Amerykańska ustawa 447 nie powinna nikogo dziwić. Jest tylko konsekwencją wcześniejszej o 9 lat deklaracji teresińskiej, której sygnatariuszem jest również Polska.
Julia Tamir, była minister edukacji Izraela, wspomina słowa ś. p. Lecha Kaczyńskiego:
Dwugodzinna rozmowa z prezydentem Polski spowodowała, że inaczej widzę ich udział czyli Polaków w Holokauście(…).
Co pani wie o historii Żydów w Polsce – zapytał. Tysiąc lat wspólnej historii żydowsko – polskiej, co pani wie o tym? Prawdę mówiąc wiem dużo o końcu, a mało o początku – odpowiedziałam z wahaniem. Powiem pani… powiedział, i rozpoczął szczegółową i fascynującą lekcję historii. Wiesz, dlaczego przed wojną było tak wielu Żydów w Polsce- zapytał. Nie czekał na odpowiedź, Polacy zaakceptowali Żydów i przyznali im prawa, których nie mieli w innych krajach; W Polsce były miasta i miasteczka, w których Żydzi stanowili większość; Naród polski nie uważał Żydów za wrogów. Zamierzam stworzyć muzeum, które będzie badać te setki lat – setki lat wspólnego życia, które skończyły się obozami śmierci.
(…)
Rozumiem ten straszny ból i silne pragnienie, aby nie zapomnieć o tym co się wydarzyło, powiedział Kaczyński, ale Niemcom wybaczyliście. Przebaczyliście im, ponieważ mieli pieniądze, aby Wam zapłacić, kupili Wasze przebaczenie za pieniądze. My byliśmy biedni, żyliśmy pod rządami Sowietów, więc nie mogliśmy Wam nic zaoferować, a wy w sposób cyniczny podjęliście decyzję obarczyć właśnie Nas winą. Wysyłacie swoich uczniów do Polski, chodzą po naszych ulicach, machają izraelskimi flagami, zioną nienawiścią i strachem, patrzą na nas jak gdyby zobaczyli diabła, a potem udają się do Berlina, aby tam się bawić . I oni są szczęśliwi w Berlinie, siedzą w kawiarniach niedaleko siedziby Gestapo i czują się komfortowo. W Niemczech widzą kulturę i sztukę, u nas widzą tylko martwe ciała.
(facebook, wpolityce)
Czy za dzisiejszym stosunkiem Żydów do Niemiec kryją się tylko pieniądze?
Temat tabu, nie poruszany nigdy w Polsce, wyjaśnia prof. Norman G. Finkelstein (Przedsiębiorstwo Holocaust):
Kilka lat temu doszło do pamiętnej dyskusji miedzy Gore Vidalem a Normanem Podhoretzem, wówczas redaktorem wydawanego przez American Jewish Committee pisma „Commentary”. Vidal zarzucił Podhoretzowi, że nie zachowuje się jak Amerykanin. Dowodem na to miał być fakt, że Podhoretz przywiązywał znacznie mniejszą wagę do wojny secesyjnej— „najbardziej tragicznego wydarzenia, którego echa wciąż brzmią w naszym kraju” — niż do problemów żydowskich. Jednak to raczej Podhoretz okazał się bardziej amerykański niż jego oskarżyciel. W tym bowiem czasie centrum amerykańskiego życia kulturalnego stanowiła już nie „wojna miedzy stanami”, lecz wojna „przeciwko Żydom”. Większość wykładowców akademickich może zaświadczyć, że znacznie więcej studentów potrafi umieścić hitlerowski holokaust we właściwym stuleciu i podać przybliżoną liczbę ofiar niż wykazać się taką wiedzą na temat wojny secesyjnej. De facto hitlerowski holokaust jest dziś bodaj jedynym historycznym wydarzeniem szeroko omawianym w czasie uniwersyteckich zajęć. Sondaże wykazują, że o wiele więcej Amerykanów potrafi zidentyfikować holokaust niż atak na Pearl Harbor czy zrzucenie bomb atomowych na Japonię.
