Czwartego września 2012 roku runął w przepaść ze szlaku turystycznego wiodącego na szczyt Świnicy Józef Szaniawski.
Czwartego września 2012 roku runął w przepaść ze szlaku turystycznego wiodącego na szczyt Świnicy (2301 m n.p.m.) w Tatrach Wysokich jeden z czołowych propagandystów lobby proamerykańskiego w Polsce i działacz „na rzecz integracji Polski z NATO”[1], doktor bez nostryfikacji[2], Józef Szaniawski.
Pracując w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW w Warszawie, „politolog, historyk, sowietolog, (i) dziennikarz” Szaniawskiprowadził zajęcia na temat najnowszej historii politycznej Polski, systemów politycznych oraz historii Polski w XX wieku[3]. Ponadto, „W latach 1994–2003 wykładał w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, od 1996 do 2001 był profesorem nadzwyczajnym i prorektorem w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza. Od 2001 wykładał w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki oraz Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Był również wykładowcą w założonej przez o. Tadeusza Rydzyka toruńskiej Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej oraz publicystą i felietonistą "Naszego Dziennika", "Naszej Polski", Radia Maryja, Telewizji Trwam i internetowego SIM Radia. Autor kilku tysięcy artykułów, esejów politycznych, książek (zwłaszcza o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim i Józefie Piłsudskim), audycji radiowych i scenariuszy filmów dokumentalnych.”[4].
„Główny rusofob kraju”
W środowiskach, z którymi był blisko związany, Józef Szaniawski został okrzyknięty natychmiast po śmierci mianem „wybitnego historyka”, „wielkiego patrioty i społecznika, sercem oddanego Radiu Maryja i Telewizji Trwam”, „wspaniałego, wielkiego, wartościowego człowieka”, któremu „bardzo zależało na Ojczyźnie, prawdzie, młodzieży” (o. T. Rydzyk), i który „demaskował fałsz i obłudę w życiu publicznym” (prof. W. J. Wysocki, UKSW), a przede wszystkim w sposób bezkompromisowy „własną służbą dawał świadectwo służby Ojczyźnie” (prof. A. Nowak, UJ). Zaczęto kreować miłą i lekkostrawną dla Polaków legendę „zawsze wiernego” polskości lwowianina (choć Szaniawski we Lwowie tylko się urodził), który „został po wojnie wraz z rodziną ekspatriowany przez Sowietów. (lecz) Mimo oddalenia zawsze pamiętał o swoich lwowskich korzeniach, wielką miłością darzył Kresy, ich wspaniałą historię, postacie wielkich Polaków.” i starał się przy tym (już jako działacz antykomunistycznej „opozycji niepodległościowej”) „wskazywać na niezmienne wektory imperialnej polityki Rosji i płynące z niej zagrożenia dla suwerenności państw Europy Środkowo-Wschodniej.”[5].
Antoni Macierewicz nie omieszkał podkreślić w okolicznościowym żałobnym słowie, że „Szaniawski dobrze rozumiał, że prawdziwą misją i rolą Polski jest Antemurallae Christianitatis – przedmurze chrześcijaństwa. (…) Publikacje Józefa Szaniawskiego są Jego największym dokonaniem i testamentem, przypominają o wielkości Polski i jej roli w Europie. Profesor czuł się mocno związany z polityką Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i był przekonany, że Jego śmierć miała zablokować budowę Sojuszu Europy Środkowej. Wielokrotnie cytował zdanie Józefa Piłsudskiego o tym, jak wielkim zagrożeniem dla Polski jest porozumienie niemiecko-rosyjskie, i rozumiał, że śmierć Lecha Kaczyńskiego miała skruszyć tamę stawianą temu porozumieniu.”[6] (podkr. – GG.).
Powyższa opinia jednoznacznie kwalifikuje Szaniawskiego jako wyznawcę i realizatora antyrosyjskiej polityki proamerykańskiej, opierającej się na sztucznie stworzonym synkretycznym kulcie nie-katolickiego przywódcy uzurpatorskiego międzywojennego socjalizmu liberalnego – Józefa Piłsudskiego oraz dolepionej doń na siłę, prymitywnie zaktualizowanej koncepcji Polski „łacińskiej” jako wschodniego przedmurza chrześcijaństwa europejskiego, a ściślej: jako zapory mającej bronić „cywilizacji Zachodu” (zlaicyzowanej już przecież, antyłacińskiej i antykatolickiej!) przed barbarzyńską, jakoby, Rosją. Z tego właśnie powodu Józef Szaniawski krytykowany był już od dawna przez środowiska identyfikujące się ze spuścizną polskiego Ruchu Narodowego i usiłujące kontynuować – z różnych zresztą światopoglądowych pozycji – myśl polityczną Romana Dmowskiego oraz innych autentycznie polskich zwolenników przyjaźni i współpracy z Rosją i Rosjanami, w rodzaju np. Jędrzeja Giertycha.
W roku 2009 redaktor „Jednodniówki Narodowej” tak scharakteryzował „rusofobiczną aberrację”, związaną z nieszczęsną polityką „przedmurza”: „Rusofobiczna aberracja dochodzi na naszych oczach do monstrualnych rozmiarów. Obok starych, zatwardziałych środowisk, których cechą było i jest luźne powiązanie z Kościołem, mamy do czynienia ze szczególnie agresywnym zachowaniem tzw. środowisk katolicko-narodowych (tak zwanych, gdyż nie mają one w istocie nic wspólnego z klasycznym polskim Obozem Narodowym; jest to konglomerat typowo ozonowy – rozmaici wyznawcy Piłsudskiego, wielbiciele powstań, nienawidzący do żywego Rosji i Rosjan, podlani powierzchownie niby-katolickim sosem), których głównym reprezentantem jest Radio Maryja i, będący w faktycznej dyspozycji radia, Nasz Dziennik. Obecnie, od kilku tygodni przygotowywany jest "nowy" temat, który ma utrzymać na właściwym, wysokim poziomie stan rusofobii w Polsce. Tym tematem są pomniki poświęcone żołnierzom Armii Czerwonej, które pozostały jeszcze w polskich miastach. Mają one być rzekomo gloryfikacją zbrodniarzy i okupantów i świadectwem uległości obecnej Polski w stosunku do Rosji. Przy okazji, w sposób szczególnie mocny, atakuje się umowę polsko-rosyjską o grobach i miejscach pamięci ofiar wojen i represji z 1994 r. (…) Dzięki tej umowie Polacy mogą dzisiaj oddawać hołd pomordowanym oficerom, ofiarom łagrów i katorżniczej pracy na rozległych terenach Rosji (nowe punkty wciąż powstają) i to w warunkach cywilizowanych.
