Kilka miesięcy temu pisałem dość obszerny artykuł na temat wykluczenia finansowego i ubóstwa do poważnego magazynu. Mówił o działaniach banków, parabanków i SKOK-ów, a właściwie o braku tych działań. Dyskretnie zwrócono mi uwagę,…
…że o SKOK nie powinienem pisać w ogóle, a jeśli się upieram to muszą to być wyłącznie superlatywy ponieważ system walczy z wykluczeniem i służy ubogim. Ostatecznie, SKOK wyleciał z tekstu, bynajmniej nie moją decyzją.
Wykluczenie finansowe można rozważać na kilku płaszczyznach. W ubiegłym roku unijni urzędnicy mieli zastanawiać się co zrobić by zapobiegać temu zjawisku. Do dyskusji ochoczo wkroczyły SKOK-i, banki ostrożnie zabierały głos, natomiast firmy parabankowe i organizacje konsumenckie przemilczały temat.
Trzy powody wykluczenia
SKOK-owski sposób na walkę z wykluczeniem finansowym polega na tym by obniżać kryteria udzielania pożyczek i tym samym udostępniać pieniądze coraz uboższym i – choć to zwykle nie idzie w parze – coraz mniej odpowiedzialnym ludziom. Nie, żebym od razu wołała, że dla niezamożnych nie ma lub nie powinno być ofert, ale uważam, że oferta dla najuboższych powinna być szczególna ze względu na charakter powstającego zobowiązania. Zwykle stanowi najważniejszy składnik domowego budżetu, największą bolączkę i najszybciej regulowany rachunek. Tam gdzie pieniędzy nigdy nie wystarcza, w pierwszej kolejności spłacane są zobowiązania finansowe, bo tak tylko można zapobiec wpadaniu w kolejne kłopoty. Bogaty czy średnio bogaty człowiek nie przejmie się spóźnieniem raty kredytu o dzień czy dwa. Stać go na zapłacenie złotówki, czy dwóch złotych więcej tytułem odsetek za zwłokę. Ma to związek z jego wysoką samooceną, pewnością siebie, lekkim traktowaniem pieniądza i dostępem do usług prawniczych jeśli zachodzi taka potrzeba. Biedny na spóźnienie raty nie może sobie pozwolić, bo odsetki dobiją jego i tak łatany czym się da budżet. Z drugiej strony, jeśli biedny ma wybierać pomiędzy ratą kredytu a obiadem dla dziecka…
Skąd się bierze wykluczenie finansowe?
W ogromnej części z ograniczania dostępu do produktów i usług finansowych niewiele zarabiającym i tym samym najbardziej potrzebującym osobom. Taki klient jest na pierwszy rzut oka mało dochodowy, zaciąga niewielkie kredyty, sumiennie je spłaca, nie dopuszcza do powstania dodatkowych roszczeń. Poza tym to żaden splendor obsługiwać biedotę. Kilka lat temu robiłem wywiad z prezesem pewnego banku, który wówczas mienił się być bankiem dla mas. Prezes chciał dotrzeć do tej grupy społecznej, która ma niewielkie zaufanie do banków, woli trzymać pieniądze w domu i niechętnie korzysta z najprostszych nawet instrumentów finansowych bo ich po prostu nie rozumie. Szanowny pan bankowiec o swoich klientach i potencjalnych klientach zwykł mawiać „te ćwoki z pilotem od telewizora w garści, grzejący dupę w fotelu”. Nie chcę podawać nazwiska, choć rozmowę do dziś mam nagraną i z udowodnieniem prawdziwości tego cytatu nie miałbym najmniejszego problemu. Mam tylko nadzieję, że po pięciu z górą latach na tym stanowisku człowiek ów zrozumiał, że te ćwoki są jego być albo nie być, że te ćwoki go żywią. Że bez względu na ich stan posiadania czy sposoby spędzania wolnego czasu należy im się szacunek i atencja tak samo poważna co w przypadku bogatszych ćwoków. Panie prezesie, pan wie, że to o panu, prawda?
Wykluczeniu finansowemu poddajemy się także my sami nie spłacając na czas swoich zobowiązań przez co stajemy się mało wiarygodnymi i niechcianymi klientami banku, telefonii komórkowej, telewizji kablowej, sklepu, który sprzedaje na raty itd. Zapominający o swoich zobowiązaniach finansowych w pełni zasługują na wykluczenie finansowe, choćby z tego powodu, że ich nieroztropność (bądź bezczelność, bo są i tacy, którzy zaciągają kredyty by z premedytacją ich nie spłacać) rodzi konsekwencje dla pozostałych, uczciwych uczestników rynku. A to wzrostem prowizji, marż czy oprocentowania, a to zaostrzeniem kryteriów udzielania kredytów, a to rodzajem stosowanych form zabezpieczeń spłaty zobowiązania.
