Kiedy widzę dzieciaki skaczące miarowo przeciwko traktatowi ACTA nie wiem czy mam się martwić, czy cieszyć.
Będąc ( dość) młodą panienką zostałam po wielkiej protekcji i z wielkiej łaski wkręcona w jeden ze słynnych projektów Grotowskiego. Nazywało się to Akcja Góra, albo podobnie, nie chce mi się nawet sprawdzać. Myślę, że nie był to trzon akcji lecz raczej jej daleka otulina i zajęcia prowadzili jacyś akolici Wielkiego Mistrza.
Zostałam pobrana do samochodu przez kilku starszych panów, profesorów uniwersyteckich i dowieziona wprost do ogniska. Nie pamiętam gdzie to dokładnie było.
Zaczęło się od zbiorowego falowania objętych ramionami ludzi. Jak na koloniach czy obozie harcerskim. Wprawdzie (jako skrajna indywidualistka) nigdy nie byłam w harcerstwie i nie lubię zbędnej fraternizacji, ale byłam skłonna dla dobra sprawy przeżyć nawet i to.
Trochę niepokoiło mnie jednak , że wtajemniczeni mieli przy tym taki wyraz twarzy jak dewotka odchodząca od ołtarza- pomieszanie wzniosłości i wyniosłości.
Niepokoiło mnie również, że nie bardzo wiedziałam w jakim kierunku pójdą dalsze działania Akcji, a byłam zawsze gorącą zwolenniczką VI przykazania w nieco zmodyfikowanej wersji, pięknie zilustrowanej przez Mleczkę. ( obywatelu nie p….bez sensu).
Rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. W pewnej chwili starsi profesorowie, pozbywszy się przyodziewku zaczęli skakać przez ognisko, huśtając zwiędłymi przyrodzeniami. Naprawdę nie wiem co chcieli przez to osiągnąć- zwijając się w napadach histerycznego śmiechu ( wszak byłam dość młodą panienką) opuściłam obóz.
Wielokrotnie potem słyszałam opowiadania o mistycznych wręcz przeżyciach związanych z tymi Akcjami. Ten sam nagi ( nomen omen) fakt, który doprowadził mnie do śmiechu (pozwolę sobie zacytować mego ulubionego komentatora- trzeba mieć serce z kamienia, żeby się nie śmiać) innym dostarczył niezapomnianych wzruszeń.
Jak mówi mój kolega: „ ludzie są różne, kwadratowe i podłużne”, co jest przaśną wersją starożytnej zasady: „ de gustibus…” i jednocześnie wyrazem wszechpotężnej tolerancji tego kolegi dla różnych ludzkich słabości. Mojej też- z pewnymi zastrzeżeniami..
Nie przyszłoby mi na przykład do głowy tępić Grotowskiego, domagać się zamknięcia jego akcji czy zakazania plakatów.
Zostałam dopuszczona do misterium jakiejś wiary – nie umiałam z tego skorzystać i tyle.
Poza niezamierzoną śmiesznością, nic moim zdaniem się złego nie stało. Najwyżej starsi panowie przypiekli sobie to i owo, ale to ich sprawa. Można zresztą potraktować akcję, której byłam rozbawionym świadkiem jako dziesiątą wodę po nocach Kupały.
Grotowski podobnych zachowań o ile wiem( straciłam zupełnie zainteresowanie jego parateatralną działalnością) nie rozpowszechniał, nawet nie wiem czy je firmował, a w jakimś sensie pretendowały one przecież do elitarności. Dla mnie były zbyt zabawne, żeby mogły być groźne.
To zupełnie co innego niż zachowania propagowane przez Owsiaka podczas jego zgrupowań. Jeżeli w błocie tarza się kilka osób jest to po prostu śmieszne. Z tarzania się w błocie czy w kisielu niektóre panie uczyniły sobie nawet źródło dochodu i nic mnie to nie obchodzi, byle bym tylko nie musiała tego oglądać. Jeżeli jednak w błocie tarza się kilkaset czy kilka tysięcy osób jest to zjawisko groźne. Nieuchronnie nasuwa się pytanie do jakich innych bezmyślnych stadnych zachowań można młodzież i nie tylko młodzież nakłonić i w jaki sposób się to robi?
Nie oczekuję od młodych dojrzałości, szczerości przekonań, konsekwencji. Wręcz przeciwnie – jeżeli w zbiorowych imprezach widzę jakieś racjonalne, poza ideologiczne jądro działa to na mnie uspokajająco. Spotkania wspólnoty Taize, wyjazdy oazowe, spotkania z Papieżem, są okazją do taniego podróżowania młodych, do ich spotkań, do zwiedzania świata. Szyld religijny nie wyklucza, ani nie usiłuje przesłonić tych podskórnych intencji. Dlatego nie powinny budzić obaw, ani zgorszenia nawet niewierzących.
Podobnie V Światowy Festiwal Młodzieży w Warszawie w sierpniu 1955 roku, niezależnie od intencji organizatorów, był dla Warszawiaków powiewem innego świata, który wdarł się przez uchyloną na chwilę żelazną kurtynę. Widziałam wtedy po raz pierwszy kolorową fontannę i kolorowych ludzi i zapamiętałam to wdzięcznym sercem, choć wielokrotnie i z naciskiem uświadamiano mi w domu, że to tylko pawi ogon okrutnego reżimu.
Nie można jednak zapomnieć dokumentalnych filmów, pokazujących zbiorową ekstazę słuchaczy podczas przemówień Hitlera, w których mówił on wprost o zabijaniu, rabowaniu, niszczeniu.
Dlatego kiedy widzę dzieciaki skaczące miarowo przeciwko traktatowi ACTA nie wiem czy mam się martwić czy cieszyć. Nie wiem czy to te same dzieciaki, które skakały przeciwko krzyżowi. Nie wiem co się da wywalczyć skakaniem. Nie wiem kto ostatecznie te skoki organizuje.