Dla obłąkanych rusofobów przeciwnie, umowa jest dowodem polskiej uległości wobec Rosji! Ręka rosyjska, ręka KGB działa! Polska bez wojsk rosyjskich, Polska w NATO, UE, wreszcie uporządkowanie polskich cmentarzy w Rosji, to wszystko jest efekt tajnych działań KGB! Prym w tego typu irracjonalnej retoryce wiedzie guru Radia Maryja i Naszego Dziennika, wielokrotnie już przez nas opisywany, były działacz TPPR, Józef Szaniawski. Człowiek ten jest nieuleczalnie chory z nienawiści do każdej Rosji. (…) Dziś p. Szaniawski, młode wilczki z Naszego Dziennika i ponoszące za nich moralną odpowiedzialność Radio Maryja, chcą ich [żołnierzy frontowych Armii Czerwonej] wrzucić do jednego worka z mordercami w mundurach NKWD i SS. To nie tylko gwałt na prawdzie historycznej, ale i zachowanie głęboko niemoralne, niegodne idei i wartości, które (rzekomo) stoją u podstaw działania wymienionych instytucji i osób. Dziś zbieramy pierwsze owoce pseudohistorycznej edukacji, jaką odbierają słuchacze toruńskiej szkoły RM od osób pokroju Józefa Szaniawskiego.”[7].
Negatywne oceny tego typu nie należały wcale do rzadkości. W swoim komentarzu na temat antyrosyjskich ekscesów podczas tegorocznych mistrzostw Europy w piłce nożnej, redaktor naczelny „Nowego Przeglądu Wszechpolskiego” nazwał Szaniawskiego „głównym rusofobem kraju”, zauważając jednocześnie, że „całkiem na poważnie przyrównywał (on) przemarsz rosyjskich kibiców do ofensywy Tuchaczewskiego na Warszawę w 1920 r.”. Jaka mogła być tego przyczyna? – redaktor Turek nie pozostawia tu złudzeń: „Zadeklarowana rusofobia jest zatem przede wszystkim domeną przytłaczającej większości światka politycznego i medialnego, i to z niego wylewa się ten nienawistny jad zakażający szerokie kręgi społeczne. Nadreprezentacja rusofobów różnego autoramentu w tymże światku aż bije po oczach.
Wielkim błędem byłoby jednak kwalifikować tych ludzi jako głupców, a ich działalność jako głupotę. Owszem, ich skrajnie wrogi stosunek do Rosji przyjmuje często znamiona prawdziwej obsesji, ale jest to rodzaj obsesji połączony paradoksalnie z wielkim politycznym wyrachowaniem – posiada on ściśle określony podkład polityczno-ideologiczny. Ludzie ci bardzo dobrze wiedzą, czego chcą, mają określone, ściśle sprecyzowane cele, nie mające nic wspólnego z dobrem polskiego narodu, choć czasami nadmiar trawiących ich emocji i nurtującej w nich żółci kładzie się cieniem na skuteczności ich poczynań.
Trzeba by poza tym koniecznie rozszerzyć listę rozsadników tej moskalofobii, bardzo trafnie sformułowaną przez red. Engelgarda[8]. To bardzo różnorodne i różnobarwne towarzystwo. Zalicza się tu np. koślawa resztówka po giertychowskiej Młodzieży Wszechpolskiej, która po upadku patronującej jej pierwotnie formacji szybko zeszła do roli nieformalnej młodzieżowej przybudówki PiS-u. Zalicza się tu po trosze także i bliźniaczy jej pod wieloma względami tzw. ONR. Zaliczają się do tego grona również i ośrodki stricte intelektualne, chociażby postępowi katolicy, a ściślej judeochrześcijanie z „Frondy”, czy też zadeklarowani atlantyści z Fundacji Republikańskiej. Nikt jednak nie przebije oczywiście na tym polu „Solidarnych 2010”, czy dowodzonej przez p. Lisiewicza „Naszości”.
Pełno takich ludzi i wśród szeroko pojętych osobistości życia publicznego, tzw. celebrytów. Nasuwa mi się tu choćby postać p. Wojciecha Cejrowskiego, który nie boi się wędrować boso po różnych egzotycznych krajach, pełnych jadowitych węży, za to na wszelkie sposoby od lat artykułuje swój lęk przed Rosją, tą „złowrogą, antypolską potęgą”.”[9].
Do tego właśnie polityczno-medialnego światka należał „ważny obrońca Polski” i „wielki Polak”, „świętej pamięci” J. Szaniawski.
W opublikowanym jeszcze za czasów Busha-juniora tekście pt. „Portret Józefa Szaniawskiego”[10] red. Robert Larkowski (Narodowy Obserwator) zacytował najpierw „szokujący list-podanie do szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW – w tym kontrwywiadu wojskowego)”, jaki Szaniawski napisał ponoć w dniu 04.10.1985 r., a następnie stwierdził: „Gdy przyjmiemy, że powyższy list-podanie stanowi autentyk napisany przez Józefa Szaniawskiego, to jego autor zdyskredytował się w oczach uczciwych ludzi bezpowrotnie i bezwzględnie. (…) Teraz Józef Szaniawski w "Naszym Dzienniku", Radiu Maryja, TV "Trwam", w prasie tzw. niepodległościowej (neopiłsudczykowskiej) i na prawicowych portalach internetowych głosi wielkość Józefa Piłsudskiego, niepodważalność sojuszu RP-USA i podstępność Rosji Putina, jak niegdyś głosił oddanie Jaruzelskiemu, bezwarunkową przyjażń PRL-u z ZSRR i fałsz paskudników z RWE, tudzież opozycji. (…) Największym bzikiem Szaniawskiego jest zdecydowanie Ameryka pod przywództwem George’a Busha juniora i antyrosyjskość połączona z nienawiścią do prezydenta Putina.”