Do niedawna jednak hitlerowski holokaust prawie nie istniał w amerykańskim życiu. Miedzy końcem II wojny światowej a końcem lat sześćdziesiątych tematowi temu poświęcono ledwie kilka książek i filmów. I tylko na jednym uniwersytecie w całych Stanach Zjednoczonych prowadzono na ten temat wykłady.
Publikując w 1963 r. swą książkę Eichmann in Jeruzalem, Hannah Arendt mogła przytoczyć zaledwie dwie prace naukowe w języku angielskim — Gerarda Reitlingera The Final Solution i Raula Hilberga The Destruction of the European Jews?
Majstersztyk Hilberga dopiero co zdołał ujrzeć światło dzienne. Promotor Hilberga na Columbia University, niemiecko-żydowski teoretyk socjologii Franz Neumann, bardzo zniechęcał go do zajmowania się tym tematem („Kopiesz sobie grób”) i żaden uniwersytet ani poważne wydawnictwo nie chciały nawet dotknąć rękopisu. Kiedy w końcu doszło do wydania The Destruction of the European Jews, książka ta doczekała się jedynie kilku, głównie zresztą krytycznych, recenzji.
Hitlerowski holokaust nie interesował nie tylko Amerykanów, lecz także amerykańskich Żydów, w tym żydowskich intelektualistów. Wyniki przeprowadzonych w 1957 r. przez socjologa Nathana Glazera badań wykazały, że hitlerowskie „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” (a także powstanie państwa Izrael) „miało bardzo nieznaczny wpływ na życie amerykańskich Żydów”.
W czasie zorganizowanego w 1961 r. przez „Commentary” sympozjum na temat „Młodzi intelektualiści a kwestia żydowska” tylko dwóch z trzydziestu jeden uczestników podkreślało znaczenie holokaustu. Podobnie, zorganizowana w 1961 r. przez pismo „Judaism” konferencja okrągłego stołu na temat „Afirmacji żydostwa”, w której uczestniczyło dwudziestu jeden religijnych Żydów amerykańskich, prawie całkowicie zignorowała tę kwestię.
Nie było też w Stanach Zjednoczonych pomników czy innych świadectw pamięci o hitlerowskim holokauście. Wręcz przeciwnie, czołowe organizacje żydowskie sprzeciwiały się temu. Dlaczego?
Typowe wyjaśnienie brzmi, że Żydzi mieli uraz na tle hitlerowskiego holokaustu i dlatego tłumili pamięć o nim.
Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że tak faktycznie było. Oczywiście, niektórzy spośród ocalałych nie chcieli wtedy lub z tego samego powodu także później mówić o tym, co się stało. Lecz wielu innych bardzo chciało o tym mówić i robiło to przy każdej nadarzającej się okazji. Problem polegał na tym, że Amerykanie nie chcieli słuchać.
.
Prawdziwym powodem ogólnego milczenia na temat hitlerowskiej zagłady była konformistyczna polityka przywódców amerykańskiego żydostwa i polityczny klimat w powojennej Ameryce. Zarówno bowiem w kwestiach polityki wewnętrznej jak zagranicznej żydowskie elity w Stanach Zjednoczonych ściśle dostosowywały się do oficjalnej amerykańskiej polityki. Realizowały w ten sposób tradycyjne cele asymilacji i zdobycia dostępu do władzy. Wraz z początkiem zimnej wojny główne organizacje żydowskie rzuciły się w wir walki. Żydowskie elity w Ameryce „zapomniały” o hitlerowskim holokauście, ponieważ Niemcy — a od 1949 r. Niemcy Zachodnie – stały się kluczowym powojennym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w ich konfrontacji ze Związkiem Radzieckim. Grzebanie się w przeszłości niczemu więc nie służyło, a nawet komplikowało sprawy.
Główne amerykańskie organizacje żydowskie szybko, choć z drobnymi zastrzeżeniami (rychło zarzuconymi), podpisały się pod wsparciem Stanów Zjednoczonych dla rozbrojonych i dopiero co zdenazyfikowanych Niemiec.
