Hamas rośnie w siłę
03/12/2011
466 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Arabska wiosna zmienia wektory sił i dynamikę wydarzeń na całym Bliskim Wschodzie. Także w sprawie palestyńskiej.
Już dawno nie ma jednej Palestyny ani jednego narodu palestyńskiego. Mimo iż los jego dwóch części jest podobny, drogi dwóch rozdzielonych przez Izrael enklaw tj. Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu, przez Żydów nazywanego Judeą i Samarią, rozchodzą się nieubłaganie i coraz bardziej, podobnie jak drogi obu rządzących nimi sił: twardego islamskiego Hamasu i ugodowego świeckiego al-Fattahu. Ostatnie zmiany w świecie arabskim zmieniły jednak wektory sił i w tym względzie. Przez lata wydawało się, że nieugięty w swej postawie i pryncypialny Hamas rządzący w oblężonej enklawie Gazy, stoi na straconej pozycji. Miał pod rządami prawie półtora miliona głodnych ludzi stłoczonych w piaszczystym nadmorskim getcie, którzy przez lata mogli tylko wyć z rozpaczy czekając na kolejne naloty i ostrzał. Jego konformistyczny rywal al-Fattah nad Jordanem mógł tylko pukać się w głowę krytykując tę postawę i dowodzić, że mimo wszystko uległość wobec Izraela opłaci się dużo bardziej, bo przynajmniej wtedy Żydzi nie strzelają do nich tak często i cieniutkim strumyczkiem dopuszczają pomoc z Zachodu, której wystarcza przynajmniej dla kierownictwa, które siedzi najbliżej żłobu. Wielu Palestyńczyków, widząc lata bezsilnej walki, przyznawało rację taktyce Fattahu. Dziś jednak opinia ta się odwraca, ponieważ sukces islamistów w wyniku wiosny arabskiej jest powszechnie wśród Arabów postrzegany jako sprawiedliwe zadośćuczynienie za lata znoszenia prześladowań i nagroda za nieugiętość. Rodzi to nowa dynamikę także w sprawie palestyńskiej.
24 listopada nowe władze nad Nilem umożliwiły spotkanie w Kairze dwóch zwaśnionych przywódców obu palestyńskich stron. Mahmoud Abbas, szef Fattahu i prezydent Autonomii Palestyńskiej, cokolwiek by to jeszcze znaczyć miało, i Khaled Meszaal, przywódca Hamasu, spotkali się, aby omówić możliwość zgody i zjednoczenia. Przedmiotem rozmów były uzgodnione już wcześniej tematy przewidziane we wstępnym porozumieniu z maja tego roku: sformowanie rządu tymczasowego, uzgodnienie daty wyborów oraz wprowadzenie Hamasu do Organizacji Wyzwolenia Palestyny, która ma być czapką i dalszą platformą rozmów dla wszystkich palestyńskich ugrupowań.
Obecnie nie wydaje się jednak, aby i z tego porozumienia miało wyjść cokolwiek dobrego. Natychmiast bowiem po powrocie Abbasa do Ramallah, gdzie wierchuszka Fattahu ma swoją tymczasową siedzibę, do gry wmieszali się sojusznicy Izraela, jak przede wszystkim wysłannicy prezydenta USA Obamy, ale nawet król Jordanii Abdullah, półkrwi Anglik, rządzący za Jordanem jako potomek Mahometa, który po raz pierwszy od kilkunastu lat przyleciał na Zachodni Brzeg helikopterem. Szło, jak widać, o dużą stawkę: kogo obsadzić na stołku palestyńskiego premiera. Chyba jednak przesadzili, bo po tygodniu ich zabiegów stało się jasne, że drogi obu stron znów się rozeszły: Mahmoud Abbas upiera się, aby na czele rządu stanął Salam Fajjad, bo to jest warunek dalszej pomocy z Zachodu, Hamas nawet nie chce o tym słyszeć od dawna uważając Fajjada za agenta i złodzieja. Spór pogłębia się także wewnątrz samego Fattahu, gdzie różne frakcje kłócą się o sukcesję po Abbasie, który chce wkrótce przejść na emeryturę. Powróciły obawy, ze zaostrzający się spór może wkrótce doprowadzić do ostrych a więc może nawet i zbrojnych walk frakcyjnych, na czym w 2006 roku walnie skorzystał Hamas wygrywając wybory stosunkiem 44% do 41%.
Obserwatorom w Kairze wydawało się podczas rokowań, że Hamas jest zainteresowany porozumieniem. Jego notowania są coraz wyższe i zwycięstwo wyborcze byłoby pewne. Zgoda z Fattahem dałaby Hamasowi legalny wstęp na Zachodni Brzeg, gdzie przynajmniej połowa ludności żywi dlań rosnący podziw i sympatię. Mogłoby to również otworzyć drogę do dialogu a może i kontaktów dyplomatycznych przynajmniej z niektórymi krajami Zachodu, np. skandynawskimi, gdzie nie widać aż tak służalczej zależności rządzących elit od Izraela jak np. w USA. Dla pokazania swej pojednawczej postawy Hamas dozwolił zresztą Fattahowi na wywieszenie swoich flag w Gazie, a aktywiści Hamasu zaczęli odwiedzać warsztaty i stragany fattahistów oraz bywać na ich weselach.