Okładka „Piórem i mieczem” Łysiaka. Foto: xexe.pl
„Szaniawski – kolejny pełniący obowiązki patrioty” – skonkludował kilka dni temu katolicki publicysta młodego pokolenia, Jan Bodakowski, przeczytawszy na stronie rebelya.pl powtórkę rewelacji Waldemara Łysiaka sprzed kilku lat[11]. W tegorocznym kwietniowym numerze „Uważam Rze” red. Łysiak „radził ludziom ‘G[azety]P[olskiej]’”: „Wejrzyjcie baczniej we własne środowisko, zlustrujcie swoje podwórko, może wówczas przestaniecie „wspólne kolędować” (Wigilia 2011) z takimi typami jak „profesor” Józef Szaniawski, któremu nie raz wytykano pracę dla SB!”[12]. I miał tu, najprawdopodobniej, na myśli swoją własną książkę z roku 2001 pt. „Piórem i mieczem”[13] i swój własny artykuł pt. „Lustracjada” z pierwszego numeru „Niezależnej Gazety Polskiej” (marzec 2006 r.)[14].
W pierwszym z tych tekstów czytamy (cyt. za daredevil.salon24.pl): „Konsekwentne a osobliwe milczenie, które J. Szaniawski kultywuje, udając, że nie dostrzega czynionych mu zarzutów, potwierdziła rok temu głęboka cisza, z jaką został on usunięty ze składu „Gazety Polskiej”. Tę dymisję zawdzięcza Łysiakowi, a dokładniej fragmentowi książki „Łysiak na łamach 5 – Old-fashion man”, gdzie podczas wywiadu-rzeki jednym zdaniem stwierdziłem, iż „śmieszy mnie, że w zespole redakcyjnym gazety grającej forpocztę antykomunizmu pracuje heros, co za komuny był aktywnym członkiem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, współautorem biuletynu ‘ZSRR – fakty, liczby, opinie’, pedagogiem pracowników MSW, deklarującym ustnie i pisemnie swą wrogość do ‘Solidarności’ i do antykomunizmu”. (…) od następnego numeru (197) [„Gazety Polskiej”] zniknęło ono [nazwisko Szaniawskiego] ze stopki bezpowrotnie. Przy całkowitym milczeniu co do przyczyn.”
Natomiast w pierwszym numerze „NGP” Łysiak pisał m.in. (cyt. za lysiak.wxv.pl): „Jednym z wielu metafizycznych cudów lustracji stał się fakt, że dokumenty kompromitujące delikwenta, czy też publikacje ujawniające jego współpracę z bezpieką, wcale nie muszą psuć konfidentowi kariery. Na co jest mnóstwo dowodów, z których kilka ciekawszych wzmiankuję niżej.
Józef Szaniawski był w PRL-u człowiekiem „firmy” generała Kiszczaka, posiadaczem milicyjnej „R”-ki zwalniającej od kontroli drogowych, nauczycielem kadr MSW, aktywnym (bardzo aktywnym) członkiem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, chwalił się głośno przyjaźnią osławionego „upiora MSW”, generała Milewskiego, itp. Gdy wyjechał wakacyjnie na Zachód, próbował dorobić sobie w „Wolnej Europie”, dlatego rozwścieczona tą nielojalnością „firma” wpakowała go do pudła. Po upadku komunizmu opublikowano (kilka gazet i książka) list Szaniawskiego do szefa WSW, generała Poradki, zawierający „curriculum vitae” autora. Szaniawski wypunktował tym pismem całą swoją (ochotniczą, co mocno podkreślał!) współpracę z WSW i SB, od czasów studenckich: (…) Zakończył deklaracją woli: „Chcę współpracować z organami WSW przeciwko wrogom Polski Ludowej, w tym zwłaszcza przeciwko wywiadowi amerykańskiemu i opozycji wewnętrznej (…) Dam z siebie wszystko”. Dał z siebie wszystko i nie przeszkadza mu to dzisiaj być nauczycielem w szkole dziennikarskiej (edukuje kadry żurnalistów, tak jak kiedyś edukował kadry zamordystów). Ostatnio tworzy „muzeum antykomunizmu”, gdzie wycieraczkami mają być flagi sowieckie, a zwiedzających będzie się zachęcać do ich deptania. Co jest oczywistą (i to chamską) prowokacją.”
Tradycje rodzinne
Informacje na temat pochodzenia i tradycji rodzinnych doktora Szaniawskiego znajdujemy w materiale pt. „Józef Szaniawski” na stronie lustracja.net[15], gdzie obok „zawartości teczki IPN Józefa Szaniawskiego” zamieszczono również „Dodatek specjalny: Materiały z IPN dotyczące Ignacego Szaniawskiego, ojca Józefa”. Z treści opublikowanego tu wyrokuSądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego w Warszawie z dn. 07.01.1986 r. dowiadujemy się, że Józef Antoni Szaniawski, to syn Ignacego i Julii z domu Tarczyło, urodzony 04.10.1944 r. we Lwowie, narodowości polskiej, obywatel polski, żyjący w konkubinacie, ojciec dwojga dzieci, posiadający wykształcenie wyższe bez magisterium, z zawodu nauczyciel historii, nie posiadający majątku nieruchomego, stale zamieszkały w Warszawie, ostatnio zatrudniony w Centrum Kształcenia Ustawicznego w Warszawie, nie odznaczony, pochodzenia inteligenckiego, nie karany sądownie.
O matce, Julii Szaniawskiej, pisze się tu tylko, że na początku lat 70. XX wieku była nauczycielką w Technikum Elektrycznym, natomiast wybrane informacje o ojcu są tu dosyć szczegółowe. I wprawdzie hasło „Ignacy Szaniawski” zostało usunięte z Wikipedii już na początku września 2007 r.[16], czyli w przeddzień skrócenia V kadencji Sejmu przez POPiS i rozpisania nowych wyborów przez Lecha Kaczyńskiego, ale nawet z pobieżnego przeglądu informacji pozostałych jeszcze w Internecie oraz zawartych w haśle „Ignacy Szaniawski”, zamieszczonym w Polskim Słowniku Biograficznym (tom XLVI z 2010 r., dalej: PSB), wyłania się następujący obraz.
