Bez kategorii
Like

Hierachia tematów, hierarchia warsztatów i polityka

05/04/2011
311 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

Kiedyś napisałem, że do opowiadania o naszych obecnych i nieco wcześniejszych realiach znakomicie nadają się kryteria estetyczne.

0


To znaczy nadawałby się gdyby istniały, ale z kryteriami tymi sprawa ma się tak, że one istnieją wtedy jedynie kiedy istnieją żywi i czynni krytycy zainteresowani w doskonaleniu przedmiotu krytyki. Dziś już takich nie ma, zamiast nich mamy sprzedawców szarej maści na szczury czyli specjalistów od promocji i PR.

W czasach najdawniejszych, a zaczynamy od średniowiecza, hierarchia warsztatów była najważniejsza. Dzieło musiało być wykonane dobrze, zgodnie z zasadami sztuki, które ustalał jeśli nie sam Pan Bóg to święty Łukasz na pewno. Tematy, choć wielu wydaje się to oczywiste wcale nie pochodziły z biblii i Złotej Legendy jedynie. Ot, choćby taki przykład.
 
Dokładnie pamiętam miniaturę, którą pokazywano mi kiedyś na zajęciach – kamienista wyspa, na niej naga zupełnie, blada i chuda kobieta w welonie i odpływający statek. Obrazek pochodził z XV wieku – O co tu chodzi – zapytała nas pani doktor prowadząca te ćwiczenia. I nikt z nas nie wiedział, bo myśleliśmy tylko i wyłącznie o kościele katolickim i fanatyzmie, który ten kościół reprezentował w średniowieczu, tak jak nas tego nauczono w szkole podstawowej i średniej. I to właśnie mieliśmy w głowach na pierwszym roku naszych studiów. Gapiliśmy się na tę biedną chudą kobietę w welonie i nie mieliśmy pojęcia kim ona może być i dlaczego na obrazie jest ten statek. A to była Ariadna, którą ta świnia Tezeusz porzucił na wyspie Naksos i odpłynął sobie gdzieś hen, hen, do jakichś bardziej atrakcyjnych kobiet. Ariadna jest smutna, źle wygląda i nie wie jeszcze, że to do niej uśmiechnął się los, że zaraz na tym zakazanym kawałku kamienistego lądu pojawi się sam Dionizos z orszakiem, zaproponuje jej małżeństwo i nie bacząc na mało atrakcyjny wygląd i zabierze na Olimp. Sami przyznacie, że oferta ta była lepsza niż to co miał do zaproponowanie Tezeusz. On to właśnie jest na tym statku zbliżającym się do linii horyzontu, nie widać go, ale smutek chudej Ariadny wiele nam mówi o tym człowieku.
 
Wiele nam również mówi o epoce sposób zrealizowania tematu. Ariadna, gdyby ją ubrać w suknię nie różniłaby się wcale od pięknych madonn ze znanych wszystkim XV wiecznych rzeźb, byłaby może trochę bledsza i bardziej niespokojna, ale to tyle. Fale morskie i sama wyspa mogłyby posłużyć za scenerię ostatnich dni życia św. Jana Ewangelisty. Naksos czy Patmos, cóż to za różnica. W końcu nie jest istotny szczegół, ale istota. Nie jest istotny artysta, ale motyw i zgodność z realiami. I to będzie tendencja dominująca przez czas bardzo długi, bo ludzie po to potrzebowali tych obrazów, by zobaczyć w nich siebie.
 
W czasach późniejszych eksploatacja tematów mitologicznych rozpoczyna się na całego i nie ma już w całej Europie sufitu i ściany gdzieżby mistrz jakiś lokalny nie wypaćkał jutrzenki różanopalcej, nimfy, satyra czy jakiegoś innego nieznanego świętym pierwszych wieków chrześcijaństwa stworu. Wszystko to ma wyrazistą narrację i piękny modelunek i służy temu by człek bogaty odsunął od siebie myśl o śmierci i zaczął myśleć o przyjemnościach doczesnych. Zaczyna się także „badanie przyrody przy pomocy malarstwa” czyli mówiąc wprost oszukiwanie widza perspektywą. Kiedy okazuje się, że śmierć jednak istnieje i to niebezpiecznie blisko, a męczennikiem w XVII wieku w Azji czy Ameryce można zostać równie łatwo jak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa motywy religijne i wanitatywne powracają. Przy ich realizacji artycha nic nie upuszcza ze swojego mistrzostwa i smaruje najlepiej jak potrafi, posiłkując się przy tym najróżniejszymi pomysłami – od dosłownego pokazywania czaszek wśród jedzenia kielichów z winem do jakichś pozornie nic nie znaczących mostków przerzuconych przez leniwe strumyki. Przybywa także ukrzyżowań, świętych męczennic i temu podobnych spraw.
 
