Grzegorz Braun w Grodzisku Mazowieckim
26/03/2011
504 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
W filmie Grzegorza Brauna „New Poland 2010” nie ma właściwie kwestii, których by świadom historii i mechaniki dziejów najnowszych człowiek nie znał i nie rozumiał lub przynajmniej nie przeczuwał jeśli wiedzy i rozeznania mu nie wystarcza. Nie oznacza to jednak, że nie należy tego filmu oglądać. Należy i to wielokrotnie.
Tak to bowiem już jest z ważnymi produkcjami – kiedyś mówiło się po prostu dzieła, dziś to zarzucono i mówimy – produkcje – tak to z nimi jest, że służą do rekapitulacji, do ciągłego powtarzania. I zawsze, nawet wbrew intencji autora, znajdzie się w nich dosyć szczegółów, słów i widoków, które zdolne są na wiele lat zainspirować umysły i serca. Tak to właśnie jest z filmem Brauna. Prócz nazwisk i pseudonimów, którymi jesteśmy już zmęczeni takich jak Roosvelt i Stalin, padają tam także inne nazwiska i pseudonimy, które mogą być zaskoczeniem dla wielu z nas. Dla mnie – trochę jestem opóźniony – zaskoczeniem było nazwisko Gebert, które nosił polonijny działacz komunistyczny organizujący antypolską propagandę w USA. Bolesław Gebert był jak mnie oświecono ojcem Konstantego Geberta znanego jako Dawid Warszawski. I piękne w tej historii jest to, że ojciec – na fotografiach wygląda na człowieka z temperamentem, całkowicie wyzbytego przesądów, także religijnych – miał syna, który w tak subtelny sposób potrafi mówić o różnicach pomiędzy Wiarą Mojżeszową a innymi wiarami globu.
Były także inne niespodzianki na tym spotkaniu, jedną z nich była reakcja zebranych na to co zobaczyli w filmie i tematy poruszane przez Grzegorza Brauna. Jako były pracownik mediów, także dużych, korporacyjnych, utwierdziłem się po raz kolejny w przekonaniu, że funkcją tychże, a konkretnie funkcją redaktorów, komentatorów i rozmaitych „wyjaśniaczy rzeczywistości” nie jest bynajmniej szerzenia oświecenia, ale ciemnoty. Oto ludzie, tacy których spotykam codziennie na ulicy, ludzie z zwyczajnych ubraniach, w okularach, ludzie w większości starsi i doświadczeni życiowo, ludzie którzy przeważnie nie kończyli uniwersytetu w pobliskiej stolicy, doskonale rozumieją najbardziej nawet subtelne intencje oraz sugestie Grzegorza Brauna, doskonale chwytają konteksty obecne w pokazywanym filmie i całkowicie, w pełni zdają sobie sprawę z manipulacji jakiej są poddawani od rana do nocy. Nie mają jednak możliwości, ani sposobu by się temu przeciwstawić. Dlaczego? Już mówię, bo widziałem to na własne oczy. Przeszkodą jest to co w swej funkcji zadekretowane jest jako źródło informacji – media. Powtórzę – media nie są żadnym źródłem informacji czy nie daj Panie Boże wiedzy, ale ośrodkami szerzenia ciemnoty i dezinformacji. Ja to niby wiedziałem wcześniej, ale wczoraj dowiedziałem się jeszcze raz. Przekaz bezpośredni, przekaz który dokonuje się w sali projekcyjnej, autor, który jest na miejscu, żywy, prawdziwy i niepodatny na medialną sakralizację, jest stokroć ważniejszy niż milionowe nakład gazet i prime time w telewizji. Nie ma ważniejszej rzeczy i ludzie, starsi ludzie, to rozumieją.