W budynku przy ul. Zielonej 8 we Lwowie mieściła się w okresie międzywojennym restauracja Berlsztajna i żeńska szkoła zawodowa im. Marii Konopnickiej. Po zakończeniu kampanii wrześniowej Sowieci przystąpili do akcji masowej indoktrynacji na Kresach, do przeprowadzenia której potrzebowali oddanych sprawie komunizmu i polityce Stalina kadr. Z udziałem osób określonej proweniencji narodowościowo-ideowej i w atmosferze agitacji opisanej np. w pracy Jana Marszałka pt. „Lwów 1939-1941. Słownik biograficzny stalinizmu i jego ofiar w Polsce”[17], Sowieci zaczęli te powolne sobie kadry przygotowywać, zakładając – między innymi – w 1940 r. Instytut Pedagogiczny przy Zielonej 8 we Lwowie, w którym wykładowcą był wówczas (co wydaje się istotne) późniejszy dwukrotny (w l. 1944-1950) minister oświaty RP z ramienia PPR, Stanisław Skrzeszewski – mąż Bruche Mendelbaumówny, czyli Bronisławy Skrzeszewskiej (od 1948 r. prezeski Towarzystwa Przyjaciół Kursów Uniwersyteckich, a od maja 1951 r. dyrektorki Departamentu Studiów Przygotowawczych Ministerstwa Szkół Wyższych i Nauki). Po ponownym zajęciu miasta przez Armię Czerwoną w 1944 r., bolszewicy wznowili działalność także i tej placówki. Znalazł w niej zatrudnienie w charakterze zastępcy profesora pedagogiki Ignacy Edmund Szaniawski vel Schneier vel Schnajer vel Sznajer (1909-1983), który jednocześnie pozostawał w kontakcie z miejscowymi władzami sowieckimi, przedstawicielami Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej ds. repatriacji lwowskiego uniwersytetu i teatru oraz strukturami komunistycznego Związku Patriotów Polskich (pracował równolegle w komisji kulturalno-oświatowej ZPP we Lwowie).
Urodził się on w Kalinowszczyźnie (pow. czortkowski, woj. tarnopolskie) jako najmłodsze dziecko (miał pięć sióstr) „Adama (prawdopodobnie Schneiera) (zm. 1916) i Magdaleny z Doroziewiczów (zm. 1917)” (PSB), po śmierci obojga rodziców na tyfus wychowywał się do piętnastego roku życia w zakładzie dla sierot, a nowe nazwisko uzyskał w ten sposób, że będąc po wkroczeniu Niemców do Lwowa umieszczonym w tamtejszym getcie, został w 1943 r. uwięziony w tzw. obozie janowskim (KZ Janowska 134 – obóz pracy przymusowej przy niemieckiej fabryce zbrojeniowej we Lwowie, przez który przewinęło się „ponad 200 tys. Żydów, w większości zamordowanych lub zmarłych z chorób i głodu”), a po ucieczce z niego na początku czerwca 1943 r. załatwił sobie „aryjskie papiery na nazwisko Szaniawski” (PSB). Aryjskie papiery – jak czytamy na sztetl.org.pl, czyli na stronie Muzeum Historii Żydów Polskich – „to przede wszystkim kennkarta, czyli dowód osobisty, a także metryka urodzenia, zaświadczenie o zameldowaniu, karta pracy itd. Posiadanie metryki i odcinka zameldowania pozwalało na samodzielne wyrobienie kennkarty: stąd wiele osób usiłowało zdobyć jedynie chrześcijańską metrykę, m.in. od księży. (…) Papiery można było także kupić za ogromne pieniądze na czarnym rynku (głównie na targach miejskich) od zawodowych fałszerzy oraz od pracowników urzędów miejskich. Niekiedy swoje dokumenty przekazywali Żydom ich polscy przyjaciele.”
Schneier-Szaniawski ukończył przed II wojną Państwowe Seminarium Nauczycielskie w Czortkowie, kurs maturalny w Warszawie i w 1937 r. uzyskał tytuł magistra filozofii w mocno lewicowej i wolnomyślicielskiej prywatnej szkole wyższej pn. Wolna Wszechnica Polska, gdzie, według Wikipedii, ok. 30 % studentów stanowili Żydzi, a docentem filozofii nowożytnej był od 1928 r. Stefan Rudniański vel Salomon Rubinroth. Przygotowywanie dysertacji doktorskiej z socjologii przerwała Schneierowi-Szaniawskiemu wojna, a praca jego uległa zniszczeniu. W czasie pierwszej okupacji sowieckiej zamieszkał on we Lwowie, gdzie „pracował jako wizytator w obwodowym Wydziale Oświaty Ludowej”, pisywał artykuły do „Czerwonego Sztandaru” oraz był pomiędzy styczniem 1940 i czerwcem 1941 r. „wykładowcą pedagogiki na kursach dla nauczycieli szkół średnich”, a „W czerwcu 1941 mianowany został zastępcą profesora pedagogiki w lwowskim Inst.[ytucie] Pedagogicznym.” (PSB).
Prawdopodobnie znajomości w przedwojennych i okupacyjnych kręgach prosocjalistycznych (i członkostwo w PPR od 1945 r.) pozwoliły mu załatwić swej rodzinie nie tylko wyjazd do Polski (sierpień 1945), ale i krótkotrwałą pracę na rzecz Ministerstwa Oświaty (posada referendarza, od września 1945), a następnie (od marca 1946) pracę na stanowisku zastępcy naczelnika Wydziału dla Spraw Żydowskich w Ministerstwie Spraw Zagranicznych[18], gdzie Ignacy Szaniawski (Schnajer) pracował do roku 1950[19], zajmując się m.in. wydawaniem wiz i paszportów emigracyjnych na Zachód Żydom krajowym i Żydom-repatriantom ze Związku Radzieckiego. Będąc jeszcze funkcjonariuszem MSZ, Ignacy Szaniawski zrobił doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim (1948), opublikował szereg artykułów, „ostro atakując” w jednym z nich „przedwojenne poglądy pegagogiczne [b. profesora uniwersytetu we Lwowie, a w l. 1946–1970 profesora UW] Bogdana Suchodolskiego, pisząc o nim ‘nie był faszystą, był raczej faszystoidem’” (PSB) i napisał wstęp redakcyjny do wydanej w 1949 r. książki komunistycznego filozofa i pedagoga, międzywojennego popularyzatora dzieł Lenina, prof. dr. Stefana Rudniańskiego vel Salomona Rubinrotha, profesora Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie od 1939 r. i członka rady miejskiej Lwowa w okresie pierwszej okupacji sowieckiej, który w 1941 r. zdążył nawet złożyć podanie o przyjęcie go do Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), zanim zabili go wkraczający do Lwowa Niemcy.
