolwiek potężnym i dobrze zorganizowanym, działało tylko (a może aż) kilkaset tysięcy ludzi. Na dzień powszedni okupowanej Polski składała się często zwierzęca w instynktach, ale chęć zwykłego przetrwania. Zatomizowane i upodlone przez okupanta społeczeństwo reagowało na tę przemoc w różny sposób. I Steinhausowi, jako wybitnemu intelektualiście, udało się namalować ten obraz perfekcyjnie. W tej opowieści o Stróżach i okolicy przewijają się na przykład volksdeutsche i szpicle, którzy wysługiwali się niemieckim oprawcom, przyczyniając się często do fizycznej eksterminacji swoich znajomych i sąsiadów. Te relacje miejscami są wstrząsające. Oto przykłady:

 

W samych Stróżach znalazł się niejaki Szczypta, były urzędnik pocztowy, który łączył w jednej osobie funkcję szpicla, pisarza pokątnego i volksdeutscha. Ten pod pozorem interwencji u Niemców brał od rodzin chłopów aresztowanych albo przeznaczonych na wywóz do Niemiec, grube opłaty w pszenicy i ziemniakach, ale nic za to nie robił. (…) Na dworcu kolejowym, obok Niemców, byli także i polscy „banszuce”; niejaki Emil, były rzeźnik z Grybowa i Marian Proszek, który znany był dawniej jako niedorozwinięty umysłowo, a teraz ubrany w mundur uznał się za urzędnika Trzeciej Rzeszy i prześcigał się w gorliwości z żandarmami (…). Pomagali [im] w tym co głupsi pracownicy kolejowi, jak portier Serafin. Oddał on w ręce policji pewne małżeństwo, lekarza z żoną, którzy uciekli z getta krakowskiego; policja rozstrzelała ich zaraz potem przy drodze do Gorlic”.

Takich przerażających opowieści uwiecznionych przez Steinhausa w latach 1942-1945 w Stróżach jest więcej. Szczególne wrażenie robią relacje dotyczące eksterminacji Żydów w Bobowej, we wsi Biała k. Grybowa nad rzeką Białą czy martyrologia Żydów węgierskich, którzy właśnie przez Stróże jechali w bydlęcych wagonach do pieców krematoryjnych w Auschwitz. Dzisiaj wiemy, że tą trasą kolejową Niemcy przewieźli z Węgier blisko 400 tysięcy bezbronnych ludzi. Sceny z dworca kolejowego w Stróżach, opisane przez Steinhausa, gdy wycieńczeni i bliscy szaleństwa ludzie za kubek wody na jeden bydlęcy wagon oddawali żandarmom zegarki, pieniądze i wszelkie kosztowności, wydają się być nierzeczywistym sennym koszmarem. Te dokumentalne obrazy dopełniają tylko mrocznego świadectwa tamtych lat.

 

Ale na kartach tych zapisków można znaleźć jednak piękne historie. O prawdziwej przyjaźni, o miłości i determinacji, dzisiaj wielu już bezimiennych ludzi, którzy nieśli sobie każdego dnia wzajemnie pomoc i wybawienie. I starali się żyć, jak gdyby Polska nie była w szponach brunatnego totalitaryzmu. Spróbujcie wyobrazić sobie taki oto sielsko-anielski obrazek:

 

(…) dożynki na Berdechowie w sierpniu 1943 roku odbywały się w optymistycznym nastroju. Zasiadła cała rodzina, służba, najęci kosiarze i my jako goście – było ze trzydzieści osób (…). Bigosu, drobiu, piwa i wódki było ile kto zapragnął, były także torty, ciasta i herbata. U państwa Cieluchów wędlina domowego wyrobu była lepsza niż ją gdziekolwiek jadłem. Chłopcy śpiewali, pani Biernatowa szła z nimi o lepsze, pan Tadeusz Cieluch i pan Biernat przepijali do siebie ajerkoniakiem, a najlepsi żniwiarze Wilk i Koszyk kłócili się serio o tytuł mistrza. Obok starego pana Cielucha(Jana – przyp. M.R.) siedziała pani Krukowa pełna godności, a coraz czerwieńsza od piwa. Dzieci zajadały się tortami przy osobnym stole, a panny Cieluchówny pracowały w kuchni i obnosiły półmiski”.

 

Prawda, że urocze i jakże nieprzystające do tamtych czasów zbrodni i pogardy.

 

Hugo Steinhaus właściwie przez cały okres swojego pobytu w Stróżach prowadził tajne nauczanie. To właśnie dzięki niemu, a także dzięki inżynierowi Adolfowi Szmoszowi (szwagier Steinhausa) wykształcenie średnie uzyskało wielu młodych mieszkańców Stróż, że wystarczy wspomnieć braci Rząców (Stanisława, Tadeusza i Kazimierza), Stefana Dudzika, Janusza Ochalika, czy Lidię Garlicką (starszą siostrę wspomnianego już w tym artykule Aleksandra Garlickiego – dzisiaj emerytowanego profesora Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie). Obaj panowie prowadzili zajęcia ogólnokształcące: matematyka, fizyka, chemia, język polski, historia, nauczali języków obcych (francuski, angielski)… Pokażcie mi dzisiaj takich fachowców. A pamiętajmy, że za zorganizowanie tzw. tajnych kompletów podczas okupacji groziła właściwie kara śmierci, a w najlepszym razie obóz koncentracyjny. Steinhaus był jednym z wielu, którzy w ten sposób czynnie przeciwstawili się niemieckiemu okupantowi choć nie z bronią w ręku, a z wiecznym piórem – jeśli można to tak symbolicznie nazwać.

