Bez kategorii
Like

HONOR I OJCZYZNA_2 Raport Zbigniewa Sadkowskiego.1939-1942

08/09/2012
659 Wyświetlenia
0 Komentarze
41 minut czytania
no-cover

Pierwszym bastionem który wstrzymał Niemców przez tydzień był posterunek polski na Westerplatte.

0


HONOR I OJCZYZNA

Cz.2.

Namawiam do rozpoczęcia czytania od Części 1. Jest tam podane pochodzenie tego bardzo mało znanego dokumentu.

Zbigniew Sadkowski

WARSZAWA W CZERWCU 1943

 

NA WESTERPLATTE.

 

Kto słuchał radia w pierwsze dni wrześniowe, ten przypomina sobie, z jak szczególnym wzruszeniem słuchano wiadomości o tej garstce żołnierzy broniących się na okruszynie ziemi w porcie gdańskim. A gdy padło Westerplatte, była to pierwsza wiadomość, która uderzyła we wszystkich Polaków. Pierwszy grom z nieba okrytego wojenną pożogą. Tak daleko od nas walczyli samotni żołnierze Westerplatte, a tak nam wszystkim byli bliscy.

Było ich stu siedemdziesięciu pięciu żołnierzy i pięciu oficerów. Mieli jedno działko i kilka karabinów maszynowych. Atakowało ich od lądu kilka kompanii szturmowych niemieckiej marynarki, batalion gdańskiej partii narodowo – socjalistycznej i batalion gdańskiej obrony narodowej. Z morza obsypywał ich pociskami pancernik „Schlezwig – Holstein”, z powietrza niemieckie bombowce zrzucały tysiące bomb.

Siedem dni i nocy. Poddali się dopiero, gdy fort był w gruzach, gdy wystrzelono ostatnie naboje, gdy już większość obrońców zginęła, gdy żaden z pozostałych przy życiu nie potrafił o własnych siłach stanąć na nogach. Wydobyto ich z pod gruzów. Wytrwali w beznadziejnej walce, choć Westerplatte żadnego znaczenia strategiczno – wojskowego nie miało. Im tylko szło o to, aby jak najdłużej polska chorągiew w Gdańsku powiewała.

Jeden z załogi tak opisuje tę obronę:

„Piękny wieczór 31 sierpnia nie różnił się niczym od poprzednich. Patrole i ronty krążące w ciągu nocy w terenie nie zameldowały nic prócz tego, że kanał portu jest wyjątkowo pusty, a w całym porcie panuje jakaś niesamowita cisza. Mimo to

Str. 13

 

nikt nie przeczuwał takiej pobudki, jaka nastąpiła w dniu 1 września o godzinie 4.40, w tej bowiem chwili zabrzęczały wszystkie szyby w koszarach od ognia dział pancernika „Schlezwig-Holstein”, który stał w odległości około 600 m od nas w kanale portowym”.

„Stało się jasne, że wojna rozpoczęta. Alarm przebudzonej tak niespodziewanie części załogi odbywał się już przy graniu naszych „maszynek” ze stanowisk polowych i wartowni”.

„Nieprzyjaciel wysadził w powietrze bramę kolejową i mur obok niej i przez tę wyrwę wdarł się na nasz teren. Zaskoczony ogniem broni maszynowej, której obecności w tym miejscu w nocy widocznie się nie spodziewał, począł się wycofywać na swoje stanowiska wyjściowe, ponosząc przy tym znaczne straty. Tak mniej więcej zaczęło się na Westerplatte”.

„Ogień z pancernika wzmógł się niebawem. Ze spichlerzy i wszystkich wysokich budynków po drugiej stronie kanału, odezwały się niemieckie karabiny maszynowe. Część z nich została zniszczona ogniem naszej 3-calówki, która, niestety, po oddaniu 30 strzałów musiała zamilknąć, trafiona pociskiem nieprzyjacielskim. Dzielna obsługa działa została bez sprzętu. Pozostało nam prócz karabinów maszynowych tylko cztery Stokesy, których ogień zlikwidował ostatecznie natarcie nieprzyjaciela”.