Gdy Związek Radziecki utrzymywał blokadę Berlina (tzw. pierwszy kryzys berliński 1948-1949), dr Szaniawski wracał na pole oświaty i gromił w swym Wstępie lata 1938-1939 jako lata „dekadencji sanacyjnej myśli politycznej” i „odrodzenia dmowszczyzny”, wskazywał, że „klika piłsudczykowska” rozpoczęła wówczas „ostatni etap smutnej pamięci rządów sanacyjnych – etap bezwzględnej faszyzacji wszystkich dziedzin życia społeczno-politycznego w kraju” i ubolewał, że „rządząca podówczas endecko-ozonowa arystokracja czuwała nad tym, by podręczniki wychowania dla zakładów kształcenia nauczycieli na poziomie średnim, wyższym i uniwersyteckim nie urabiały światopoglądu modzieży chociażby tylko w kierunku sprzyjającym materialistycznemu spojrzeniu na zjawiska pedagogiczne w ich rozwoju dziejowym”, by na koniec wyrazić zadowolenie, że książka Rudniańskiego „dziś jeszcze raz przypomni („Tak zwanym "idealistom", przedwojennym i dzisiejszym, pedagogicznym pięknoduchom sprzed roku 1939 i tym, którzy pięknoduchami pozostali po dziś dzień, "apolitycznym" teoretykom wychowania, stojącym "poza polityką" psychologom i socjologom”), że nie można izolować pedagogiki od prądów społecznych i ekonomii politycznej” (cyt. za: Andrzej Sobczak, Mały Słownik Indoktrynacji Szkoły)[20].
A kiedy „zimna wojna” przemieniła się już w gorącą (Korea), Ignacy Szaniawski zmienił ponownie miejsce pracy i powrócił na dobre do swoich pedagogicznych zainteresowań: od marca 1950 r. do czerwca 1951 r. „pracował jako kierownik działu w Państw.[owym] Ośrodku Oświatowych Prac Programowych i Badań Pedagogicznych, powołanym przez Min. Oświaty. Równocześnie wchodził w skład zespołu redakcyjnego dwumiesięcznika „Nowa Szkoła” (…) Był redaktorem pracy zbiorowej ‘Z zagadnień pedagogiki radzieckiej’ (W.[arszawa] 1950) i zastępcą przewodniczącego podsekcji pedagogiki i psychologii Pierwszego Kongresu Nauki Polskiej (29 VI-2 VII 1951 w Warszawie). Od r. 1950 pracował S.[zaniawski] równocześnie jako zastępca profesora w Studium Pedagogicznym Uniw.[ersytetu] Warsz.[awskiego].” (PSB). W 1951 roku, czyli w samym środku stalinowskiej nocy, „z Wydziału Humanistycznego [Uniwersytetu Warszawskiego] wyodrębniony został Wydział Filozoficzno-Społeczny, w którego skład weszło Studium Pedagogiczne z sześcioma katedrami: dwie katedry Pedagogiki i Organizacji Szkolnictwa, dwie katedry Historii Oświaty i Szkolnictwa oraz Psychologii Ogólnej i Psychologii Wychowawczej.” Kierownikiem Katedry Pedagogiki i Organizacji Szkolnictwa został mianowany dr Szaniawski[21], „przez pracowników uważany za ‘wojującego marksistę’” (PSB).
Po śmierci Stalina znaczenie nowoczesnej, idącej „z prądami społecznymi” pedagogiki wcale nie zmalało, czego wyrazem było powołanie 05.09.1953 r. przez komunistycznego Ministra Szkolnictwa Wyższego A. Rapackiego (nb. lwowianina) pierwszego na studiach uniwersyteckich w Polsce Wydziału Pedagogicznego na Uniwersytecie Warszawskim. Etatowym docentem (od 1955 r.) w jednej już tylko Katedrze Pedagogicznej na nowym Wydziale został Ignacy Szaniawski, który ponadto znalazł się w pierwszym składzie powołanego w 1953 r. Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, stanowiącej „jeden z organów scentralizowanej władzy”[22]. Kariera naukowa Ignacego Szaniawskiego vel Schneiera rozwijała się w PRL-u pomyślnie, czego wyrazem mógł być także fakt, że „Od 1 X 1959 był wykładowcą, a w l. 1961-5 profesorem nadzwycz.[ajnym] w Wojskowej Akad.[emii] Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie, gdzie wykładał teorię kształcenia dla wykładowców i komendantów szkół oficerskich.” (PSB)[23], zaś władze Polski Ludowej, budującej socjalizm i przyjaźń ze Związkiem Sowieckim, kilkakrotnie nagradzały go medalami, orderami i odznakami honorowymi.
Książki Szaniawskiego o Piłsudskim z 2008 i 2009 r.Foto: skapiec.pl
„Znakomity historyk”?
„Profesor Józef Szaniawski zostawił nam ważne przesłanie: prawdziwa historia jest zawsze mistrzynią prawdziwej polityki.” – napisał jeden z blogerów na Nowym Ekranie[24]. Czy jednak ów „wielki, znakomity, wspaniały historyk” – jak określają go niektórzy zwolennicy – raczył zawsze swych czytelników historią prawdziwą? Wiceprzewodniczący Komisji Kultury i Dziedzictwa Narodowego Obozu Wielkiej Polski, Bartłomiej Kurzeja, stwierdził jednoznacznie: „Józef Szaniawski, który w Radio Maryja pełnił funkcję dziennikarza, kłamał jak mógł na temat Józefa Piłsudskiego. (…) Później, jak napisał tą swoją książkę o Józefie Piłsudskim, to nakłamał, po prostu nakłamał.”[25]. Wspomniany już redaktor „Jednodniówki Narodowej” określał J. Szaniawskiego jako „jednego z najbardziej fanatycznych wyznawców kultu marszałka”, propagatora książek głoszących kult Piłsudskiego i książek o tym kulcie, napisanych przez jego wyznawców[26].
