Trzeźwy głos w sprawie Mirosława G.
W ostatni piątek doczekaliśmy się po ponad 5 latach wyroku sądu w sprawie znanego kardiochirurga Mirosława G., któremu prokuratura postawiła ponad 40 zarzutów o charakterze korupcyjnym, zarzuty o lobbing oraz o zmuszanie do innych czynności seksualnych. Sąd uznał za udowodnione 22 zarzuty stawiane przez prokuraturę i uznał Mirosława G. winnym przyjęcia od pacjentów korzyści majątkowej w wysokości 17.690 złotych. Stowarzyszenie STOP KORUPCJI zostało poproszone o komentarze dla dwóch głównych stacji telewizyjnych w kraju.
Przede wszystkim chciałem zauważyć, że sprawa od samego swojego początku została upolityczniona. W świetle kamer CBA wyprowadzono Mirosława G. w kajdankach z jego gabinetu. Niestety później okazało się, że film wyreżyserowano, a wyprowadzanym nie był Mirosław G. Z jednej strony ówczesny minister sprawiedliwości z ramienia PiS – Zbigniew Ziobro, szef CBA i inni politycy formułowali ostre zarzuty wobec osoby warszawskiego kardiochirurga. Później za te słowa minister Ziobro, po przegranym procesie cywilnym o naruszenie dóbr osobistych, musiał przepraszać Mirosława G. Trybunał strasburski stwierdził także naruszenie zasady niezawisłości sędziowskiej, bowiem w początkowej fazie postępowania sądowego, postanowienia wydał asesor sądowy zależny od ministra sprawiedliwości. Z drugiej strony dziennikarze, głównie „Gazety Wyborczej”, brali w obronę Mirosława G. i przedstawiając go jako ofiarę swoistego „prawicowego reżimu” w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobry i CBA. Doktora G. okrzyknięto nawet „polskim Dreyfusem”. Te wszystkie, pokrótce przywołane, fakty ukazują nam do jakiego stopnia sprawę upolityczniono.
Jednak wyrok, który w tej sprawie zapadł jest zupełnie nieadekwatny do politycznej awantury sprzed pięciu i pół roku. Symbol skorumpowania polskiej służby zdrowia, którym według CBA i części polityków PiS miał być Mirosław G. został skazany na rok więzienia w zawieszeniu i grzywnę w wysokości 72 tysięcy złotych, która z resztą będzie znacznie pomniejsza z uwagi na fakt, że skazany przesiedział w areszcie 3 miesiące. Nie może to być w żaden sposób sukcesem ani prokuratury, ani CBA, ani ministra Ziobry. Co więcej, części oskarżonych o łapówkarstwo pacjentów Mirosława G. sąd nie tylko warunkowo umorzył postępowanie, ale oczyścił ich z zarzutów, a także wskazał, że Mirosław G. nie brał łapówek za zmiany terminów zabiegów. Przysłowie „z wielkiej chmury mały deszcz” znajduje tutaj istotne zastosowanie.
Jakie stąd płyną wnioski? Trudno jest uciec od upolityczniania wielkich afer korupcyjnych. Jest to przecież ich natura, która bardzo wyraźnie odbicie znajduje w demokracji, zwłaszcza ogarniętej ostrą walką partyjną. Tak było chociażby przy aferze Rywina. Jednak skala korupcji przy aferze Rywina od skali korupcji w sprawie doktora Mirosława G. jest – mierząc i w sumach, i w przenośni – 1000 razy większa. Czymże jest 17 tysięcy złotych wobec 17 milionów, nie mówiąc już o aferze FOZZ? Nie mamy zamiaru w żadnym wypadku bronić Mirosława G., bowiem sąd, co prawda w nieprawomocnym wyroku, stwierdził popełnienie przez niego przestępstw poprzez przyjęcie korzyści majątkowej, co jest godne potępienia. Jednak kaliber tych dwu spraw jest radykalnie różny. Ilość zaś środków wykorzystanych do prowadzenia śledztwa przeciwko „doktorowi G.”, a końcowy rezultat sprawy są raczej porażką CBA, aniżeli jego sukcesem.
Niewątpliwie nagannym jest to, że podnosząc szczytne hasła walki z układami i korupcją, które są nadal smutnymi faktami życia publicznego, wykorzystano tę sprawę do doraźnych celów politycznych. Ciężko jest wierzyć, że ujawnienie materiałów operacyjnych z gabinetu Mirosława G., który przypadł na chwilę przed kampanią wyborczą w 2007 roku nie było elementem walki politycznej. Również należy potępić manipulowanie i reżyserowanie nagrań z rzekomych zatrzymań, którego dopuściło się CBA. Nie można takimi środkami uwiarygodniać racji swojego istnienia i szukania swojego pierwszego, wielkiego sukcesu, tuż po powołaniu do życia własnej instytucji.