Zostawmy jednak religię i skupmy się na sprawach świeckich – zainteresowanie jakie wzbudzał antyk tworzy całą grupę osób które postulują skodyfikowanie zasad twórczości i hierarchizację tematów. Tematy religijne są ważne, ale antyczne także są ważne obydwa rodzaje jednak pod warunkiem, że malowane są według ustalonych w akademii zasad. Gdyby ktoś coś takiego zaproponował Buonarottiemu dostałby w zęby z miejsca i bez słowa, to wam gwarantuje, ale w czasach największej świetności akademii Buonarotti nie żył już od dawna. Żyła za to zgraja eunuchów, którzy chcieli mieć kontrolę nad dużym obszarem ludzkiej aktywności przynoszącej wielkie dochody. I mieli. Do czasu jednak, kiedy pojawili się nowi mistrzowie domagający się uznania dla własnych indywidualnych warsztatów, które wypracowali sobie w długoletniej praktyce. Domagali się tego by ich wiedza praktyczna i pewność ręki były ważniejsze niż akademickie dyrdymały. I osiągnęli sukces. Nie sami jednak, bo sami to mogliby co najwyżej zdechnąć z głodu. Pomogło im państwo. Było to w tym konkretnym przypadku państwo francuskie reprezentowane przez cesarza Napoleona III. Wraz z uznaniem państwa pojawiła się krytyka niezależna od akademii, krytyka wolna, dziennikarska, publicystyczna, krytyka, która chciał mieć wpływ na to co się maluje i w jaki sposób. Powstawały poważne dzieła krytyczne, analizy i różne takie. Każdy się zastanawiał czy ten pacykarz jest lepszy od tamtego, czy może na odwrót. Miało to znaczenie dla wielu ludzi i wielu się tym przejmowało i nikt nie zauważył, kiedy w tym całym towarzystwie niepostrzeżenie pojawili się bogaci kupcy z Ameryki, którym mniej zaczęło zależeć na warsztacie, indywidualności i doskonałości, a więcej na sensacji i medialnym szumie wokół swojej osoby, swojego biznesu i swojej kolekcji dzieł.
 
Warsztat stał się więc po raz kolejny niepotrzebnym balastem, tyle że teraz nie porzucono go w imię badań nad naturą i perspektywą, tylko w imię wyższej sprzedaży. Stało się to gdzieś w początkach XX wieku i dawał się ów fakt wytłumaczyć tym, że była wojna i ludziom dobrze po niej odbiło. Musieli więc zrobić rewolucję artystyczną. I zrobili. Malowało się dalej, ale sprzedaż tych dzieł to już była odrębna sprawa i całkiem nowa dziedzina sztuki. Krytyka w dobrym XIX stylu odeszła w przeszłość, a jej miejsce powoli zaczęła zajmować promocja chłamu.
 
Potem po drugiej wojnie światowej stało się coś jeszcze, coś co jest doskonale wyczuwalne dziś, nie tylko kiedy myślimy o jakichś tam obrazach, ale także kiedy myślimy o filmach, książkach czy nawet o politykach. Coś co bywa zasłaniane psychologią, uwarunkowaniami rodzinnymi, jakimiś osobistymi sprawami nadającymi rzekomą wartość filmom Wajdy na przykład. W istocie swej jest jednak czymś innym. Jest mianowicie maksymalnym uproszczeniem trwającej w naszej kulturze od tysiącleci dyskusji o jakości. Dyskusji najważniejszej i będącej motorem rozwoju wszystkiego, a także dynamizującej co jakiś czas oklapnięty już całkiem zachód i dychawiczne chrześcijaństwo. Tylko taka dyskusja je ożywia, bo jakość jest wartością wypracowaną właśnie tutaj, w kręgu kultury zachodniej. Najlepiej właśnie widać to kiedy mówimy o tych wszystkich pacykarzach od mitologii i świętych męczenników. Jakość. Dziś już nie ma mowy o jakości bo dyskusję o niej zastąpiło coś innego. Prosty i czytelny podział spraw i rzeczy, a czasem także ludzi. Podział, który jest pułapką, bo nikt o nim nie wie rzekomo, a wszyscy mrugając okiem doskonale orientują się o co chodzi. Podział, który ułatwia klasyfikowanie towarzyskie, który ułatwia rozpoznanie swoich i obcych od razu. Choćby ten obcy był nie wiem jak atrakcyjny, jak fajny i jak ciekawie opowiadał musi pozostać obcy, bo dziś wszystko jest albo koszerne albo trefne. I nie jest to bynajmniej wina Żydów, którzy jeśli zaczynają interesować się sztuką to ze swoją wiarą mają już wtedy niewiele wspólnego. To jest wina handlarzy wszelkiej maści, którzy muszą towar podzielić tak, by każdy nawet najgłupszy klient mógł uchodzić za znawcę.
 