Ten „wielki piewca masona Piłsudskiego” (Kurzeja) i nauczyciel polskiej młodzieży katolickiej zarazem, gościł na początku lipca 2011 r. pod słynnym namiotem "Solidarnych 2010" i "dużą część swojego wykładu poświęcił właśnie Rosji. Odpowiadał na wiele pytań uczestników spotkania. Mówił m.in. o Okrągłym Stole. Odnosząc się do tragedii smoleńskiej i ogłoszonej właśnie białej księgi, powiedział: ‘Jeśli ktoś miał wątpliwości rok temu, 10 kwietnia, to dzisiaj nie może mieć wątpliwości. Wątpliwości mogą dotyczyć tylko tego, jak to się stało. To nie byli kontrolerzy lotów. Armia rosyjska jak wszystkie armie na świecie wykonuje rozkazy. Tam jest większa dyscyplina jak w innej armii. I żaden kontroler lotu by się nie wyłamał. Z raportu Macierewicza wynika, że oni wykonywali rozkazy, które przychodziły z Moskwy. Jakie i kto rozkazy wydawał to inna kwestia. Fakt, że to był zamach jest dla mnie oczywisty’ – dodał profesor Szaniawski."[27]. I zaprezentował tak przygotowanej wstępnie publiczności swoją nową książkę pt. "Imperium Zła. Rosja przeciw Polsce i Europie", w której – jak czytamy w nocie wydawniczej – "przedstawia w formie szkiców historię stosunków polsko-rosyjskich na przestrzeni wieków, ze szczególnym uwzględnieniem XX wieku oraz najnowszych wydarzeń – w tym Katastrofy Smoleńskiej 10.04.2010. Przedstawia i demaskuje imperialną i zbrodniczą politykę carskiej Rosji, Związku Radzieckiego i współczesnej Rosji nie tylko w stosunku do Polski i Polaków ale całej Europy i świata. Przybliża główne postaci walki z Rosją XX wieku – Marszałka Józefa Piłsudskiego, Papieża Jana Pawła II, Ronalda Reagana i pułkownika Ryszarda Kuklińskiego." – Jest tu więc wszystko, co potrzebne dla sukcesu posmoleńskiej propagandowej książki z rusofobiczną tezą.
Fragment okładki książki Józefa Szaniawskiego „Imperium zła. Rosja przeciw Polsce i Europie”. Foto: file-rf.ru
Zamiast działać na rzecz solidarności Słowian i pojednania z Rosją, dr Szaniawski pracował w zupełnie odwrotnym kierunku, wykorzystując w tym celu temat polskich zwycięstw nad Rosjanami w pierwszych dekadach XVII w., a wcześniej jeszcze propagując kontrowersyjną tezę o słuszności antyrosyjskiej polityki Piłsudskiego i o jego rzekomo decydującym wkładzie w bitwę warszawską 1920 roku, albo też wydając wspomnianą wyżej pozycję, reklamowaną, na domiar złego, jako "książka, która powinna się znaleźć w każdym domu". Lecz po co nam dzisiaj książka z taką tezą (Rosja = zło)?
Wyjaśnił to chyba sam autor, publikując w 2011 r. w "Naszym Dzienniku" dziwny artykuł pt. „Hołd ruski”, rozgrywający się wokół takiej kluczowej sceny: „Czterysta lat temu, 29 października 1611 roku, na Zamku Królewskim w Warszawie miał miejsce hołd ruski – największy triumf w dziejach Polski. (…) 29 października 1611 roku wielki wódz i mąż stanu hetman Stanisław Żółkiewski, zdobywca Moskwy, przywiódł do Warszawy wziętych do niewoli wrogów Polski. Byli to car Rosji Wasyl IV, dowódca armii rosyjskiej wielki kniaź Dymitr oraz następca moskiewskiego tronu wielki książę Iwan. (…)
Car Rosji schylił się nisko do samej ziemi, tak że musiał prawą dłonią dotknąć podłogi, a następnie sam pocałował środek własnej dłoni.
Następnie Wasyl IV złożył przysięgę i ukorzył się przed majestatem Rzeczypospolitej, uznał się za pokonanego i obiecał, że Rosja już nigdy więcej na Polskę nie napadnie. Dopiero po tej ceremonii
król Polski Zygmunt III Waza podał klęczącemu przed nim rosyjskiemu carowi rękę do pocałowania. Z kolei
wielki kniaź Dymitr, dowódca pobitej przez wojsko polskie pod Kłuszynem armii rosyjskiej,
upadł na twarz i uderzył czołem przed polskim królem i Rzecząpospolitą, a następnie złożył taką samą przysięgę jak car.
Wielki kniaź Iwan też upadł na twarz i trzy razy bił czołem o posadzkę Zamku Królewskiego, po czym złożył przysięgę, a na koniec rozpłakał się na oczach wszystkich obecnych."[28] (podkr. – GG.).
Rosjanie zauważyli ten artykuł Józefa Szaniawskiego i poddali go, rzecz jasna, bezlitosnej krytyce. Warto przeczytać poniższe tłumaczenie jednego z tych głosów, zastanawiających się nie tylko nad uczciwością publicystyczną autora „Hołdu ruskiego”, lecz przede wszystkim nad sensem i celem takich, pożal się Boże, publikacji.
„Co ukrywali „agenci Moskwy”?
Pseudorocznica jako pretekst do rozpalania wrogości pomiędzy Słowianami.
„Hołd ruski” – ten artykuł dziennikarza Józefa Szaniawskiego w polskiej gazecie „Nasz Dziennik” wywołał gorącą dyskusję w Internecie. Tym razem autor dokonał takiego „epokowego odkrycia”: „Czterysta lat temu, 29 października 1611 roku, na Zamku Królewskim w Warszawie miał miejsce hołd ruski – największy triumf w dziejach Polski. Ze względu na okoliczności tego epokowego wydarzenia zostało ono całkowicie wymazane z naszej historii jeszcze przez cenzurę carską w XIX wieku, a komunistyczna cenzura PRL podtrzymała tamten rosyjski zapis. Hołd ruski i data 29 października 1611 roku nie istnieją nie tylko w podręcznikach, encyklopediach, książkach, ale zostały celowo usunięte ze świadomości i pamięci narodowej Polaków. To najdłużej istniejąca biała plama w dziejach Polski, nadal skutecznie utrzymywana przez agenturę rosyjską w Polsce, historyków złej woli oraz przez polityczną poprawność!”
Jakież to epokowe wydarzenie miało miejsce cztery wieki temu?
„29 października 1611 roku wielki wódz i mąż stanu hetman Stanisław Żółkiewski, zdobywca Moskwy, przywiódł do Warszawy wziętych do niewoli wrogów Polski. Byli to car Rosji Wasyl IV, dowódca armii rosyjskiej wielki kniaź Dymitr oraz następca moskiewskiego tronu wielki książę Iwan. (…) Następnie Wasyl IV złożył przysięgę i ukorzył się przed majestatem Rzeczypospolitej, uznał się za pokonanego i obiecał, że Rosja już nigdy więcej na Polskę nie napadnie. Dopiero po tej ceremonii król Polski Zygmunt III Waza podał klęczącemu przed nim rosyjskiemu carowi rękę do pocałowania.” – z entuzjazmem pisze Szaniawski.
