Bez kategorii
Like

„HEIL WAŁĘSA!”

16/05/2012
580 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Felieton ten pochodzi z września 1989 r.

0


 

Felieton ten pochodzi z września 1989 r. kiedy to pisywałem do toruńskiego solidarnościowego periodyka „Wolne Słowo”. Miałem stałą rubrykę na ostatniej stronie, a serii patronowało motto „Swoją drogą”.

Ale ten felieton się nie ukazał. Jako jedyny z tych, które wysyłałem został przez Redakcję zablokowany. Gdy później pytałem Naczelnego o powody, użył argumentu rodem z piosenki Młynarskiego: widzi pan jaką mamy sytuację.

Piszę o tym, aby Czytelnik zechciał wziąć poprawkę na czasy, w których tekst powstał.

Publikuję zaś zainspirowany dzisiejszą wypowiedzią Lecha Wałęsy.

"HEIL WAŁĘSA!"

Okropnie brzmi, nieprawdaż? Już widzę święte oburzenie na Waszych twarzach, Drodzy Czytelnicy. Zupełnie takie, jak u pewnego mojego ko­legi, gdym Mu, bodaj w 84 roku, pokazał napis ZOMO wykonany soli­darycą z dziarsko powiewającą chorągiewką nad literą M. Cóż, taki już jestem przewrotny, w złośliwości nienasycony.
Postawa przymrużonego oka budzi zgorszenie, gdy dotyka wartości uz­nanych za święte. Słuszną tę zasadę można – chyba cokolwiek cynicznie – używać jako papierka lakmusowego – do rozpoznania rozległości obszaru sacrum konkretnego człowieka lub całych grup społecznych. Przykładowo: zjadliwe karykatury Jana Pawła II ukazujące się od czasu do czasu w prasie zachodniej nie robią tam większego wrażenia, podczas gdy u nas wywołują powszechne oburzenie. Taki stan rzeczy bierze się stąd, że w zniewolonym sekularyzacją Zachodzie nie ostoi się żaden autorytet – nawet, gdy w grę wchodzi osoba z racji pełnionej służby podległa szczególnej „kurateli” Ducha Św. Wrażliwość religijna Polaków pozwala jeszcze uszanować ową niezwykle subtelną strukturę powiązań wymiaru doczesnego z transcen­dentalnym realizującą się w funkcji Namiestnika Chrystusa. Jeszcze – bo wrażliwości tej nie starcza już dla niższego rangą duchowieństwa; autorytet krajowych liderów duszpasterskich coraz częściej bywa kwestionowany.

