Hiszpania: głos ulicy głosem ludu
23/05/2011
321 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
Wybory lokalne w Królestwie Hiszpanii oddały nastrój hiszpańskiej, a zwłaszcza madryckiej ulicy. Masowe, wielosettysięczne demonstracje przełożyły się na kartkę wyborczą.
Prawica dostała niemal 38% głosów, o 10% głosów więcej od rządzących socjalistów. To właśnie Partido Popular, czyli prawicowa Partia Ludowa stała się głównym beneficjentem manifestacji w sercu Hiszpanii. Głównym- ale nie jedynym. Można powiedzieć, że protestujący przeciwko polityce rządu podzielili się w wyborach na trzy grupy: najwięcej poparło prawicę Mariana Rajona (następcy Jose Marii Aznara) jakaś część komunistów (trzecie miejsce z 6,35% głosów), ale też nie mała grupa, bo ponad pół miliona (2,5%) oddała kartki "in blanco", czyli czyste kartki, co oznacza głosy nieważne.
Wynika z tego, że co 40 głosujący hiszpański wyborca wyraża brak zaufania do wszystkich partii, ale i tak socjaliści Zapatero zostali osaczeni z dwóch stron- dostali łomot od prawicy, a ponadto część ich twardego elektoratu zasiliła szeregi komunistycznej Zjednoczonej Lewicy (IU). Tymczasem bardziej umiarkowani wyborcy partii rządzącej przeszli do opozycyjnej prawicy. Tym należy tłumaczyć oddanie przez socjalistów władzy w dwóch regionach ("prowincjach autonomicznych"), w których rządzili od blisko trzydziestu lat: Ekstremadurze i Kastylli- La Mancha oraz w mieście Sewilla. Z kolei w Barcelonie socjaliści oddali ster rządów umiarkowanym nacjonalistom katalońskim, co jest kolejnym zwiastunem zmniejszania się autorytetu unitarnego państwa hiszpańskiego w Katalonii.
Nas, Polaków, zwłaszcza tych ceniących tradycyjne, narodowe, patriotyczne wartości zwycięstwo prawicy (PP) powinno cieszyć.
Ale trzeba też powiedzieć wprost, że na wynik tych wyborów ewidentny i to duży wpływ miały demonstracje w Madrycie. Ich skala, ich częstotliwość, ich masowość, olbrzymie zaangażowanie młodzieży było sygnałem dla hiszpańskiej opini publicznej. Niektórzy komentatorzy porównują to do masowych demonstracji w Tunezji i Egipcie, które wymusiły zmianę władzy. Nie sądzę, aby była to właściwa analogia. Widzę inne, bliższe, bo europejskie. Chodzi o masowe, niemal milionowe (!) manifestacje sprzed 10 laty w Rzymie, których politycznym efektem był upadek pierwszego komunistycznego rządu w historii Włoch z premierem Massimo d’Alema, a także -również na Starym Kontynencie, choć w innej jego części- wielotysięczne manifestacje w Budapeszcie, przeciwko, oczywiście też socjalistycznemu, rządowi Węgier po ujawnieniu szczerych słów premiera Ferenca Gyuryscaniego o metodzie zdobywania i utrzymywania władzy ("kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem"). Ich z kolei polityczną konsekwencją było rekordowe w skali europejskiej zwycięstwo Victora Orbana i jego FIDESZU.
Jakie z tego wnioski wypływają dla Polaków i polskiej opozycji? Proste: tak jak we Włoszech, na Węgrzech i ostatnio w Hiszpanii warto demonstrować publicznie. Nie wstydźmy się tego powiedzieć- wielkie manifestacje mogą sprzyjać zmianie władzy. Nie tylko w Rzymie, Budapeszcie, czy Madrycie- także w Warszawie. Nie bójmy się! Warto i trzeba publicznie manifestować swoje niezadowolenie z fatalnego rządu Donalda Tuska. Warto i trzeba, aby różnego rodzaju grupy zawodowe i społeczne nie tylko na konferencjach prasowych, czy w Internecie, ale też na ulicy- a może i głównie na ulicy pokazały nie tylko rządowi, ale całemu społeczeństwu i wszystkim Polakom co myślą o jego beznadziejnej polityce gospodarczej, błędach, grzechach zaniechania, nieróbstwie premiera, zamiataniu afer pod dywan, czy tłumieniu wolności słowa.
Kryterium uliczne jest częścią demokratycznego procesu wyrażania opinii. Ulica, polska ulica, tak jak wcześniej ulica włoska, węgierska, czy hiszpańska powinna należeć do opozycji. Także po to, aby przybliżyć sukces w najbliższych wyborach.