Przypomnijmy, że wojska Zygmunta III [Wazy] wtargnęły do Rosji już we wrześniu 1609 roku. Ziemie rosyjskie zamierzano rozdać polsko-litewskiej szlachcie. I niestety, jak to często w takich okazjach bywa, interwenci kradli, zabijali, gwałcili…
Pretensja Szaniawskiego do roli dziejowego odkrywcy jest śmieszna. Życie Wasyla Szujskiego i jego tragiczny finał wiele razy zostało opisane przez rosyjskich dorewolucyjnych i radzieckich historyków. W 2007 roku ukazała się w serii „Życie wspaniałych ludzi” genialna książka Więcesława Mikołajewicza Koźlakowa pt. „Wasyl Szujski”.
Rozkoszując się obrazem upokorzenia Wasyla Szujskiego i jego braci, Szaniawski „zapomina” poinformować czytelnika o tym, co najważniejsze: w opisywanym przez Szaniawskiego momencie Szujski już dawno utracił swą władzę. W lipcu 1610 roku zrzucili go z tronu spiskowcy z Prokopem Liapunowem na czele, po czym Szujski rozpoczął życie mnicha.
Hetman Żółkiewski przywiózł Szujskich pod Smoleńsk do obozu Zygmunta III już jesienią 1610 roku, a do chwili zaprezentowania ich w sejmie, przez cały rok trzymano ich w odosobnieniu. Postawiony przed obliczem polskiego króla w październiku 1611 roku, Wasyl Szujski reprezentował sobą tylko wyczerpanego i pozbawionego chęci do życia starca.
Szaniawski przemilczał i to, że we wrześniu 1612 roku, kiedy okrążeni w Moskwie Polacy zjadali ostatnie koty, szczury i psy – nagle, w ciągu zaledwie sześciu dni, w polskiej niewoli zmarli – jeden po drugim – Wasyl Szujski, jego brat Dymitr i żona Dymitra, Katarzyna (córka Maluty Skuratowa).
W przypadkowość takiego zbiegu okoliczności trudno jest uwierzyć. W każdym razie, natychmiast rozeszły się plotki o gwałtownej śmierci rosyjskich jeńców.
Oczywiście, Szujski nie był najlepszym rosyjskim carem. Wątpliwości budzi również sposób jego wstąpienia na carski tron (Sobór Ziemski nie został zwołany). Lecz wszystko to odkupił on tym, co przeżył w polskiej niewoli. Ciało byłego cara długo nie mogło powrócić do Ojczyzny. Dopiero w czerwcu 1635 roku Wasyl Szujski został uroczyście pochowany w Soborze Archangielskim moskiewskiego Kremla. Taki był finał tej smutnej historii.
I oto teraz Szaniawski maniakalnie i usilnie wzywa prezydenta Polski, szefa rządu, ministrów, posłów, senatorów, wojskowych, duchownych i dziennikarzy, aby wspólnie i uroczyście zauważyli nadchodzącą rocznicę.
Nie zdziwię się, jeśli ten autor zaproponuje zauważenie również innego 400-lecia: 17 lutego 1612 roku zginął męczeńską śmiercią w polskiej niewoli patriarcha Hermogen. Polacy zamorzyli go głodem.
Nie zdziwię się, jeśli w 2018 roku zaproponują zauważenie tysiąclecia (rocznica wszystkich rocznic!) zdobycia przez króla polskiego Bolesława I Chrobrego stolicy Staroruskiego państwa – Kijowa.
Nie zdziwię się, bo autor okazał się wojującym rusofobem.
Zaś opinię polskiego kierownictwa chciałoby się poznać. Czyżby w Warszawie uważano, że promocja takich historyjek przyczyni się do wzmocnienia wzajemnego zrozumienia i przyjaźni pomiędzy naszymi narodami, których sąsiedztwo bywało i powinno być dobre? Czyżby autorzy w rodzaju Szaniawskiego mieli nadal pozostawać w gronie ulubieńców polskiej prasy?
A przecież w Polsce istnieje także inny sposób patrzenia na Rosję. Tylko, niestety, już od dawna jest on jeśli nie zabroniony (oficjalnie), to z pewnością niemile widziany.
Oleg Nazarow
doktor nauk historycznych”[29].
Więcesław Mikołajewicz Koźlakow i jego monografia „Wasyl Szujski”. Fоtо: russ.ru , lavka-palomnika.ru
Przypisy:
————
W komentarzu do powyższego ktoś przytomnie napisał: „To, co wyprawia ów Beniaminek Ojca Rydzyka… przechodzi ludzkie pojęcie. (…) Popisy Szaniawskiego powodują odruch wymiotny, oczywiście u uczciwych ludzi.” Zob.:
http://jednodniowka.pl/news.php?readmore=217 (27.10.2009)
[8] – Jan Engelbard pisał w artykule pt. „Im więcej „rosyjskiej agentury”, tym większa rusofobia”: „Kto podburzał tych „patriotów” do napaści na Moskali? Łatwo ich wskazać – to głównie „Gazeta Polska” z panami Sakiewiczem i Lisiewiczem, to Bronisław Wildstein wręcz kipiący jakąś atawistyczną nienawiścią do Rosji, to wreszcie szmatławiec typu „Superexpress” z takimi wielkimi „patriotami” jak Tadeusz Płużański, to także niestety „Nasz Dziennik” mający coraz mniej wspólnego z tym, czego można by oczekiwać od gazety uznającej się za katolicką. Do tego chóru dołączyły media z pozoru skłócone z tymi wymieniony wcześniej – „Newsweek” Tomasza Lisa, czy „Wiadomości” TVP 1.”
[11] – Zob.: Łysiak o Józefie Szaniawskim
http://rebelya.pl/forum/watek/53657/?page=1 (07.09.2012). Bodakowski nawiązał tu bez wątpienia do znanego powojennego powiedzenia o komunistycznych sekretarzach tzw. Podstawowych Organizacji Partyjnych (POP PZPR), zwanych przez lud „pełniącymi obowiązki Polaka”.
[17] – Jan Marszałek, Lwów 1939-1941. Słownik biograficzny stalinizmu i jego ofiar w Polsce, Polska Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1991.