Następnego dnia samoloty. Czterdzieści siedem bombowców zrzucało na przestrzeni około 50 ha, przez pół godziny bomby od 2 do 500 kilogramów. Górne kondygnacje koszar, wartownia nr. 5, telefony, sygnalizacja, radiostacja, kuchnia, wodociągi, kanalizacja, zniszczone. W pięć godzin po bombardowaniu znów natarcie nieprzyjaciela. Odparte.

„I odtąd dzień do dnia był podobny”. Doszło jeszcze ostrzeliwanie artyleryjskie od strony lądu. Na stanowiskach, bez przerwy trwali ci sami ludzie. Ranni, poza prowizorycznymi opatrunkami, nie mieli żadnej pomocy.

Aż wreszcie dnia 7 września, dowódca Westerplatte, major Henryk Sucharski powziął decyzję kapitulacji.

Dowódca armii niemieckiej w Gdańsku, generał Eberhardt złożył gratulacje i pozostawił szablę komendantowi Sucharskiemu.

Amerykański dziennikarz John Mc Eutcheon Raleigh, który zwiedził Westerplatte w kilka dni po tym, stwierdził w swej książce, że wygląd jego fortów był najokropniejszym widokiem w całej kampanii polskiej.

 

Str. 14

 

Dla nas pozostał ten wygląd pomnikiem bohaterstwa, polskiego żołnierza w Gdańsku. Pomnikiem warszawskich i łódzkich robociarzy (bo z nich w większości składała się załoga Westerplatte), broniących swojego morza.

 

*      *
*

W tym samym momencie, gdy zagrzmiały pierwsze salwy, skierowane na Westerplatte, Niemcy usiłowali w podstępny sposób opanować most w Tczewie. Z legalnie zgłoszonego pociągu transytowego wyskakują niemieccy pionierzy, by przeciąć kable od min założonych na moście. Przy karabinie maszynowym czuwa jednak kapral Kiedrowicz. Salwa, celnie wyrzucone granaty. Resztki Niemców uciekają na terytorium gdańskie. Pusty pociąg zostaje na moście. W chwilę później w oczach Niemców most tczewski wylatuje w powietrze. Nie przeszli.

 

Str. 15

 

 

SPRAWA JUŻ PRZESĄDZONA.

Po Mławie, Wieluniu, Częstochowie, Kutnie. Po zaciekłej obronie przedpola Lwowa, trwają w całej Polsce dalsze zażarte boje, choć bolszewicy wkraczają i sprawa jest już przesądzona. Polacy, mimo sytuacji tej, nie tylko bronią się w Warszawie, Modlinie i na Helu, lecz atakują, gdzie się da oddziały niemieckie. Niemcy podziwiają te walczące szczątki armii polskiej, piszą o nich jako o „elicie polskiej armii”. Pełnią do końca swój obowiązek żołnierze i oficerowie.

Niemiec Lück w książce p. t. Volksdeutsche Soldaten unter Polens Fahnen
image
pisze o nich:

„Kto by twierdził, że polscy oficerowie unikali ognia, ten by się pomylił. W moim pułku nie było takiego wypadku. Prawie wszyscy oficerowie polegli, albo zostali ranni. Tylko nieliczni dostali się do niewoli”. W jednym tylko natarciu, według tegoż autora, z 27 oficerów baonu 17 (62%) było zabitych, 7 rannych 13 nierannych wziętych do niewoli.

Inny znów Niemiec, opisując walki o Lwów, tak się wyraża: „we Lwowie jakby diabłów wypuszczono na ulicę”.

„W czasie od 15 do 21 września górska dywizja bawarska naliczyła 65 wypadów załogi oraz prób odsieczy ze strony resztek armii gen. Sosnkowskiego. A więc 10 ataków dziennie. Do tego trzeba dodać jeszcze walki trzech innych dywizyj niemieckich, zaangażowanych pod Lwowem (monachijska, Blüm i pancerna). Wreszcie 22 września, nie zająwszy Lwowa, armia niemiecka rozpoczyna odwrót”.

Wkraczają Rosjanie. Oddziały gen. Sosnkowskiego w zwartym szyku przechodzą na Węgry.