Po stronie Hamasu nie ma w tym żadnego ryzyka, bo jego przewaga nad rywalem rośnie. Tu trzeba zaznaczyć, że jego obraz jest w oczach arabskich zupełnie inny niż ten, który wpojono np. Europejczykom. Na Zachodzie sądzi się na ogół, że Hamas to organizacja polityczna i wojskowo-terrorystyczna, rodzaj jeszcze jednej „al-Kaidy”, choć akurat tej organizacji nikt nigdy nie widział i nie wiadomo nawet czy naprawdę istnieje inaczej niż w amerykańskiej propagandzie, której potrzebny jest wróg o określonych cechach medialnych. Dla Araba Hamas to przede wszystkim organizacja znana z bardzo konkretnej pomocy i samoobrony społecznej, wyrastająca z długiej tradycji wakfów, czyli muzułmańskich fundacji charytatywnych, organizująca przede wszystkim pomoc dla kobiet i dzieci, tanie stołówki, powszechne nauczanie dla dzieci i podstawową opiekę medyczną, zwłaszcza nad kobietami w ciąży, matkami i dziećmi. W islamie wierni mają obowiązek świadczenia dobrowolnej jałmużny (zakat) na cele społeczne (od 2,5% do 20%) i wakf to często fundacja zarządzająca rozdziałem takiej jałmużny. Dopiero mając tak szeroką bazę społeczną i poparcie Hamas niejako wtórnie staje się siłą polityczną, wystawia swoich kandydatów w wyborach i ustanawia dyżury porządkowe w miejscach publicznych. Mężczyźni, nawet starzy i chorzy, na ogół nie są w islamie adresatami ani odbiorcami pomocy społecznej, oczekuje się raczej, że muszą sobie poradzić sami lub się poświęcić w walce. I w tym dopiero miejscu zaczyna się ewentualna rekrutacja do zadań wojskowych, strażniczych, porządkowych itp., czego zresztą Hamas też nie tai.
Hamas w roli strażnika porządku publicznego i rozdzielcy bardzo skąpych dóbr sprawdził się w najtrudniejszych dla Gazy latach nie dopuszczając do chaosu i paniki, żelazną ręka utrzymując dyscyplinę i zapewniając pomoc najuboższym w skrajnie niekorzystnych warunkach. Dziś ma coraz większe sukcesy także w organizowaniu życia gospodarczego w Gazie. Mimo nadal trwającego izraelskiego oblężenia i blokady morskiej sieć podziemnych tuneli wywierconych pomiędzy Gazą i Egiptem, którymi zawsze docierało tu zaopatrzenie z zewnątrz, jest teraz przynajmniej wolna od represji po egipskiej stronie. Za Mubaraka egipskie służby graniczne regularnie polowały na palestyńskich przemytników, strzelano do nich i bito, rekwirowano pieniądze i towary, buldożerami zasypywano wyjścia z kanałów itp. Mimo to przemyt trwał, bo przy takiej „stawce większej niż życie” także dla egipskich łapówkarzy był to intratny proceder, którego wcale nie chcieli się pozbywać. Obecnie po stronie egipskiej już się do Palestyńczyków nie strzela, do granicy ściągnęły tysiące straganów i ciężarówek, łapownictwo rzecz jasna, trwa nadal, ale stawki znacząco spadły i biznes kwitnie. Codziennie przez bardzo już dziurawą granicę dociera do Gazy 6.500 ton samych tylko materiałów budowlanych, co pozwoliło w enklawie odbudować znaczną część domów i infrastruktury zniszczonych przez izraelskie naloty i bombardowania rakietowe z lat 2008-2009. Wolumen szmuglowanej do Gazy żywności i wody pitnej (największy problem) wzrósł w ciągu tego roku ponad 6x. W tamtejszych warunkach jest to prawdziwy boom.