Obawiając się, że „jakikolwiek zorganizowany sprzeciw amerykańskich Żydów wobec nowej polityki zagranicznej i strategicznego zbliżenia mógłby odizolować ich w oczach nieżydowskiej większości i zagrozić ich powojennym osiągnięciom na scenie wewnętrznej„, American Jewish Committee (AJC) pierwszy zaczął wychwalać zalety nowego aliansu. Pro syjonistyczny World Jewish Congress (WJC) i jego amerykańska filia zrezygnowały ze sprzeciwów po podpisaniu z Niemcami na początku lat 1950. porozumień o odszkodowaniach. Z kolei Anti-Defamation League (ADL) była pierwszą dużą organizacją żydowską, która wysłała, w 1954 r., swą oficjalną delegację do Niemiec. Organizacje te wspólnie współpracowały z władzami w Bonn na rzecz powstrzymania fali „antyniemieckich nastrojów” wśród Żydów.
Z jeszcze jednego powodu „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” stanowiło tabu wśród żydowskich elit w Ameryce.
Nie przestawała o nim bowiem mówić lewica żydowska, która sprzeciwiała się zimnowojennemu przymierzu z Niemcami przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Pamięć o hitlerowskim holokauście uznano więc za przejaw komunizowania. Obawiając się stereotypu lewicującego Żyda — w wyborach prezydenckich w 1948 r. żydowscy wyborcy stanowili jedną trzecią elektoratu postępowego kandydata Henry’ego Wallace’a— amerykańskie elity żydowskie nie zawahały się poświęcić współbraci na ołtarzu antykomunizmu. AJC i ADL aktywnie też uczestniczyły w „polowaniu na czarownice” za czasów McCarthy’ego, dostarczając agencjom rządowym akta domniemanych żydowskich wywrotowców.
AJC poparł karę śmierci dla Rosenbergów, a w swoim miesięczniku „Commentary” twierdził, że tak naprawdę nie byli oni Żydami.
Główne organizacje żydowskie odmówiły współpracy z niemiecką antyfaszystowską partią socjaldemokratyczną, nie chciały bojkotować niemieckich towarów i nie uczestniczyły w publicznych protestach przeciwko przyjazdom do Stanów Zjednoczonych byłych nazistów, ponieważ obawiały się posądzeń o powiązania z polityczną lewicą, zarówno krajową, jak i zagraniczną. Żydowscy przywódcy nie wahali się natomiast oczerniać odwiedzających Stany Zjednoczone znanych niemieckich dysydentów, jak choćby protestanckiego pastora Martina Niemollera, który spędził osiem lat w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, a teraz ośmielał się sprzeciwiać antykomunistycznej krucjacie. Aby podkreślić swój antykomunizm, przedstawiciele żydowskich elit wstępowali nawet do ekstremistycznych organizacji prawicowych, takich jak All-American Conference to Combat Communism, i wspierali je finansowo. Przymykali też oczy na przyjazdy do Stanów Zjednoczonych weteranów hitlerowskiego SS.
Aby wkraść się w łaski amerykańskich elit rządzących i odciąć od żydowskiej lewicy, organizacje żydowskie w Stanach Zjednoczonych odwoływały się do hitlerowskiego holokaustu tylko w jednym określonym celu — potępienia ZSRR.
„Sowiecka (antyżydowska) polityka otwiera możliwości, których nie wolno lekceważyć przy realizacji pewnych aspektów krajowego programu AJC„, radośnie stwierdza się w wewnętrznym dokumencie AJC, cytowanym przez Novicka.
Oznaczało to, po prostu, zrównanie hitlerowskiego „ostatecznego rozwiązania” z rosyjskim antysemityzmem.
Stalin dokończy tego, czego nie zdołał Hitler — złowrogo prognozował „Commentary”.
— Zgładzi on ostatecznie Żydów w Europie Środkowej i Wschodniej. […] Zbieżność z nazistowską polityką eksterminacji jest niemal całkowita.
