Dziś dzień Wszystkich Świętych. Tak, tak – nie Święto Zmarłych, ale właśnie Wszystkich Świętych. Dlaczego o tym przypominam? Bo zdaje się, że wiele osób o tym nie pamięta i bezmyślnie powtarza tę drugą, błędną nazwę.
Czym to jest spowodowane? Chyba komunistyczną propagandą, której słowo „Święci” nie mogło przejść przez gardło. Podobnie, jak woleli Dziadka Mroza od Świętego Mikołaja.
Obecnie mamy jednak do czynienia z wdzieraniem się do polskiej obyczajowości innego święta, które ma chyba ambicje wyparcia dnia Wszystkich Świętych – to Halloween. Nie jest ono jednak propagowane przez jakąś ukrytą komórkę Komunistycznej Partii Polski, ale przez komercję i przemysł rozrywkowy. To „święto” jest po prostu dobrą okazją do zarobku i producenci różnego rodzaju gadżetów świetnie o tym wiedzą. Poza tym – to typowy dla całego świata zachodniego objaw amerykanizacji kultury masowej, więc nie ma się co gorszyć i doszukiwać w tym jakichś satanistycznych czy masońskich inspiracji.
A jednak jestem przeciwny tej nowej świeckiej tradycji. Dlaczego? Nie dlatego, żeby miała ona kogoś zwieść na pokuszenie, oddać na własność diabłu czy szerzyć satanizm. Nie wierzę, że dzieci straszące dorosłych różnego rodzaju przebierankami, idą prosto do piekła i szatan ma nad nimi władzę. Nie wierzę także, że jest to zaplanowana akcja ateizacji i rozpowszechniania nauk Złego. Powody mojego oporu wobec tego „święta” są bardziej prozaiczne – uważam, że przysłania ono ważne dla naszej kultury święto, jakim jest dzień Wszystkich Świętych oraz, następujące po nim, Zaduszki. Przez swą ludyczność, zabawowość, jarmarczność Halloween staje w sprzeczności z naszą tradycją i odciąga uwagę od tego, co w niej ważne – od refleksji nad śmiercią, nad przemijaniem, nad wiecznością. Bez pogłębionej zaś tego typu refleksji, o którą bardzo łatwo właśnie 1 i 2 listopada, nie zrozumiemy polskiej tradycji i polskiej sztuki. Nie będą młodych pokoleniom dostępne polskie toposy. Nie odczytają one przesłania „Dziadów”, nie pojmą dużej części naszej kultury. Zabawiając się na śmierć i zabawiając się na śmierci uciekać będą od swoich korzeni, od swojej tradycji, od siebie i swych przodków.
Dlatego właśnie, gdybym miał dzieci, to nie pozwoliłbym im peregrynować po domach w halloweenowych przebraniach. Nie dlatego, że to „hamerykańskie”, bo nie mam nic, na przykład, przeciwko Walentynkom – choć właśnie z Ameryki do nas przyszły i są imprezą czysto komercyjną. Ale jeśli dostarczają okazji do tego, żeby ludzie, w środku zimy, powiedzieli sobie kilka miłych słów, to nie mam nic przeciwko temu. Chciałbym jednak, żeby moje dzieci – jeśli już bardzo chciałby pochodzić po domach w dziwnych przebraniach – robiły to jako kolędnicy, przebrani na turonia, a nie za upiory i wampiry. Nie boję się, że w ten sposób popadłyby w satanizm i oddały duszę diabłu, ale boję się, że mogłyby oddalać się do zrozumienia tego, co było ważne dla mnie i dla naszych przodków. Chciałbym też, żeby śmierć i świętość nie były dla nich abstrakcyjnymi terminami, przed którymi uciekają w zabawę i krotochwile. Chcę, by zrozumiały to, nad czym zastanawiał się Kaczmarski w Przeczuciu („Cztery pory roku”) – dlaczego przed strachem zapalmy lampy. Chciałbym, żeby zrozumiały ten strach i go przezwyciężyły. Bo przecież dzisiejszy dzień jest właśnie przezwyciężaniem śmierci. Nie przez zabawę i ucieczkę do niej, ale przez zrozumienie, że nie jest ona końcem. I że święci mogą nam w walce z nią pomóc.
Halloween jest objawem infantylności. Godne obchodzenie Święta Wszystkich Świętych oraz Zaduszek jest objawem dorosłości. Nie pozwólmy naszym dzieciom być tylko dziećmi. I sami się nimi nie stawajmy.