Jednakże największe sukcesy odniósł Hamas na planie politycznym. Spektakularna wymiana jednego izraelskiego jeńca Gilada Szalita, przetrzymywanego od 5 lat w tajnym miejscu w enklawie, na 1027 palestyńskich więźniów z Izraela jest jak dotąd największym i absolutnym zwycięstwem Meszaala. Już samo to, że mimo desperackich i bardzo kosztownych wysiłków służb specjalnych Izraela przez pięć lat udało się utrzymać w tajemnicy miejsce przetrzymywania jeńca w ciasnym, oblężonym mieście i nie dopuścić do jego odbicia, a nawet wielokrotnie osłonić newralgiczne dzielnice Gazy przed nalotami umiejętnie puszczając fałszywki o zagrożeniu jeńca w takiej kryjówce, dobrze świadczy o dyscyplinie i poziomie kontrwywiadu po stronie palestyńskiej. To bardzo ważne dla morale Arabów, którzy jak dotąd przeważnie ulegali szantażom i łapówkom nie utrzymując prawie żadnej tajemnicy wojskowej. To dodaje Hamasowi wiarygodności, gdy mówi, żze odrodzenie islamu musi mieć przede wszystkim charakter moralny. Sprawne negocjacje w Kairze (możliwe dopiero po upadku Mubaraka), uwolnienie wszystkich 27 kobiet w pierwszej kolejności, perfekcyjnie przeprowadzony i zabezpieczony powrót 477 najbardziej newralgicznych i najcenniejszych więźniów o których pertraktowano imiennie i z których większość odsiadywała wyroki dożywocia, czasem wielokrotne – wszystko to ogromnie dodało Hamasowi prestiżu i skrzydeł, zarazem pozostawiając ugodowy i przekupny al-Fattah w polu pogardy i szyderstw. Zdumienie budzi uzyskana proporcja 1:1027, ale Meszaal od początku rozmawiał tylko o tej skali pragnąc przy okazji upokorzyć Izraelitów. Jednym ze sloganów Cahalu (armii Izraela), która w pierwszych wojnach z Arabami dzięki lepszemu wyszkoleniu i uzbrojeniu łatwo pokonywała wielokrotnie liczniejszego przeciwnika, była parafraza słów proroka Izajasza 30:17: „Tysiąc będzie uciekać przed jednym, a dziesięć tysięcy przed dwoma”. No, skoro tacy jesteście dzielni – postawił sprawę Meszaal – to należy się nam wymiana w tej proporcji. Dziś arabska ulica od Casablanki po Dubaj ze śmiechem i dumą powtarza słowa Izajasza. Meszaal stał się bohaterem Arabów.
Jeśli więc teraz do zgody obu stron znowu nie dojdzie, niewielu będzie sobie rwać z tego powodu włosy na głowie. Liderzy Hamasu dużo więcej szans widzą we współpracy z Egiptem. Delegacja Hamasu, która ostatnio przebywała w Kairze przedstawiła plany ustanowienia strefy wolnocłowej i zakończenia nielegalnego jak dotąd handlu przez granicę, którego wartość w tym roku ocenia się na 1 miliard $. Ocenia się, że przez samo zalegalizowanie obroty wzrosłyby przynajmniej dwukrotnie. Rozmawiano także o podłączeniu wciąż zaciemnionej strefy Gazy do egipskiej sieci elektrycznej, a także o otwarciu regularnej komunikacji autobusowej i w ogóle drogowej. „Za dwa lata można będzie jeździć z Gazy do Maroka” zapowiada Ala Refati, minister gospodarki we władzach Hamasu. Nawet perspektywa nawiązania dialogu z Zachodem, przynajmniej z niektórymi krajami, wydaje się mieć więcej szans u boku i w sojuszu z nowymi władzami Egiptu, Libii lub Tunezji, niż w powiązaniu z władzami Fattahu, które mają opinię skorumpowanych i skrępowanych swą zależnością od USA i Izraela. Jak na razie zarówno Tel Awiw jak i Waszyngton odrzucają jakąkolwiek możliwość rozmów z Palestyńczykami jeśli w składzie ich władz będą przedstawiciele Hamasu, bez względu na to ile głosów Hamas zdobędzie w wolnych i demokratycznych wyborach. Chodzi tu o to, że Hamas nie uznaje państwa Izrael w jego obecnych granicach i pozostawia to do rokowań, w których prawie na pewno postawi i to twardo kwestię powrotu wypędzonych Palestyńczyków do domów lub przynajmniej rekompensaty za wywłaszczone mienie i odszkodowania za zabitych i prześladowanych członków ich rodzin przez ostatnie 64 lata. A o tym Izrael ze zrozumiałych względów nie chce nawet słyszeć.
Jak przystało na ruch muzułmański, marzeniem przywódców Hamasu jest wielkie i wolne imperium islamu bez żadnych granic wewnętrznych, czyli kalifat. Obecne władze wojskowe Egiptu bardzo się wystrzegają jakichkolwiek wzmianek na ten temat. Ale te władze ciągle słabną, a nadzieje Hamasu wiążą się z Bractwem Muzułmańskim, które prawdopodobnie wkrótce wygra w Egipcie wybory, tak jak w Tunezji już wygrała je muzułmańska partia an-Nahda zdobywając 41% głosów. „Hamas nie jest sam – stwierdza ze smutkiem przedstawiciel al-Fattah w Gazie Houssam Zoumlut w wywiadzie dla AFP – Jest to część ruchu 150 milionów muzułmanów, którzy wygrają arabską wiosnę i w Maghrebie i w Maszreku, (tj. w Afryce Północnej i na całym Bliskim Wschodzie)”.
Bogusław Jeznach