Warto natomiast i należy zdać sobie sprawę, skąd wziął się ten – i jemu pokrewne spektakle, realizowane przecież najprawdopodobniej przez ludzi ochrzczonych. Jaka jest historyczna droga, od schyłku komunizmu do tego rodzaju wybryków na deskach stołecznych scen. I o tym warto mówić jak najwięcej.
Z pomocą przychodzi Vittorio Messori. W rozdziale pt. Katastrofa „nowoczesności” , w którym przedstawia sylwetkę filozofa Augusto del Noce, pisze:
„[…] podczas gdy cała epoka nowożytna była okresem sekularyzacji, to marksizm uosabiał nie tylko całkowitą negację Boga, lecz także filozofię, która chciała stać się polityką i której udało się zrealizować plan ucieleśnienia się w historii, przeobrażenia idei w konkretne struktury”.
A jednak doszło w końcu do „katastrofy” marksizmu. Przeżyliśmy to również w Polsce, choć bez większego zaangażowania w ten proces zwłaszcza ludzi Kościoła, kultury, animatorów idei etc.
„Katastrofa” marksizmu nastąpiła przede wszystkim w sensie całkowitego runięcia wszystkiego, co zapowiadał: obiecanej sprawiedliwości, wolności, powszechnego dobrobytu, które w socjalizmie – jakby w celach egzorcystycznych nazwanym realnym (choć zdaniem Del Nocego wykazywał całkowitą zbieżność z socjalizmem idealnym, utopijnym) – przeobraziły się w największą niesprawiedliwość, w skrajny brak wolności, w całkowitą nędzę.
Tak więc, podczas gdy lud, upokarzany, znieważany, wygłodniały, zwrócił się przeciwko >demokracjom ludowym< i obalił je [dyskusyjna teza Messoriego – EPP], również marksizm zachodni, który nie miał możliwości zrealizować się w praktyce i który (na swoje szczęście) nie odniósł zwycięstwa, przeżył swoją katastrofę – poczynając od marksizmu włoskiego – i obrócił się we własne przeciwieństwo. Z niewiarygodną wprost jasnością, już w roku 1978 – kiedy marksizm wydawał się u nas kulturą panującą, będącą w znakomitym stanie zdrowia i wręcz mającą w swoim przeznaczeniu zwycięstwo – Del Noce pisał […]: Rezultatem eurokomunizmu może być tylko przekształcenie komunizmu w składnik społeczeństwa burżuazyjnego, dotąd całkowicie odsądzanego od czci.
Wojciech Weiss – Włodzimierz Pienkowski
Istotnie, dziesięć lat później tak właśnie się stało. Partia komunistyczna postanowiła zmienić nazwę, a już teraz przyjęła najbardziej burżuazyjną ideologię lewicowego liberalizmu, będącego zresztą radykalizmem w stylu Marka Pannelli, i zmierza do stanie się radykalną partią masową (…). Tymczasem znajduje swoich najpotężniejszych zwolenników wśród wielkiej finansjery międzynarodowej…
Naprawdę nie trzeba być jasnowidzem. Gdy zgubiono po drodze rewolucyjną utopię, stanowiącą namiastkę religii, pozostał z marksizmu tylko jego aspekt podstawowy – charakter wytworu scjentystycznego Oświecenia i racjonalizmu, który z założenia i z wyboru wyklucza Boga. (…) Co więcej, jako cel historyczny wysuwa się jeszcze gorsze uburżuazyjnienie mas, które chciano uwolnić od kultury i ucisku burżuazji. Czy nic nie mówi fakt, że we Włoszech [tak jak we Francji, Niemczech itd. – EPP] nie tylko finansiści, tacy jak De Benedetti, lecz również dziennikarze będący koryfeuszami najbardziej brutalnie rzucającego się w oczy esprit bourgeois są inspiratorami kierownictwa nowej WPK?
Końcowym jednak rezultatem wszystkich ideologii, komunistycznych bądź liberalnych, był według Del Nocego (i trudno nie przyznać mu racji, gdyby rozejrzeć się dookoła) nihilizm, upadek wszystkich ideałów i wszystkich wartości. (…) każde odrzucenie Boga przekształca się prędzej czy później w klęskę człowieka”.
Czy nie widać analogii między dzisiejszymi prowokacyjnymi spektaklami a tym co działo się na deskach teatrów i kabaretów Belle Epogue – nie tylko w Paryżu, we wszystkich stolicach europejskich. Ulubiona rozrywka europejskiej burżuazji: „bezpruderyjność”, ekstaza kankanem, obnażanie się na scenie, drwiny z religii i z Kościoła, u nas mocnym akcentem zaznaczona w twórczości Boya Żeleńskiego, Leona Schillera i innych prześmiewców chodzących w glorii ludzi sztuki, koryfeuszy teatru.
Wojciech Weiss – Pogrzeb w wielkim mieście
Wkrótce tradycyjne kategorie: prawda – fałsz, dobro – zło zostały zastąpione kategoriami: postępowe – reakcyjne, dodaje Messori.
„Właśnie dlatego wielu katolików przystało w końcu [u nas reprezentuje ich środowisko Tygodnika Powszechnego, Znaku, większości KiKów], ze śmiesznym opóźnionym zapałem – do marksizmu już zrealizowanego, a więc będącego w stanie rozkładu (dla nich jednak, dopiero co nawróconych, uosabiał on przyszłość, nowość…) Także święty stał się więc dla nich człowiekiem postępowym, grzesznik natomiast – reakcjonistą.
(…) Na nowej skali wartości przeciętnego katolika [wychowanego u nas na krakowskim Tygodniku Powszechnym, czy religijnym dodatku GW] prawdziwym przeciwnikiem, z którym trzeba walczyć, nie jest już niereligijność, bluźnierstwo, życie bez Boga. Przedstawiając sobie to wszystko jako lewicowe widzi on jakby chrześcijaństwo anonimowe, wobec którego należy gromadzić oskarżenia. Przeciwnikiem w tej perspektywie neokatolickiej, prawdziwym przeciwnikiem jest integrysta, to znaczy ktoś, kto chce praktykować swoją wiarę aż do głębi, przeobrażając ją z mglistego uczucia w silę przewodnią i w perspektywę dla konkretnej działalności.”
Nieuchronnie pojawia się więc pilna „konieczność” – jak widzimy to u naszych „artystów”, którzy ją właśnie realizują, wczoraj w Krakowie i Wrocławiu, dziś w Warszawie – wyeliminowania „barbarzyńskiego, ponurego chrześcijańskiego tabu grzechu, poczynając od grzechu pierworodnego”…
_________
Aktorom i reżyserom dzisiejszych wydarzeń kulturalnych dedykuję wiersz, który nadesłał jeden z Czytelników
Ewa Polak-Pałkiewicz
Był sobie Bóg
Przez całe lata skryty poza czasem
cierpliwie czekał na swoje odkrycie,
spekulacje filozofów i nieudane próby
alchemików pozwoliły umieścić Go
w końcu w bezpiecznym świecie idei,
obok metalu lżejszego od powietrza,
ślad Jego istnienia potwierdziła także
teoria ewolucji, w rozłożystym drzewie
— kuzyni, ziarna prawdy rozsiane, choć
brak przodków stanowi do dzisiaj zagadkę,
brakujące ogniwo porusza wyobraźnię
i pozwala zatopić ręce w ciemnej glinie
— każdy może ulepić Boga – na swój obraz
i podobieństwo
Człowiek wszechmogący właśnie dorósł
do męki krzyża – na scenie teatru,
choć ta – nie będzie jego zbawieniem
Wojciech Miotke
Jeden komentarz