Historia ludzkich autorytetów poraża ilością przypadków już to gorszą­cych, już budujących, lecz w znakomitej większości nie poddających się żadnym racjonalizującym zabiegom. Przestrzeń rozpostartą między św. Fran­ciszkiem z Asyżu a Hitlerem wypełnia mnogość karier nie podle­ga­jących tak jednoznacznym moralnym osądom. Tak jak trudno podać re­cep­tę na murowany przebój w muzyce pop, tak nie daje się przewidzieć, jaki wzorzec ludzkiego zacho­wania może wzbudzić masową akceptację w danym kontekście kultu­rowym i społecznym. Przeprowadzona w latach sześćdziesiątych wśród francuskiej młodzieży ankieta „Kim chciałbyś być” dała odpowiedzi zaskakujące: większość chłopców wybrała nie Jurija Ga­garina, nie Toni Sailera, nie Rogera Moore’a, lecz… Alberta Schweitzera. A wśród dziewcząt Brigitte Bardott i Sylvie Vartan druzgocąco przegrały z Jo­anną D’Arc…
Fascynującym przykładem lat ostatnich w interesującej nas tu kwestii jest Lech Wałęsa. Droga, jaką przebył od zwykłego robotnika do męża sta­nu, o któ­rego względy zabiegają nawet mocarze tego świata jest najlep­szym dowodem na to, że niewiele tu są warte jakiekolwiek oparte na racjonalnych przesłankach prognozy.
Nieoznaczoność, jakiej podlega ewolucja większości autorytetów naka­zuje traktować ów fenomen z właściwą ostrożnością. Zwłaszcza po doś­wiad­czeniach naszego wieku. Bo­wiem obok przykładów tak budujących jak Maksymilian Kolbe, Matka Teresa z Kalkuty, Jan Paweł II egzystują prze­rażające: Adolf Hitler, Józef Stalin, Pol Pot. Ogromu krzywd nie­sio­nego przez tych ostatnich nie jest przecież w stanie zrekompensować na­wet cała armia tych pierwszych.
Tytuł niniejszego felietonu jest tylko żartobliwym (choć mam świado­mość, że humor to czarny) zwiastunem równie bulwersującego pytania, któ­re chciałem postawić – całkiem już serio: czy istnieje niebezpie­czeń­stwo, by Wałęsa okazał się polskim Hitlerem?
Odpowiedzi na to pytanie nie ma – choćby z powodu owej nieo­zna­czoności, o której było przed chwilą. Pozostają jedynie spekulacje – Bóg wie, na ile jałowe. Pozwólmy sobie na nie.
Sposób, w jaki Wałęsa „omamił” krajowy intelektualny establishment żywo przypomina działania niedoszłego malarza. Gdy słyszę „światowca” Waj­dę, jak mówi, że kandyduje do Senatu, to dlatego, że go Wałęsa po­prosił – czuję – obijcie mnie za to – jakieś zażenowanie. Gdy widzę, jak sztab polskich (i nie tylko!) mózgów zgodnym chórem pieje peany wy­sławiające Wałęsy intelekt, refleks, intuicję – mrużę ze zdumienia oczy. Lecz – o paradoksie! – sam ulegam czarowi, jaki Lech emanuje. No, prze­cież trick z koalicją był nie do podrobienia! Tak, w tym człowieku coś drze­mie. Ciarki przebiegają przez plecy na myśl, że to „coś” mogłoby się tak do końca obudzić.
Aby Wałęsa mógł pełnić tu funkcję Hitlera, musi być spełniony szereg warunków, których co najmniej część jest do ogarnięcia. Przede wszystkim – Polska musi być biedna, biedna beznadziejnie. Jest taka. Lecz czy to mo­że wystarczyć do obudzenia się bestii fanatyzmu – zrodzonego właśnie z poczucia beznadziei? Fanatyzmu, który każe zogniskować spojrzenia ca­łe­go narodu na Tym Jednym? Bóg jeden wie.
Po drugie, Ten Jeden musi być wrażliwy na zniewalający, demora­lizu­jący urok władzy. Tu nasz Wódz nie jest nazbyt idealnym kandydatem. Co prawda, wychodzi zeń czasem chłopsko-roztropna megalomania, lecz trud­no wyrokować, na ile jest to złudzenie spowodowane wymownością; gdzież Lechowi do Geremka z Jego talentami oratorskimi.
Swoją drogą istnieje powód, dla którego fenomen Wałęsy nie da się wpi­sać ani w casus Hitlera, ani Nikodema Dyzmy. Motorem Jego działania nie jest bowiem ani skłonność do paranoi, ani – jak to nam kiedyś usi­łowano wciskać w Bardzo Mądrej Telewizji – bezwzględny cynizm. Tym motorem jest – sądzę – autentyczne chrześcijaństwo. Chrześcijań­­stwo pro­ste, wyrosłe nie z wyżyn akademickich dociekań, lecz z zasobnej w krew, pot i łzy tradycji narodowej.
Lecz prawdziwe wnętrze bliźniego nie jest nam dane do bezpośred­niego wglądu. Dlatego muszę dodać, że sądzić tak każe mi zaufanie. Tylko w oparciu o jego kruchy fundament mogę twierdzić, że zawołanie „Heil Wałęsa!” jest i na zawsze pozostanie tylko ponurym żartem.
 
Toruń, 1989.09.26
 
0

tsole

Niespelniony, choc wyksztalcony astronom. Zainteresowania: nauki scisle (fizyka, astronomia) filozofia, religia, muzyka, literatura, fotografia, grafika komputerowa, polityka i zycie spoleczne, sport.

224 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758