 

Wybitny rezydent folwarku Jana Cielucha chciał ze wszystkich sił odwdzięczyć się swojemu dobroczyńcy, dzięki któremu przecież przeżył wojnę. Przepięknie opowiada o tym jak uczestniczył w corocznych żniwach, plótł powrósła i wiązał snopki (jak mówił do koszenia się nie garnął, bo tego trzeba się uczyć od dzieciństwa). Ze szwagrem Adolfem Szmoszem dokonali także kompletnego rozgraniczenia i pomiarów folwarku Jana Cielucha (ok. 60 morgów). I tak o tej pracy opowiada w swoich wspomnieniach:

 

Znaleźliśmy sobie robotę na folwarku: postanowiliśmy panu Cieluchowi dostarczyć mapy należących do niego obszarów uprawnych. Bez instrumentów, jedynie przy użyciu kołków drewnianych i stalowej taśmy mierniczej dokonaliśmy tej roboty. Trwało to bardzo długo, rozkładaliśmy parcelę na trójkąty lub trapezy i obliczaliśmy pola trójkątów regułą Herona. W końcu – na wiosnę roku 1943 – mój szwagier wyrysował pięknie tuszem cały kompleks, zorientowany i ponumerowany, z podaniem powierzchni. Błąd nie wynosił więcej niż 1%”.

 

Niezwykle urzekająca historia, opowiedziana przez Steinhausa we wspomnieniach ze Stróż dotyczy zegara słonecznego. Nie sposób jej nie przytoczyć, bo stanowi świadectwo niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju:

 

Potem zabrałem się do zrobienia zegara słonecznego dla folwarku. Przyjąłem cyferblat poziomy, a jako przedmiot rzucający cień trójkąt prostokątny o przeciwprostokątnej równoległej do osi ziemskiej. Znalazłem sposób, który pozwalał odczytać położenie cienia na cyferblacie w tablicy tangensów (szkolne tablice A. Łomnickiego) i dokonałem szczegółowego obliczenia dla punktu o szerokości geograficznej i długości Stróż. (…) Zegar wykonałem z pomocą Zbigniewa Pająka”.

 

We wspomnieniach Hugo Steinhaus prosi, aby na jego bilecie wizytowym pod imieniem i nazwiskiem pisano: „emerytowany zegarmistrz słoneczny”.

 

Hugo Steinhaus, wraz z żoną Stefanią, wyjechał ze Stróż w sierpniu 1945 roku i osiedlił się we Wrocławiu. Umiera w 1972 roku, dokonując w swoim pracowitym życiu wielkich naukowych wyczynów. No, ale to już jest zupełnie inna historia!

 

Nie ma już dzisiaj folwarku Jana Cielucha w krajobrazie Berdechowa. Nie ostało się żadne z jego zabudowań. Nie przetrwał także folwarczny zegar słoneczny Grzegorza Krochmalnego, choć przez kilka powojennych lat opiekował się nim wspominany już Aleksander Garlicki, który zresztą do dzisiaj przyjeżdża do Stróż i utrzymuje więź ze swoją najbliższą rodziną Maćków Święsów, a także z dalszymi kuzynami, czyli na przykład z Rysiewiczami z Jeżowa.

 

I tak sobie pomyślałem, że może jednak warto było „Wspomnienia i zapiski” Hugo Steinhausa ze Stróż odkurzyć i ocalić od zapomnienia i dlatego skreśliłem tych kilka słów. Jestem pewien, że w Stróżach i Grybowie powinna to być lektura obowiązkowa w każdej szkole, o czym przypominam z nadzieją nawet gdyby miała ona okazać się płonną.

Jeżów, 2 września 2012 roku

0

Maciej Rysiewicz http://www.gorliceiokolice.eu

Dziennikarz i wydawca. Twórca portali "Bobowa Od-Nowa" i "Gorlice i Okolice" w powiecie gorlickim (www.gorliceiokolice.eu). Zastępca redaktora naczelnego portalu "3obieg". Redaktor naczelny portalu "Zdrowie za Zdrowie". W latach 2004-2013 wydawca i redaktor naczelny czasopism "Kalendarz Pszczelarza" i "Przegląd Pszczelarski". Autor książek "Ule i pasieki w Polsce" i "Krynica Zdrój - miasto, ludzie, okolice". Właściciel Wydawnictwa WILCZYSKA (www.wilczyska.eu). Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

628 publikacje
270 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758