Howard Dean czyli podróż sentymentalna
18/10/2011
345 Wyświetlenia
0 Komentarze
1 minut czytania
Dziś w Brukseli wystąpiłem – skądinąd w obecności 1500 słuchaczy! – z człowiekiem, któremu trochę zawdzięczam. Chodzi o amerykańskiego polityka, byłego kongresmana i kandydata demokratów na prezydenta w prawyborach w 2004 roku – Howarda Deana.
Dziś w Brukseli wystąpiłem – skądinąd w obecności 1500 słuchaczy! – z człowiekiem, któremu trochę zawdzięczam. Chodzi o amerykańskiego polityka, byłego kongresmana i kandydata demokratów na prezydenta w prawyborach w 2004 roku – Howarda Deana. To właśnie ten niezbyt wysoki i szczupły, jakby zamyślony i niespecjalnie charyzmatyczny gość zainspirował mnie wiosną 2004 roku, aby zacząć pisać bloga…
Dean był pierwszym politykiem amerykańskim (i w ogóle), który tak spektakularnie użył bloga, blogowania i blogerów do polityki. Pracowały dla niego dziesiątki blogerów. Dean przez wiele tygodni wręcz prowadził w sondażach, gdy chodzi o prawybory demokratów, ale w końcu poległ. Ale jego przykład 7 lat temu, w maju, zachęcił mnie do napisania pierwszego bloga. Była to kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego. Dean przegrał, ja wygrałem. Byłem jednym z dwóch pierwszych polityków w Polsce, obok obecnego rzecznika rządu – Pawła Grasia, którzy zaczęli blogować. Graś odpadł po 3 latach, ja bloguję codziennie (!) od ponad 7 lat!
Historia zatoczyła więc koło. Siedziałem w prezydium Brukselskiej konferencji razem z Deanem, przemawiałem po nim. I szczerze go oklaskiwałem. Mam za co.