Sprawa już przesądzona. Ale Polacy jeszcze walczą. Walczy gen. Przedżymirski, Walczy na Zamojszczyźnie grupa pułkownika Koca. Z resztek przeróżnych oddziałów organizuje

 

Str. 16

 

kilkudziesięciotysięczną grupę gen. Kleberg. Rusza z nią na Warszawę. W chwili, gdy jego przednie straże znalazły się o kilka kilometrów od stolicy, Warszawa padła. Oddział gen. Kleberga zostaje ostatecznie otoczony i rozbity pod Kockiem, dnia 3 października. Błąkają się jeszcze polskie oddziały w puszczy Białowieskiej, do końca 1940 roku, walczy w Górach Świętokrzyskich dwutysięczny oddział majora Hubali. Wygasa powoli zbrojny opór. Ginie w kraju armia w mundurach. Potężnieje i rośnie opór cywilny. Cywil staje się żołnierzem. Polska Walcząca schodzi z pól bitewnych, każdy dom polski, staje się punktem oporu, każdy Polak staje się żołnierzem. We wrześniu przesadzona została tylko jedna sprawa. Sprawa pierwszego fragmentu wojny. Przesądzono sprawę. Pierwszy zbrojny opór Niemcom stawiła Polska. Polska też pierwsza zaczęła walkę cywilną.

 

Str. 17

 

 

WARSZAWA JESZCZE SIĘ BRONI.

Polska jeszcze walczy. Rozbity, wyczerpany olbrzymim wysiłkiem fizycznym żołnierz polski szuka pola walki.. Warszawa się broni. Polski żołnierz przebija się, do swej stolicy. Tam jeszcze walczą. Żołnierze i cywile dorośli mężczyźni, dzieci, kobiety.

Kto Ci sił dodał Warszawo? Nie ma chyba takiego drugiego miasta na świecie. Kto mu dawał siłę i otuchę? Chyba wspomnienia walki. Chyba poczucie honoru — honoru stolicy Polski.

Powstanie kościuszkowskie. Rzeź Pragi. Rok 1806. Noc Listopadowa i obrona Woli. Rok 1863 i Rząd Narodowy. Rok 1905. 1915. 1918. 1920.

W ciągu stulecia Warszawa ośmiokrotnie spływała krwią, na swych przedpolach i ulicach. Raz tylko zachowała się biernie, w 1915 roku, gdy opuszczał Ją jeden okupant, a zajmował drugi.

Miała skąd czerpać Warszawa Swą siłę moralną we wrześniu 1939 roku. Warszawa przecież we krwi dojrzała. Jedna już nieraz urągała przemożnym siłom i ściągała korony moralnych zwycięstw z głów tych, którzy chcieli deptać honor Polski. Przecież w roku 1831 sprawa też już była beznadziejna, lecz lud Warszawy dobrowolnie wroga nie wpuścił do miasta. Przecież w 1863 roku sprawa była zgóry pogrzebana, jednak walczące oddziały powstańcze, z Warszawy czerpały instrukcje, bo z niej wyszli pierwsi powstańcy do Kampinowskiej puszczy. Przecież rok 1905 — to nie było nawet powstanie, ale w Warszawie przez trzy lata nie rządził carski okupant, lecz bomby i rewolwery polskie.

Nie ma pokolenia w okresie ostatnich lat stu, które by z bronią w ręku nie walczyło o to miasto, które nieraz było całą Polską. Ostatnim Jej skrwawionym strzępem. Takie to naturalne. To wie każdy warszawski „inteligent”, to czuje każda warszawska przekupka. O tym wie każdy robotnik, rzemieślnik, gazeciarz

 

Str. 18

 

O tym nie zapomniał nawet „ptak niebieski”, który w spokojnych, normalnych czasach sprzedawał chłopkowi kolumnę Zygmunta, lub wydzierżawiał miejski tramwaj.

Niech giną ludzie. Niech w gruzy walą się domy. Niech nic nie zostanie. Będzie punkcik. Maleńki punkcik na mapie Europy. Ten punkt maleńki zakrzyczy napisem Warszawa. Nikt go nie zetrze już.

Wybaczmy to, że nieraz Warszawa była „Warszawką”, tak jak Kmicicowi wybaczyliśmy jego swawole. A może? Może nie byłby on nam tak miły i bliski, gdyby poza szaleńczym bohaterstwem w wielkich chwilach, na codzień stawał się zwykłym, spokojnym, szarym człowiekiem.

Wielu jeszcze w stolicy zginie, po to, by wróg nie chodził ulicami miasta. Nie zginą na marne. Salwy na ulicach Warszawy, będą pobudką wyzwolenia.