W toku tego procesu, postrzeganego przez komentatorów jako precedensowego, zrodziło się także pytanie o granice pomiędzy wdzięcznością, a korupcją. Z całą stanowczością prosimy tutaj o zachowanie zdrowego rozsądku i szersze spojrzenie na to zagadnienie. Prosta recepta sądu, w której granicą między przyjęciem korzyści majątkowej, a życzliwością miałaby być wartość niedrogich kwiatów czy czekoladek jest niewystarczająca i niebezpiecznie upraszcza problem. Co gorsza klasyfikuje się jako korzyść majątkową przedmioty wykonane własnoręcznie, nawet przez nieprofesjonalistę. Granica ta pozostaje zawsze nieostra i należy ją rozpatrywać indywidualnie, jednak zachowując pewne kryteria obiektywne. Nie ma wątpliwości, że żądanie wręczenia korzyści majątkowej jest znamieniem czynu o charakterze korupcyjnym. Uzależnianie czynności urzędniczej, do której się jej zobowiązanym przepisami prawa od wręczenia korzyści majątkowej czy to ante fatum czy post factum również zawsze będzie korupcją. Jednak inaczej się ma sytuacja, w której ktoś, kto chcąc – w przypływie zwykłej ludzkiej wrażliwości – okazać swoją wdzięczność lekarzowi za uratowanie życia, bądź zdrowia czy to swojego czy osoby najbliższej (pod warunkiem, że nie odbyło się to na niekorzyść osób trzecich), wręczy mu w zapakowaną butelkę drogiego alkoholu. To jest kwestia kultury i szczerości, i nie można tego komuś odmawiać. Postulaty całkowitego zakazu przyjmowania jakichkolwiek przedmiotów są absurdalne i niebezpieczne, bowiem ich urzeczywistnienie w konsekwencji doprowadziłoby do sformalizowana kontaktów międzyludzkich i budziło wzajemną wobec siebie nieufność. Plusem jednak jest to, że wśród nieuczciwych lekarzy zapaliła się czerwona lampka oznaczająca koniec pewności siebie przy popełnianiu tego typu przestępstw.
Proces ten nawet nie dotyka wierzchołka góry lodowej problemu, którym jest korupcja w naszym państwie. Problem zaczyna się na poziomie samorządu gminnego, gdzie panują układziki koleżeńsko-biznesowe. Z resztą w naszej ocenie problem patologii w dzisiejszych samorządach jest problemem najpoważniejszym, bowiem najbardziej odczuwalnym dla zwykłych obywateli, a zwłaszcza drobnych przedsiębiorców. Sprawy te jednak nie trafiają na czołówki dzienników telewizyjnych i pierwsze strony gazet. Nasze stowarzyszenie, poza głośnymi, znanymi z mediów sprawami, zajmuje się także masą takich drobnych spraw, gdzie nota bene skala korupcji jest wielokrotnie większa niż w przypadku sprawy dra Mirosława G. O korupcji przypomina się wraz z wybuchem wielkiej afery na szczeblu centralnym, podczas gdy choroba ta najbardziej trawi aparat władzy na najniższych jego szczeblach. Dlatego właściwą walką z korupcją nie jest wywoływanie wielkiego szumu medialnego dla własnych celów politycznych. Walka z tą patologią polega na dbaniu o poziom moralny jednostek, co jest zadaniem Kościoła, szkół czy różnego rodzaju stowarzyszeń. Dalej, do walki tej potrzebne jest zrzeszanie się obywateli i patrzenie władzy na ręce we własnym interesie, dbanie o przejrzystość życia publicznego – co stara się robić między innym „Stop Korupcji”. Niestety, rozrastająca się w błyskawicznym tempie biurokracja, masa idiotycznych, zbędnych, uzależniających zwykłe sprawy obywatelskie od woli urzędnika „przepisów”, „papierkologia”, anachroniczny, rozdmuchany administracyjnie system opieki społecznej stwarza urodzajną glebę dla korupcji. Zatem właściwą reformą nie jest powoływanie kolejnych służb, tworzenie kolejnych przepisów i definicji legalnych korupcji i wszystkiego co jej dotyczy. Właściwą reformą jest odwrócenie procesu biurokratyzacji i wkraczania państwa w kolejne dziedziny życia, czego niestety trudno się w tej chwili spodziewać. Tacyt zwykł powiadać, że tym bardziej państwo jest chore im więcej w nim prawa. