Hamulce rozwoju
Usłyszałem w telewizorze zdanie jakiegoś męża uczonego, obdarzonego zapewne „belwederskim tytułem”, że w Polsce mamy za mało inwestycji gdyż tylko zaledwie 20% PKB, a powinniśmy mieć przynajmniej 30%, co jest granicą przyzwoitości rozwojowej.
Jest to zdanie, wypisz wymaluj, ze „wskaźnikowej ekonomii” odziedziczonej po PRL i kultywowanej przez swoistą ekonomię unijną. Nasze wstąpienie do klubu „euro”, co najwyraźniej jest szczytem marzeń snobów pragnących znaleźć się w „doborowym” towarzystwie choćby bankrutów, jest również obwarowane wieloma wskaźnikami z limitami deficytu budżetowego i zadłużenia publicznego na czele.
A przecież na zdrowy rozsądek wszystkie te wskaźniki są funta kłaków nie warte, a to z dwóch powodów: -jednego formalnego, gdyż jak wykazało dotychczasowe doświadczenie manipulacja nimi nie stanowi żadnego problemu i najtęższe unijne umysły dały się nabrać na prymitywne kombinacje „greckie” i nie tylko te;
– a drugi powód jest rzeczowy i dotyczy analizy merytorycznej ponoszonych wydatków zarówno w sferze najogólniej pojętej gospodarki jak i budżetowej.
Jeżeli zadłużenie powstaje, jako rezultat wydatków na realny rozwój życia społeczeństwa dając gwarancję rzetelnej spłaty długu to jest to zupełnie coś innego aniżeli budowa pałaców dla rosnącej biurokracji, w czym lubuje się specjalnie administracja unijna.
Może ktoś powiedzieć, że nawet budowa tychże pałaców jest lepsza niż zastój na zasadzie Keynes’owskiego przesypywania piasku, tylko że akurat w Polsce piasku nie trzeba przesypywać, ale zużywać na niezbędne budownictwo dróg i domów mieszkalnych. Gdybym wiedział, że dla tych celów i rozwoju naszej gospodarki zużyto owe bilion złotych naszego długu publicznego, z całą pewnością akceptowałbym to. Niestety nasz dług / jest „nasz”, bo my i nasze dzieci, wnuki i prawnuki będą musiały go spłacać/ powstał w wyniku działań czysto konsumpcyjnych, w których podobnie jak z szampanem w realnym socjalizmie, konsumowaliśmy go masowo za pośrednictwem kierownictwa partii i rządu.
Dług polski nie jest tak bolesny ze względu na swoją wysokość, uznawaną przez wielu za zaniżoną, ale ze względu na swoją jałowość, niczego bowiem twórczego z niego nie stworzono. Rząd warszawski może zawsze tłumaczyć się, że cokolwiek pożytecznego zrobiono to właśnie z pożyczonych pieniędzy, jest to oczywista nieprawda, gdyż nawet gdyby tylko 10% budżetu i wydatków przedsiębiorstw skarbu państwa przeznaczono na potrzebne inwestycje to byłoby ich znacznie więcej niż faktycznie dokonane i to bez potrzeby zaciągania długów.
Od formalnej wysokości długu ważniejsza jest zdolność jego spłaty, a to zależy od wydajności gospodarki. Niestety polska gospodarka jest tak mało wydajna, że nawet mniejszy odsetek długu w relacji do dochodu narodowego grozi nam przykrymi konsekwencjami. Japonia ma znacznie wyższy poziom zadłużenia publicznego, ale jej zdolność akumulacji środków jest tak wysoka, że nie ma obawy bankructwa nawet w obliczu takich klęsk żywiołowych jakie przeżywała niedawno.
Według wskaźnikowej ekonomii uprawianej przez GUS nasza akumulacja jest nawet wyższa niż w Japonii wynosi bowiem 21 % PKB, podczas gdy w Japonii 20 %. Tylko że PKB Japonii jest 12 razy wyższy niż w Polsce i realnie oznacza to jedenastokrotnie wyższą sumę akumulacji, czyli stosunku do naszych najwyżej 100 mld. dolarów Japończycy mają 1.100 mld. dolarów akumulacji, co nawet uczciwszy różnicę w zaludnieniu daje czterokrotną przewagę.
Nasz nędzny dorobek nie jest rezultatem naszego lenistwa czy nieudolności, ale w najwyższym stopniu zamierzonego działania ze strony rządzącego w Polsce układu reprezentującego obce, a nawet wrogie nam interesy. Jak bowiem nazwać takie posunięcia jak aprecjacja złotówki, wyśrubowanie kosztów kredytu, zamierzona likwidacja całych dziedzin gospodarki pod fałszywym tytułem „prywatyzacji”, uleganie każdej najgłupszej dyrektywie brukselskiej itd.?
Najgorsze z tego wszystkiego jest jednak celowe pozbywanie się najaktywniejszych i wykształconych młodych ludzi, chyba tylko po to żebyśmy się stali w odróżnieniu od krajów zachodnich „domem starców” dla najuboższych.
Inwestycje, a szczególnie nowe technologie są w gospodarce niezbędne, tylko że my nie wykorzystujemy nawet tych zdolności produkcyjnych, które posiadamy bez potrzeby inwestowania począwszy od rolnictwa aż po przemysł przetwórczy i usługi transportowe. Ponadto samo inwestowanie nie przyniesie pożądanych rezultatów w warunkach hamowania popytu. A z takim zjawiskiem mamy do czynienia, jako jedyne remedium na kryzys wymyślone przez unijną biurokrację.
Istniejące rudności są okazją dla Polski i dla innych krajów UE posiadających możliwość tańszej produkcji przy zachowaniu odpowiedniej jakości.
Wymaga to w wielu przypadkach łamania obstrukcyjnych przepisów unijnych wymyślonych celowo ażeby nie dopuścić do cenowej konkurencji w stosunku do uprzywilejowanych krajów „starej Unii”.
Równocześnie powinna być podjęta ofensywna akcja w kierunku wzmożenia popytu na całym rynku europejskim przez promowanie nowych form organizacji życia i powszechnej deglomeracji, a przede wszystkim tworzenie rzeczywiście wolnego rynku europejskiego.
Hamulce rozwoju nie zostały nam zesłane z nieba, zostały stworzone w wyniku zastosowania obłędnej formuły UE i od jej zburzenia należy zacząć całe przedsięwzięcie budowy nowej Europy.