Gdy dnia 6 września 1939 roku zapadła historyczna decyzja obrony Warszawy, nie było chyba mieszkańca stolicy, któryby decyzję tę uznał za niewłaściwą.

Będziemy się bronić. O nasz opór załamie się atak wroga. A trzeba pamiętać, że od dnia 1 września stolica przeżywała po kilka nalotów dziennie. Ze wszystkich stron miasta wznosiły się kłęby dymu. W każdy wieczór oświetlały ulice łuny pożarów. Nikt się jednak nie uląkł niemieckiej przewagi. Niemieckie samoloty bombowe obserwowano z zimnym spokojem, ciekawiąc się jedynie tym, czy trafił, czy nie i czy go strącono. Podobnie, jak cała Polska, Warszawa żyła w tych dniach fragmentami bezpośrednich zdarzeń. Wiedziano, iż sytuacja jest ciężka, a raczej to wyczuwano. Wiedziano, iż niemieckie kolumny pancerne przerwały „front” i prą naprzód. Rozpoczął się już przez miasto nieprzerwany pochód uciekinierów. Pojawili się ranni z frontu. Nadchodziły grupki żołnierzy z rozbitych pułków. Zbyt jednak niewiele dni minęło od chwili rozpoczęcia wojny, by na podstawie tych nawet najbardziej wymownych fragmentów zlepić sobie całkowity obraz sytuacji.

Ewakuacja władz zaciemniła wszystko jeszcze bardziej. Dziesiątki tysięcy mężczyzn wystawało przed biurami P. K. U., koszarami, instytucjami wojskowymi, by zaciągnąć się do szeregów. Do dnia 6 września nikt im nie potrafił na nic odpowiedzieć. A tymczasem bomby niemieckie siały spustoszenie wśród cywilnej ludności.

Lecz, kiedy 8 września ukazały się pierwsze niemieckie czołgi na ulicach miasta, każdy już wiedział, co ma robić. Ludność

 

Str. 19

cywilna z Ochoty odparła pierwszy atak. Niemcy cofają się, pozostawiając spalone czołgi na ulicy Grójeckiej i pl. Narutowicza. W tym pierwszym starciu biorą udział kobiety, niszcząc butelkami z benzyną niemiecki czołg. W tym momencie Warszawa stała się jedną twierdzą. Przygotowała się moralnie tylko na jedno: na odparcie wroga.

Włoch, Mario Appelius w swej książce p. t. imageUna guerra di 30 giorni tak opisał tę przemianę cywilów w żołnierzy:

„Noc z 8 na 9 września spowodowała przełom w psychice Polaków. Po pierwszych chwilach przerażenia ludność domagała się obrony za wszelką cenę”.

„Gdy prezydent Starzyński zażądał 600 ludzi, gotowych ponieść śmierć dla Warszawy, zgłosiło się natychmiast 6.000 ochotników”

„Bogaci i biedni, starzy i młodzi, kobiety i dzieci, uczeni i ludzie prości, tworzyli jedno ciało przejęte jedną myślą”.

I w tym momencie właśnie przyszła do Warszawy wieść o Westerplatte. Skrwawiony sztandar obrońców polskiego Bałtyku zatknęła na swoich barykadach Warszawa.

Niemcy próbują jeszcze załamać postawę ludności. Wzmaga się bombardowanie lotnicze.. Płoną szpitale, gazownia, teatr Letni.

Dnia 9 września o godzinie 6-tej rano bataliony czołgów niemieckich, po niepowodzeniu pierwszego ataku, raz jeszcze chcą zdobyć miasto, szturmem.

Autor niemiecki, Bernhardt pisze o tym:

„… krótkie przygotowanie artyleryjskie, po czym natarcie wgłąb miasta zostaje wznowione. Czołgi przejeżdżają przez płoty i wjeżdżają w ogródki, otaczające pierwsze domy. Wita je ogień karabinów ręcznych i maszynowych. Strzelcy z czołgów wypatrują płomienie wylotowe i kierują w te miejsca swój ogień. Nagle zatrzymanie. Dowódca czołgowego plutonu melduje zacięcie broni. Dowódca kompanii wysuwa II pluton, ale i ten po chwili zatrzymuje się, bo kilka czołgów najechało na miny, w tej liczbie czołg dowódcy plutonu. Przejeżdżamy przez drzewa owocowe, altanki i przecinamy pierwszą ulicę. Przejeżdżając, widzimy wszędzie rowy strzeleckie i rozbudowane stanowiska przeciwnika. Strzelanina z domów nie ustaje. Czołgi znowu posuwają się przez podwórza i ogrody, zatrzymując się od czasu do czasu dla orientacji.