Główne amerykańskie organizacje żydowskie potępiły nawet sowiecką inwazję na Węgry w 1956 r. jako „pierwszy przystanek na drodze do rosyjskiego Auschwitz.”
Wszystko uległo zmianie wraz z arabsko-izraelską wojną w czerwcu 1967 r. Niemal wszyscy są zgodni, że to dopiero po tym konflikcie holokaust stał się trwałym elementem życia amerykańskiego żydostwa.” Tradycyjna wykładnia tej transformacji objaśnia, że skrajna izolacja i stan ciągłego zagrożenia Izraela w czasie wojny sześciodniowej ożywiła wspomnienia o hitlerowskiej zagładzie. W istocie wersja ta błędnie przedstawia ówczesny układ sił na Bliskim Wschodzie oraz sposób ewolucji stosunków między żydowskimi elitami w Ameryce a Izraelem.
Tak jak po II wojnie światowej główne amerykańskie organizacje żydowskie obojętnie traktowały hitlerowski holokaust, by dopasować się do zimnowojennych priorytetów rządu Stanów Zjednoczonych, tak też szedł w parze z amerykańską polityką ich stosunek do Izraela. Już od samego początku żydowskie elity w Ameryce żywiły wobec państwa żydowskiego poważne obawy. Największa wynikała ze strachu przed zarzutem o „podwójną lojalność”.
Wraz z eskalacją zimnej wojny obawy te narastały. Zresztą jeszcze przed powstaniem Izraela amerykańscy przywódcy żydowscy wyrażali zaniepokojenie, że jego pochodzące głównie z Europy Wschodniej lewicowe kierownictwo dołączy do obozu sowieckiego.
I choć ostatecznie poparli kierowaną przez syjonistów kampanię na rzecz utworzenia niepodległego Izraela, to jednak dokładnie obserwowali i dostosowywali się do sygnałów płynących z Waszyngtonu. W rzeczywistość AJC popierał utworzenie Izraela głównie z obawy przed wybuchem antyżydowskich nastrojów w Ameryce, do czego mogłoby dojść, gdyby szybko nie załatwiono problemu żydowskich wysiedleńców w Europie.12 Wprawdzie wkrótce po swym powstaniu Izrael sprzymierzył się z Zachodem, jednak wielu Izraelczyków we władzach i poza nimi zachowało sympatię do Związku Radzieckiego.
.
Toteż, jak można było tego oczekiwać, amerykańscy przywódcy żydowscy traktowali Izrael ze znacznym dystansem.
Od czasu swego powstania w 1948 r. po wojnę sześciodniową w 1967 r. Izrael nie zajmował istotnej pozycji w amerykańskich planach strategicznych. Gdy żydowscy przywódcy w Palestynie przygotowywali deklarację niepodległości, prezydent Truman gderał o tym i owym, ważąc racje wewnętrzne (głosy żydowskiego elektoratu), którym przeciwstawiało się wyrażane przez Departament Stanu zaniepokojenie, że poparcie dla żydowskiego państwa doprowadzi do alienacji świata arabskiego. W celu zabezpieczenia amerykańskich interesów na Bliskim Wschodzie administracja prezydenta Eisenhowera starała się równoważyć poparcie dla Izraela i państw arabskich, faworyzując jednak Arabów.
Kryzys na tle Kanału Sueskiego w 1956 r., kiedy to Izrael w zmowie z Wielką Brytanią i Francją zaatakował nacjonalistycznego egipskiego przywódcę Ganiała Abdela Nassera, stanowił kulminację sporadycznych jak dotąd tarć między Izraelem a Stanami Zjednoczonymi na tle polityki zagranicznej.
I chociaż wspaniałe zwycięstwo Izraela i opanowanie przezeń półwyspu Synaj zwróciło powszechną uwagę na jego potencjał strategiczny, to jednak Stany Zjednoczone nadal traktowały młode państwo jako jednego wielu regionalnych sprzymierzeńców. W konsekwencji prezydent Eisenhower zmusił Izrael do całkowitego i praktycznie bezwarunkowego wycofania się z Synaju. Podczas tamtego kryzysu amerykańscy przywódcy żydowscy bardzo krótko wspierali izraelskie zabiegi na rzecz zmuszenia Amerykanów do ustępstw i ostatecznie, jak wspomina Arthur Hertzberg, „woleli doradzić Izraelowi podporządkowanie się [Eisenhowerowi], niż sprzeciwiać się życzeniom przywódcy Stanów Zjednoczonych”.