Niespodzianką w tym wszystkim było to, że nie rozumie tego młodzież. To znaczy niby rozumie, ale nie bardzo. Pytania zadawane przez ludzi dwudziestokilkuletnich zdradzały według mnie duży poziom aspiracji i zerowy prawie poziom wartości merytorycznych. I to pewnie jest normalne, gdyby patrzeć na to z psychologicznego i jakiegoś podobnego punktu widzenia. My jednak patrzymy z punktu widzenia politycznego i stąd wyraźnie widać, że to jest katastrofa. Szkoła, wspomniane już media, wyższe uczelnie, rozbudzają aspiracje młodych ludzi, które zaspokojone nie mogą być niestety osobistym udziałem w ważnych przedsięwzięciach, bo te w naszym kraju zarezerwowane są dla kogo innego. Pozostaje więc niespełnienie lub gorączkowe rozglądanie się za jakimś półbogiem, któremu można by oddać cześć i ogrzać się w blasku jego sławy. Nie chodzi mi tutaj bynajmniej o Grzegorza Brauna, który jest normalnym, zbornie wysławiającym się i momentami zabawnym człowiekiem. Chodzi mi o to, że młodzi ludzie miast dociekać prawdy poszukują wzorów do naśladowania. I to było dokładnie widać wczoraj w konstrukcji pytań zadawanych przez tych nielicznych młodych ludzi, którzy się na spotkaniu z Braunem pojawili. Nielicznych – zaznaczam – bo młodzież unika takich spotkań. Grzegorz Braun jest dla młodych postacią nieznaną, bo nie pokazują go w telewizji i nie jest na obowiązującej liście autorytetów. Co innego taki Kapuściński, który tuż przed śmiercią zdążył zawitać do naszego miasta. Spotkanie z nim to był temat na film dla Brauna, ale już tym kiedyś pisałem w salonie24 i udało mi się nawet wtedy wzbudzić zainteresowanie profesora Sadurskiego.
Wracajmy jednak do spotkania z Braunem. Filmy, które kręci nie mogą być pokazywane w wolnych mediach, nie mogą być pokazywane na festiwalach, nie mogą znaleźć drogi do odbiorcy właśnie z tego względu, o którym już pisałem – pomiędzy autorem a odbiorcą – widzem, czytelnikiem – rozciąga się gruby na dziesięciu chłopa albo szeroki jak Wisła w kwietniu kordon redaktorów, komentatorów, publicystów, mędrców, półświętych i ekspertów od wizerunku, których jedynym zadaniem jest mącić przekaz i izolować ludzi nie tyle nawet od informacji, bo tę każdy, kto nie miał do czynienia z polską wyższą uczelnią o kierunku humanistycznym, znajdzie sobie sam, ale ze sposobem posługiwania się nią, z twórczością, z metodą jaką stosuje autor by uczynić przekaz atrakcyjnym, z żywym człowiekiem po prostu. Innej funkcji ludzie ci nie mają i to także było wczoraj bardzo dobrze widoczne na spotkaniu z Braunem w Grodzisku Mazowieckim.
Pomyślałem, że może to i lepiej, że oni mu tych filmów nie pokazują, bo wtedy my mamy możliwość pogadać z nim bezpośrednio. Ja zaś, wbrew temu co kilka dni temu mówiła mi Ewa Świecińska, nie wierzę w telewizję i uważam, że opanowanie szerokich jak step kanałów informacji przez manipulatorów powoduje jedynie to, że tłoczą się oni tam jak śledzie w beczce i brakuje już miejsca na meritum, które jest celem ich istnienia – na odbiorcę, który siedzi w tym czasie w kołchozowej świetlicy i gada z Grzegorzem Braunem. Tak to widzę i mogę jeszcze tylko powtórzyć to co już tyle razy tu pisałem, mogę powtórzyć wyrwane całkowicie z kontekstu zdanie szefa surrealistów Andre Bretona, bo w naszej sytuacji jest ono jak najbardziej a propos sytuacji – Rzucajcie wszystko! Wychodźcie na drogi!