Str. 20

W odległości 200 m znajduje się parkan z desek. Jeden z czołgów dociera doń, by się za nim ukryć. Drugi mu towarzyszy, inne zostały z tyłu. Czołg, który wysunął się naprzód, ryzykuje jeszcze 200 m, by dotrzeć do głównej ulicy, prowadzącej do miasta. W tym woła kierowca wozu: „Trafiony w lukę!”

Do czołgu wpadł pocisk z karabinu przeciwpancernego, niszcząc przeziernik kierowcy.

Dotarłszy do szosy, czołg ostrzeliwuje się, kręcąc gorączkowo swą wieżyczką w kierunku dwóch szop drewnianych, skąd musiano strzelać.

O 300 m z tyłu znajdują się 3 czołgi. Wzywamy je przez radio. Jakoś nie jadą. Nagle zacina się karabin maszynowy. Trzeba zmienić lufę.

W tym momencie zbliża się do nas cywil.

Krótki ruch ręką i granat jajowy wybucha na czołgu. Drugiego już rzucić nie zdążył, rozerwany pociskiem działka czołgowego.

Z tyłu przychodzi wiadomość przez radio, że czołg dowódcy kompanii rozbity, i że sierżant szef kompanii ma objąć dowództwo. Po pewnym czasie nadjechały dwa lekkie i jeden średni czołg. Próbujemy jechać dalej ulicą w kolumnie dwójkowej, strzelając w marszu do podejrzanych punktów.

Wtem widzę na lewo wskos z ogrodu błysk płomienia i słyszę wybuch granatów. To wybuch pocisku polskiego działa 75 mm.

Napotykamy zaporę, przez którą przedziera się jeden z czołgów pod osłoną ognia towarzyszy.

Wtedy otwiera się piekło.

Przed nami uderzają szybko jeden po drugim granaty. Polska polówka jest tu gdzieś na stanowisku.

Rozglądam się wokoło. Oczy moje rozszerzają się z przerażeniem. Obydwa lekkie czołgi stoją w płomieniach. A więc mamy działa i poza sobą. Może są to czołgi, a może działka przeciwpancerne.

Nie mam czasu zastanawiać się.

Ciężkiemu czołgowi obok mnie daję rozkaz zawrócić i wycofać się prędko starą drogą.

Podczas zawracania ciężki czołg dostaje pocisk 37 mm w motor, szczęściem bez zapalenia. Sprzyjający los powoduje, że dymne świece, palące się w czołgach objętych pożarem, okrywają nas mgłą. Mimo to granat gwiżdże koło mego pancerza i zrywa kawałek bloku gąsienicy oraz wstrząsa całym czołgiem.

 

 

Str. 21

 

Najwyższy czas wycofać się.

Mijamy w jak najszybszym pędzie płonące czołgi.

Jeszcze 50 m do wjazdu w ogrody. Każdej chwili oczekujemy śmiertelnego ciosu. Przedzieramy się przez podwórza. Z krzaków wyskakuje kierowca jednego z płonących czołgów. Otwieramy lukę i zabieramy go.

W dalszej drodze zamyka nam wjazd jakaś żelazna brama. Rozbijamy ją. Wydostajemy się na gościniec za miastem. Tam zbierają się czołgi naszego batalionu.

Z miasta huczy jakiś nieprzerwany ogień artylerii, która bezpośrednimi strzałami rozbiła różne czołgi mojego pułku.

Stwierdzam, że moja wieżyczka pancerna nie daje się obracać. Mechanizm musiał się zepsuć przy rozbijaniu żelaznej bramy.

Wyglądając przez pokrywę wieży, widzę dowódcę kompanii, wciśniętego we wnękę w murze domu i ostrzeliwującego się z pistoletu polskim strzelcom w oknach domów.

Zabieramy go jako piątego do czołgu. Jego czołg został rozbity, a radiotelegrafista ciężko ranny.