(…)
[Cezurę stanowiła dopiero tzw. wojna sześciodniowa w 1967 roku. Finkenstail dalej pisze:]
Po wojnie sześciodniowej można już było wychwalać militarne zaangażowanie Izraela, ponieważ jego broń skierowana była we właściwym kierunku — przeciwko wrogom Ameryki. Jego waleczność mogła nawet utorować drogę do przybytków władzy w Ameryce. Żydowskie elity miały dotąd do zaoferowania tylko kilka list z nazwiskami żydowskich wywrotowców, teraz zaś” mogły występować w roli naturalnego rzecznika najnowszego strategicznego nabytku Ameryki. Z drobnych graczy mogły więc przekształcić się w czołowych rozgrywających w zimnowojennym spektaklu. Toteż Izrael stał się strategicznym nabytkiem nie tylko dla Stanów Zjednoczonych, lecz także dla amerykańskiego żydostwa.
W pamiętniku wydanym tuż przed wojną sześciodniową Norman Podhoretz z ekscytacją wspomina swój udział w oficjalnym bankiecie w Białym Domu, „którego wszyscy uczestnicy nie posiadali się z dumy, że zostali zaproszeni”. Chociaż Podhoretz był już wtedy redaktorem naczelnym czołowego pisma amerykańskich Żydów, miesięcznika „Commentary”, jego pamiętnik zawiera tylko jedną przelotną aluzję dotyczącą Izraela. Bo cóż Izrael miał do zaoferowania ambitnemu amerykańskiemu Żydowi? Ale w późniejszym pamiętniku Podhoretz wspomina, że po wojnie sześciodniowej Izrael stał się „religią amerykańskich Żydów”. Występując teraz w roli aktywnego orędownika Izraela, Podhoretz mógłby chwalić się już nie tylko zaproszeniem na bankiet w Białym Domu, lecz spotkaniami sam na sam z prezydentem dla omówienia „spraw wagi państwowej”.
Po wojnie sześciodniowej główne żydowskie organizacje w Ameryce ruszyły całą parą, by umocnić sojusz amerykańsko-izraelski. W przypadku ADL działania te obejmowały zakrojoną na szeroką skalę inwigilację, prowadzoną we współpracy z wywiadem izraelskim i południowoafrykańskim. Niepomiernie wzrosła liczba publikowanych przez „The New York Times” artykułów na temat Izraela.
Na przykład, w rocznych indeksach „The New York Times” za lata 1955 i 1965 odnośniki dotyczące Izraela zajmują po 60 calowych kolumn, natomiast w indeksie za rok 1975 już 260. „Gdy chcę sobie poprawić nastrój, zaczynam czytać o Izraelu w «The New York Times»”, zauważył w 1973 r. Elie Wiesel.
Na wzór Podhoretza wielu czołowych amerykańskich intelektualistów żydowskich po wojnie sześciodniowej również odnalazło nagle „religie”. Jak zauważa Novick, seniorka literatury holokaustu Lucy Dawidowicz była swego czasu „nieprzejednanym krytykiem Izraela”. Jej zdaniem, Izrael nie powinien żądać reparacji wojennych od Niemiec, uchylając się jednocześnie od odpowiedzialność za los wysiedlonych Palestyńczyków. „Moralność nie może być aż tak rozciągliwa”, drwiła Dawidowicz w 1953 r. Ale niemal natychmiast po wojnie sześciodniowej Dawidowicz stała się „zagorzałą zwolenniczką Izraela” i uznała go za „powszechny wzorzec idealnego wizerunku Żyda we współczesnym świecie”.
(N. G. Finkelstein Przedsiębiorstwo Holocaust, str. 7-9)
c.d.n.
7.02 2018