[18] – Warto zwrócić uwagę, że oświatą i MSZ-tem kierowali po II wojnie: Min. Oświaty – ministrowie: Stanisław Skrzeszewski, PPR (21.07.1944-28.06.1945 i 06.02.1947-07.07.1950); podsekretarze stanu: Bronisław Biedowicz, bezp. (07.1944-09.1946), Władysław Bieńkowski, PPR (02.1945-09.1946). MSZ – ministrowie: Edward Osóbka-Morawski, PPS (21.07.1944-02.05.1945), Wincenty Rzymowski, SD (02.05.1945-05.02.1947), Zygmunt Modzelewski, PPR/PZPR (06.02.1947-20.03.1951); podsekretarze stanu: Jakub Berman, PPR (07.1944-05.1945), Zygmunt Modzelewski, PPR (06.1945-02.1947), Stanisław Leszczycki, PPS/PZPR (11.1946-07.1950). Osobno należy wymienić kresowiankę Eugenię Krassowską, w l. 1947-1953 członkinię prezydium CK SD („uznawaną za protegowaną PPR i PZPR”), podsekretarza stanu w: Ministerstwie Oświaty (07.1946-06.1950), Ministerstwie Szkół Wyższych i Nauki (06.1950-12.1951) i Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego (12.1951-06.1965). Zob.: T. Mołdawa, Ludzie władzy 1944-1991, Warszawa 1991.
Szczególnie ciekawa jest tu postać Wincentego Rzymowskiego, w l. 1944-1949 przewodniczącego Zarządu Głównego SD i przewodniczącego Centralnego Komitetu SD, szefa MSZ-tu (a wcześniej Ministra Kultury i Sztuki), który wojnę przeżył w Krzemieńcu Wołyńskim, a w okresie międzywojennym był młodszym bratem przewodniczącego Sądu Najwyższego RP z lat 1933-1939, masonem, zwolennikiem i apologetą Piłsudskiego, egzorcystą Dmowskiego (w 1932 r. napisał broszurę: „Roman Dmowski: czciciel djabła”), aktywistą Stronnictwa Demokratycznego, publicystą sanacyjnej gazety „Kurier Poranny” i współorganizatorem (wespół m.in. z Wandą Wasilewską) Kongresu Pracowników Kultury, który obradował w dniach 16-17 maja 1936 r. we Lwowie i którego uczestnicy „w niezbyt zawoalowany sposób wyrażali nadzieję na przyłączenie Lwowa do Związku Sowieckiego.”, a „Na zakończenie kongresu odśpiewali „Międzynarodówkę” i wznieśli okrzyk „Spotkamy się w czerwonej Warszawie”.” – Na temat „komunizmu w polskim międzywojniu”, skupiającego się (poza KPP) w prosanacyjnych, kulturalno-oświatowych organizacjach i strukturach medialnych, pisał interesująco Adam Danek w artykule pt. „Komunizm wewnętrzny”
http://www.legitymizm.org/komunizm-wewnetrzny . Opisany przez niego komunizujący element był używany przez Sowietów do organizowania nie tylko międzywojennej dywersji ideologicznej w środowiskach nauczycieli i twórców kultury, czy wojennej i powojennej indokrynacji komunistycznej na zabranych nam Kresach, np. we Lwowie, lecz wykorzystano go również – z Wasilewską i Rzymowskim na przedzie – do budowy nowej, socjalistycznej kultury i oświaty w stalinowskiej Polsce.
[19] – Mariusz Ryńca, autor hasła „Ignacy Szaniawski” w PSB podaje, że pracował on w MSZ do 31.05.1950 r., „najpierw jako zastępca dyrektora Biura ds. Żydowskich, a po jego likwidacji przeniesiono go 15 VIII 1948 do Dep.[artamentu] IV.” Według pisma dyrektora Departamentu I MBP z dn. 14.11.1947 r., „ob. Szaniawski Ignacy-Edmund (Schnajer) członek P.P.R. pracuje w M.S.Z. od 1945 r. na stanowisku Z-cy Nacz. Wydz. dla Spraw Żydowskich. Według posiadanych przez nas danych ob. Szaniawski po wyzwoleniu Lwowa pracował jako pedagog w Instytucie, handlował walutą i cieszył się opinią człowieka o wątpliwej wartości przekonań politycznych.” (cyt. za lustracja.net). W notce biograficznej na stronie Instytutu Technologii Eksploatacji – Państwowego Instytutu Badawczego w Radomiu czytamy: „SZANIAWSKI Ignacy, (10.04.1909-1983) pedagog pracy. Wykształcenie: doktorat w Uniwersytecie Jagiellońskim – 1948 r., docent – 1955, profesor Uniwersytetu Warszawskiego – 1980. Praca zawodowa: nauczyciel 1928-1945, pracownik w Min. Spraw Zagr. – 1946-1950, kierownik katedry kształcenia politechnicznego i zawodowego – 1965-1969.”
[20] – A. Sobczak, Mały Słownik Indoktrynacji Szkoły. Indoktrynacja ideologiczna – formowanie postaw społecznych przychylnych ustrojowi komunistycznej Polski po II Wojnie Światowej (1944-1956).
http://www.utherpendragon.net/grafika/INDOKTR.pdf (08.09.2012)
[22] – O społecznych powinnościach pedagogiki. Rozmowa z profesorem Tadeuszem Lewowickim przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk, „Konspekt. Czasopismo Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie” nr 16-17/2003
http://www.up.krakow.pl/konspekt/16/lewowicki.html (08.09.2012)
[23] – Szaniawski pracował tu w towarzystwie takich wybitnych wykładowców, jak, między innymi, Stefan Michnik (syn straconego w ZSRR komunisty Samuela Rosenbuscha, przyrodni brat Adama), który już w pierwszej połowie lat 50-tych objął stanowisko kierownika gabinetu Katedry Nauk Wojskowo-Prawniczych na WAP i odszedł z tej uczelni dopiero po marcu 1968 roku. Zob.: Wikipedia, hasło: Wojskowa Akademia Polityczna
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wojskowa_Akademia_Polityczna (08.09.2012)
[25] – Zob.: B. Kurzeja, Szaniawski – wielki upadek
(05.09.2012). Kurzeja miał tu zapewne na myśli dwie książki: J. Szaniawski, Marszałek Piłsudski w obronie Polski i Europy, Wyd. Ex Libris, Warszawa 2008 oraz J. Szaniawski, Victoria polska. Marszałek Piłsudski w obronie Europy, Wyd. Ex Libris, Warszawa 2009.
[28] – J. Szaniawski, Hołd ruski, „Nasz Dziennik” z dn. 21.09.2011 r.
Opracowanie i tłumaczenie – Grzegorz Grabowski