Tak wracamy na podstawę wyjściową. Tu zastajemy garść towarzyszy, którzy po rozbiciu czołgów granatami lub minami musieli wycofać się na piechotę. Opowiadają o kolegach, którzy spłonęli w czołgach. Powoli zbiera się batalion, gdyż 5 godzin trwało natarcie. Załamało się jednak na mieście, broniącem się jak twierdza: Wielu z naszych zginęło”.

Po takim „powitaniu” przez ludność Warszawy, Niemcy doszli do wniosku, że zdobycie miasta bezpośrednim szturmem naraziłoby ich na zbyt wielkie straty. Postanowiono więc ogniem artylerii i wzmożonym bombardowaniem zmusić miasto do poddania.

Rozpoczęło się oblężenie, połączone z systematycznym, planowym burzeniem miasta. I wtedy okazało się, że decyzja obrony Warszawy nie była tylko wielkim zbiorowym odruchem miliona Jej mieszkańców. To nie był tylko bohaterski odruch. To była wola, to była myśl, to był zbiorowy czyn miliona Polaków.

Nie tylko mieszkańców stolicy, lecz i tych, którzy ze wszystkich stron przedzierali się, by Warszawy bronić. Groby żołnierzy z wielkopolskich i pomorskich pułków, poległych w walce o stolicę, są kamieniami milowymi znaczącymi bohaterstwo całej Polski. Są świadectwem, że Warszawy, ostatniego strzępu wolności, bronili, ci zewsząd Najlepsi.

 

Str. 22

 

W ciągu następnych, tak wielu piekielnych dni i nocy, w mieście płonącym, walącym się w gruzy, w którym każdy dom był twierdzą i cmentarzem — w mieście pozbawionym wody i światła, nie znalazł się nikt, ktoby ośmielił się powiedzieć: „dość tej beznadziejnej walki, przecież giną kobiety i dzieci”.

Dzień i noc huczą armaty, a Warszawa walczy. Sklepy są otwarte, działa służba O. P. L., działa Czerwony i Biały Krzyż, działa straż obywatelska. Połowa domów płonie lub wali się w gruzy, lecz każdy trwa na swojej placówce.

Najmniejsze dzieci znały swe obowiązki.

Na ulicy Czerniakowskiej stoi mała dziewczynka, trzymając za rękę trzyletniego chłopca, drugiego, półtorarocznego braciszka, owiniętego chustką, piastuje na ręku. Wokoło rozrywają się pociski armatnie. Przejeżdża samochód oficerski. Jeden z oficerów wysiada:

— Co wy tu dzieci robicie? Gdzie rodzice?

— Granat ich w domu rozszarpał.

— A gdzie idziecie?

— Do szpitala — odpowiada dziewczynka.

— Po co?

Okazuje się, że najmłodsze dziecko ma oberwaną kiść rączki. Siostra przewiązała mu kikut chusteczką. I teraz pędzą do szpitala, by małego ratować.

— Ile lat masz, mała?

— Sześć. Panie oficerze — dodaje pośpiesznie. — Chyba bratu nic nie będzie, chyba mu rączka odrośnie. On był zawsze taki zdrowy.

I zdziwiona patrzy, jak z oczu starego oficera spłynęły łzy.

— Niech pan nie płacze — dodaje zaniepokojona. — Napewno mu się zgoi.

Dnia 17 września, kto chciał, mógł się z płonącej Warszawy wycofać. Niemcy ogłosili, że miasto będzie zniszczone, o ile się nie podda i, że wobec tego ludność cywilna może w oznaczonym terminie je opuścić.

Mario Appelius z podziwem opisuje ten moment:

„W dniu 16 września siły niemieckie otaczające Warszawę, zamknęły dostęp do niej ze wszystkich stron. Dowóz żywności został odcięty. Tegoż dnia gen. Blaskowitz wystosował przez radio wezwanie do ludności miasta, zapowiadając zniszczenie Warszawy w razie dalszej obrony. Do godz. 8 dnia następnego

 

Str. 23

wysłannicy niemieccy napróżno oczekiwali parlamentariuszy polskich.