Jest jeszcze jedna grupa ludzi wykluczonych finansowo. Tych właśnie należy bronić za wszelką cenę ponieważ ich wykluczenie nie jest w żaden sposób zależne od nich. To ci, którzy z winy pracodawcy nie otrzymują na czas i/lub w uzgodnionej wysokości wynagrodzeń za wykonaną pracę. Opóźnienia wypłaty i zaniżanie kwot wynagrodzeń prowadzą do zapętlania się problemów, łatania kilku dziur w domowym budżecie tę samą łatą i piętrzenia się zobowiązań wobec dostawców mediów czy banków. Do takich pracodawców należy spora grupa pracodawców, często tych samych, którzy walczą z wykluczeniem finansowym. W kontekście takich zachowań, hipokryzja z jaką przystępują do akcji walki z wykluczeniem finansowym jest wręcz przerażająca.
Wielki brat liczy
Przystanki autobusowe, płoty, barierki, ściany sklepików osiedlowych upstrzone są plakatami i karteczkami z hasłem „pożyczka bez BIK”, „szybka pożyczka”, „pożyczka do domu”. Każdy znajdzie coś dla siebie. Jedni wybierają Providenta, bo znany i agent przychodzi do domu, inni z obawy, że w Providencie drogo, wybierają mniej znane lub wręcz zupełnie nieznane firmy. Tańsze to one nie są na pewno, a jeśli chodzi o bezpieczeństwo, Provident jest przy nich wzorem uczciwości.
Co z tego wynika dla sektora bankowego? Kłopoty.
Wobec obowiązujących przepisów, nakładających na banki obowiązek informowania o zobowiązaniach klienta (również tych spłacanych terminowo i nie powodujących żadnych nieprawidłowości), kontrola nad ogólną kwotą zadłużenia klienta jest znaczna, ale nie pełna. Oznacza to, że kontrola w takiej formie uderza w uczciwych, a nieuczciwym daje aż nadto możliwości do mataczenia. Są również tacy, jak np. niejaki M. Samcik z Gazety Wyborczej, którzy krzyczą, że to zamach na wolności obywatelskie. Gdyby jednak M. Samcik zechciał zgłębić zagadnienie i poznać mechanizmy rządzące rynkiem pieniężnym, zauważyłby, że nie tylko popyt kształtuje cenę dóbr. Czasem cena kształtuje popyt. A granica, choć łatwo wyliczalna, jest dość krucha.
Kontrola nad zachowaniami klientów ma znaczenie dla stabilności całego systemu bankowego. Rosnąca liczba niespłacanych w terminie kredytów świadczyć może nie tylko o kryzysie, jak myśli znakomita część społeczeństwa. To często wynik rozpasania banków, żeby nie powiedzieć ich lekkomyślności i pazerności. Zadłużeni klienci są bardziej dochodowi niż klienci z depozytami. Od nich można ciągnąć kasę tak długo jak długo będą mieli klapki na oczach. Brak kontroli nad stanem zadłużenia klienta to ogromne ryzyko jego niewypłacalności, a tym samym dodatkowych i nie małych kosztów obsługi takiego zadłużenia. Psujący się portfel kredytowy stanowi przecież dla banku poważny problem już nie tylko z powodu konieczności zawiązywania rezerw celowych, ale także ze względu na niewielką wartość takiego portfela w przypadku próby jego sprzedaży. Przecież i tak kiedyś trzeba będzie sprzedać złe kredyty, choćby po to by nie marnować pieniędzy na rezerwy, by oczyścić bilans, by zdobyć finansowanie na kolejne akcje kredytowe.
Co mają z tym SKOK-i wspólnego?
Mają. SKOK-i jako instytucje działające na prawie spółdzielczym, nie posiadające licencji bankowej, posiadające natomiast możliwość udzielania pożyczek i przyjmowania depozytów, są bardzo istotnym elementem sektora finansowego w kraju. Jeśli ktoś myśli inaczej, śmiało nazwę go durniem. 59 Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych w blisko 1900 placówkach obsługuje ponad 2 mln Polaków i zarządza 13 mld złotych w aktywach. Takimi liczbami nie można gardzić. Są porównywalne do liczb ogłaszanych przez największe banki. Problem w tym, że nie ma nad nimi kontroli. To znaczy jest, ale nie wystarczający. Spółdzielcze Kasy kontroluje Krajowa Kasa i należy wierzyć, że robi to rzetelnie. Raport Banku Światowego ogłoszony 11 lutego wskazuje, że objęcie Kas nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego jest konieczny by zachować bezpieczeństwo finansowe klientów-członków SKOK i utrzymać stabilność polskiego systemu finansowego.
Z jednej strony Kasa Krajowa SKOK ubiega się o licencję bankową, czyli stara się wejść na tę samą półkę co jej konkurenci banki, zdając sobie sprawę, że wówczas podlegać będzie kontroli KNF (i to nie jest przez Kasę Krajową negowane), z drugiej broni się przed kontrolą KNF i twierdzi, że sama się skontroluje. Polskie SKOK-i są jedynymi na świecie uniami kredytowymi nie objętymi kontrolą lokalnego nadzorcy rynku. Dlaczego? Z czystej przekory, czy może jest coś co wolałyby ukryć?