Mam ponure myśli w związku z nadchodzącymi wyborami do parlamentu, bo każdy występ Jarosława Kaczyńskiego, nawet najlepiej przygotowany, jest po prostu trefny. I nie chodzi tu bynajmniej o to, że on jest trefny w moich oczach, bo nie jest, tak samo jak nie jest trefny w oczach ludzi, którzy głosowali i głosować będą nadal na PiS. On jest trefny w oczach tych, którzy mogliby przechylić szalę zwycięstwa na rzecz PiS, ale zrobić tego nie chcą, bo nie są pewni lub po prostu informacja o tym, że PiS jest trefny paraliżuje ich i zniewala. Do zwycięstwa nie jest więc, w mojej ocenie, potrzebna kokieteria wobec wyborców, ale pokazanie tym wyborcom, że można i trzeba zmienić kryteria oceny polityków i ludzi tym politykom towarzyszących. Zrobić to można jedynie osobistym i gwałtownym działaniem wszystkich członków PiS jak Polska długa i szeroka. Ludzi ci muszą się pokazać i na pół roku przed wyborami rozpocząć tyle lokalnych inicjatyw najrozmaitszych rodzajów ile się tylko uda, mają to być inicjatywy nie pozostawiająca wątpliwości co do jakości i wagi, inicjatywy uciekające od dwubiegunowej hierarchii ocen – koszerne – trefne, w co wszyscy zostaliśmy wpędzeni i przez to zamiast porozumiewać się i dyskutować mruczymy coś pod nosem i mrugamy okiem znacząco, bo i tak wszystko jest jasne. Jakość. To jest najważniejsze, bo dyskusja o jakości podnosi także jakość dyskutujących. Nie „fajność” i „obciach”, nie koszerne – trefne, ale jakość.
 
I niech mi rabin Szudrich i wszyscy Żydzi w Polsce i poza nią wybaczą, że posłużyłem się tutaj tymi terminami, ale one tu bardzo pasują. I to ludzie, którzy wyciągnęli je z kontekstu judaistycznego i przyłożyli do innych, obcych realiów, powinni się tu wstydzić i uderzyć w pierś.
 
Na koniec anegdotka z życia wzięta, która podkreśli jeszcze bardziej jak ważna jest dyskusja o jakości i pilnowanie by ta jakość była obecna i jak szkodliwy jest dwubiegunowy, uproszczony podział kryteriów oceny. Mamy oto polskich celebrytów i programy, które ich lansują. Oto przed kilkoma laty w jednej z edycji programu „Jak oni śpiewają” wystąpił facet nazwiskiem Chamski. Jego największą krytyczką była pani nazwiskiem Szczołek, a ponadto chciałbym przypomnieć, że jedna z bardziej znanych polskich modelek nazywa się Paskudzka. Ok, nie jest ładnie naśmiewać się z czyichś nazwisk. Nie o nazwiska jednak chodzi, a o fakt, że dawniej nikt posiadający rodowe nazwisko Chamski nie zdecydowałby się na występy estradowe, a jeśli już to przyjąłby pseudonim. Apolonia Chałupiec nie zrobiłaby kariery w Hollywood, gdyby nie została Polą Negri. Ona o tym wiedziała i to była wiedza o jakości. Chamskiemu było wszystko jedno, bo on był po prostu fajny i Krzysiek Ibisz go lubił. I nie mówcie mi, że facet ten ładnie śpiewał, bo gdyby tak było to robiłby dziś karierę, a nie robi. Jakość jego śpiewu korespondowała z nazwiskiem, tak samo jak jakość krytyki pani Szczołek także z nim koresponduje. Biedną Paskudzką zostawmy na boku. Chamski, Szczołek i inni wyznaczają dziś standardy – reszta jest trefna. 
0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758