W ciągu dnia 17 września lotnicy rozrzucili tysiące ulotek, wzywających ludność cywilną do dobrowolnego opuszczenia stolicy. W rezultacie wolną szosą dla ewakuowanych opuścił Warszawę jedynie korpus dyplomatyczny i cudzoziemcy (nie wszyscy) w liczbie około 1.200 osób. Ludność przypatrywała się temu odjazdowi ze stoickim spokojem, zdając sobie sprawę, że odtąd pozostający w Warszawie godzą się na śmierć. Prezydent Starzyński, który już zdawał sobie sprawę z niemożliwości obrony, kierował jednak akcją nadal z godnością i w stylu wielkiego człowieka”.

Jest to chyba jedyny w historii wypadek, gdy w środowisku przeszło milionowym, złożonym przecież i także z ludzi słabych, z kobiet i dzieci i starców, wszyscy godzą się raczej na dobrowolną śmierć, aniżeli na narażenie się na miano dezertera. Ale podówczas, w drugim tygodniu walki, nie było w Warszawie jednostek, nikt już osobistym życiem nie żył. Była tylko jedna Warszawa i Jej główny obrońca, prezydent Starzyński.

 

*      *
*

Przyszedł straszliwy moment, 25 września. Niemcy spełnili do dnia tego swoje pogróżki. Na miasto, pozbawione już obrony przeciwlotniczej, bez przerwy padały bomby kilkuset niemieckich samolotów.

W słynny poniedziałek, 25 września, od godziny 6-tej rano, do 6-tej wieczorem kilkaset bombowców, bez przerwy zrzucało najcięższe bomby. Warszawianie nazwali ten dzień „lanym poniedziałkiem”. Kpinami odpowiedziała ulica warszawska na deszcz bomb lotniczych i granatów artyleryjskich.

Żołnierze niemieccy sądzili, że po tym dniu nie będzie już w stolicy żywego człowieka.

Tej nocy w promieniu stu kilometrów, widać było łunę, nad płonąca stolicą.

Koncentryczny ogień dwóch tysięcy armat, rozbijał do reszty gruzy Warszawy. O jakiejkolwiek pomocy znikąd nie mogło być mowy. I wtedy dowództwo obrony miasta zdecydowało się na kapitulację.

Cisza — Niemcy zaprzestali, ognia. Nie ma na niebie samolotów. Nikt nie wie, co to ma znaczyć. A po tym na murach

 

Str. 24

 

afisze. Warszawa się poddała. Ludzie zdzierają te plakaty. To niemiecka dywersja. Warszawa się nie podda.

Ze zwalisk domów, z barykad, z piwnic, wychodzą wyczerpani, wynędzniali. Przerazili się teraz. Dopiero teraz, gdy zaległa ta przeklęta cisza. Więc to prawda. Niemcy wejdą jednak do Warszawy. I gorycz dyktuje słowa: „Pocoś to zrobił prezydencie Starzyński. Dlaczego nie walczyliśmy do ostatka?”

Nie było już walczyć o co. Pomoc zagraniczna, ofensywa na Zachodzie zawiodła. Jedyną nie zajętą twierdzą polską był Hel. Honor miasta uratowała zaciekła obrona. W ostatnich dniach już tylko walczono o honor. Wiedział o tym prezydent Starzyński, wiedziało dowództwo wojskowe. Warszawa nie chciała o tym wiedzieć, ani słyszeć.

-Dlaczego już się poddaliśmy? — pytali wszyscy. Na gruzach miasta.

A na forcie czerniakowskim, jego załoga złożona przeważnie z uczniów, nic zrozumieć nie mogła. Przez dwadzieścia cztery godziny nie chcieli opuścić placówki i złożyć broni.

— My się nie poddajemy, my się będziemy bić — powtarzali uparcie oficerom. — Brak amunicji?… Dobrze, dziś w nocy pójdziemy po amunicję do Niemców.

Ciężko ranni żołnierze obrony Warszawy, do których w szpitalu ujazdowskim doszła wieść o poddaniu stolicy, zwlekli się z łóżek.

— Baczność!

„Jeszcze Polska nie zginęła…”

I z ust spieczonych gorączką, tłumiących ból, który wykrzywiał twarze, popłynęły dźwięki Hymnu, o Tej, co nie zginęła.

— Niech żyje Polska!

U wielu z nich były to ostatnie słowa, które, konając, posłali Warszawie, Polsce i całemu światu. Ostatnie, żołnierskie zawołanie.