Dziwi mnie zaangażowanie członków SKOK wiążących z tym systemem całe swoje życie. Dziwi mnie, że integrując się z systemem na wielu płaszczyznach, nie dostrzegają różnic pomiędzy zaufaniem a zdrowym rozsądkiem i efektywnym zarządzaniem własnymi pieniędzmi.
Policzmy. Żeby dostać w banku 5 tys. zł pożyczki, wystarczy wykazać się dowodem osobistym , miesięcznymi dochodami o stałym charakterze i czystą historią kredytową. Żeby te same pieniądze pożyczyć w SKOK, wystarczy stać się członkiem SKOK (wykupić udziały), założyć konto IKS (obowiązkowe konto, na które co miesiąc należy wpłacać zadeklarowaną, obowiązkową kwotę oszczędności), wypełnić wniosek, przynieść weksel, mieć czystą historię kredytową (tak jak w banku) i niejednokrotnie zadeklarować, że wynagrodzenie będzie przesyłane na rachunek w SKOK. System wciąga jak wir i nie pozwala uciec ofierze. Rezygnacja z udziałów w SKOK wymaga zgody walnego zgromadzenia członków, którzy głosują nad wnioskiem o wycofanie udziałów. Wypłata środków zgromadzonych na rachunku IKS nie jest możliwa na każde żądanie. Ale najpoważniejsze przewinienie SKOK-ów wobec rynku finansowego, wobec uczestników tego rynku polega na tym, że Kasy korzystają z dobrodziejstw Biura Informacji Kredytowej, ale swoje dane zamieszczają tam – jeśli w ogóle – nie chętnie. Prawo ich do tego nie zobowiązuje. Bankowcom utrudnia to rozpoznanie klienta i ocenę jego kondycji finansowej oraz uniemożliwia właściwą ocenę ryzyk związanych z kredytowaniem klienta. Osoba, która dotąd wobec banków ma nieskazitelną postawę z racji np. terminowej spłaty kredytu ratalnego (to dość powszechna metoda na zbudowanie sobie pozytywnej historii kredytowej), może być niesolidnym klientem systemu SKOK, ale o tym bak nie wie. Udzielenie kredytu bankowego takiemu klientowi to ryzyko spoczywające na banku i jego pozostałych klientach. To oni bowiem w ostatecznym rozrachunku poniosą koszty obsługi niesolidnego klienta.
Pazerność granicząca z głupotą
Hiszpanie, Słoweńcy, Niemcy, Francuzi, Anglicy – oni wszyscy zwracają uwagę na pewną rzecz, której w Polsce nie uświadczysz. Rozgraniczają towary i usługi dla mas od towarów i usług luksusowych. Tam, kiedy ktoś ma pieniądze może sobie kupić co chce. Jeśli ich nie ma kupuje to, na co go stać.
W Polsce każdy może sobie kupić co chce nawet jeśli go nie stać. Zwłaszcza jeśli go nie stać. Na raty, na kredyt, za pieniądze od rodziny. Stu calową plazmę, Mercedesa klasy A, nawet apartament w centrum Warszawy. Problem w tym, że za dobra luksusowe trzeba słono płacić, nawet jeśli się już zużyły, przestały cieszyć czy po prostu zostały skradzione. Trzeba je również utrzymać i nierzadko obowiązkowo ubezpieczyć, co również nie jest tanie. Czy na Mercedesa klasy A stać nauczyciela plastyki ze szkoły podstawowej w Tłuszczu? Nie sądzę. Ale nawet gdyby raty za Merca były dostatecznie niskie i można byłoby je spłacać przez następne 20 lat, nauczyciela plastyki z Tłuszcza w dalszym ciągu nie byłoby stać na takie auto. Trzeba je ubezpieczyć, zatankować, serwisować, garażować itd. Roczny koszt utrzymania – kilkanaście jeśli nie więcej tysięcy złotych plus raty do banku, kolejne kilkanaście tysięcy rocznie.
Bankom jednak i SKOK-om wszystko jedno na co dają kredyty. Choć właściwie kredytowanie drogiego samochodu niewiele zarabiającemu klientowi jest z góry skazane na niepowodzenie, to przecież umowę można podpisać (przypominam, że w naszym prawie istnieje paragraf na umowy podpisywane w złe wierze) i skasować prowizje, marże i odsetki. Taki kredyt będzie stryczkiem na szyję klienta. Już nigdy nie opuści swego kredytodawcy, już nigdy nie przestanie straszyć. Gdyby chciał, zaproponuje się mu kolejny kredyt, sprzedając kolejne marzenie, np. winnicę w Toskanii. „Wszystko jest w zasięgu Twoich rąk” – jak głosiła pewna reklama banku. Oto społeczna odpowiedzialność banków i SKOK. Oto działalność edukacyjna i lojalność instytucji finansowych wobec ich klientów indywidualnych. Taka sama jak wobec przedsiębiorców – sprawa Semaxu (Raiffeisen Bank), fabryki makaronów Malma (bank Pekao) czy PZU (bank Millennium, wówczas Big Bank Gdański).
Autor: Alexander
Wiadomości z banków i o bankach, dla klientów i pracowników, entuzjastów i sceptyków. Ubezpieczenia od A do Z. Gospodarka, finanse i giełda.