Obrona Warszawy nie poszła na marne. Cały świat wspomina o niej dotąd i nigdy jej nie zapomni. Była ona dla całego świata, symbolem zwycięstwa moralnych wartości, była sygnałem do walki z barbarzyńcą niemieckim.

W trzy lata po tym, we wrześniu 1942 roku, radio londyńskie na falach eteru przesłało Warszawie wiersz o Niej

„W trzech tych zgłoskach żywo serce bije
I tętni krew gorąca Polaków miliona,
Nie, nie poszła na marne szaleńcza obrona.
Str. 25

 

Warszawo, wróg Cię gnębi, lecz Twa sława żyje.
W ranach zgliszcz, bliznach ruin i dymie pożarów,
Broniłaś się wspaniała, twarda i niezłomna,
I choć Cię przemoc wroga dławiła ogromna,
Nie opuszczałaś dumnie bronionych sztandarów.

 

*      *
*

Dzieje narodów, wspaniałe momenty historii, nie są dziejami jedynie bezimiennej masy ludzkiej. Karty historii pisze zarówno nieznany żołnierz, jak i ten, który wzrósł ponad innych i swoją wolą pchnął ich ku wielkości.

Dzieje obrony Warszawy są historią wielkości jednego człowieka. Są dziejami sławy prezydenta Stefana Starzyńskiego. Od Niego wyszła idea obrony miasta. On wziął na swoje barki odpowiedzialność za honor stolicy, za życie miliona jej mieszkańców. Odpowiedzialności tej nie zawiódł, nie zawiódł też zaufania, jakim go obdarzono. Stał się w dniach oblężenia wszystkim. Był jedyną indywidualnością, poza którą już była tylko masa bezimiennych obrońców: Major Stefan Starzyński, Komisarz Cywilny Warszawy. Gdy On wyrzekł słowo, nie było takiego, który by słowa tego nie odczuł jako najwyższy rozkaz.

Bo prezydent Starzyński reprezentował wszystko. Serce, rozum i honor stolicy. Był na każdym odcinku frontu. Na każdym zagrożonym posterunku. Wziął na siebie wszystkie troski oblężonego miasta. Gdy po dziesiątkach codziennych narad, po objazdach, inspekcjach, po rozstrzygnięciu setek wątpliwości, po nadludzkim, najstraszliwszym wysiłku stawał przed mikrofonem radia, przez radio nie On mówił, lecz Warszawa.

Wiedziano już o całej sytuacji. Wiedziano, że rząd i Prezydent są zagranicą. Nikt się jednak nie załamał w tym ciężkim momencie. Prezydent Starzyński powiedział: „Wytrwamy! Będziemy trwali”.

Nadeszła wiadomość o wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski. Prysły nadzieje. Ostatnie nadzieje.

I wtedy przez radio, ochrypłym, lecz jakże twardym, butnym głosem, prezydent Starzyński melduje swemu narodowi i sprzymierzeńcom, że lud Warszawy nie stracił ducha, że trwa w swym bohaterskim uporze.

Tyle dni. Każdy dzień wypełniony tak strasznymi ofiarami i męką świadomości, że to już jednak koniec. Tyle dni. Ale za te dni swej wielkiej epopei Warszawa zawsze będzie wdzięczna —

 

Str. 26

 

największemu w swych dziejach prezydentowi, Stefanowi Starzyńskiemu.

Dziś nie wiadomo, co z nim jest. Niemcy zabrali go Warszawie. Być może żyje i wróci do Swego miasta.

Poeta Jan Lechoń powiada o Nim:

 

„Powrócisz, ach, powrócisz Gdy w bębny uderzą
I wojsk naszych znów kroki posłyszysz miarowe,
Na mury potrzaskane, na ulice wolne,
Jako liście wawrzynu zrzucisz kwiaty polne,
I tych, co tam zostali obejmiesz za głowę”.

Wojna polsko-niemiecka dała Polsce nowych bohaterów. Do największych należy major Stefan Starzyński, obrońca honoru stolicy Polski. Niech będzie dla nas wzorem obywatela i żołnierza.

 

Str. 27

0

Almanzor

Bejka, to zawolanie rodzinne, z Podlasia.

72 publikacje
3 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758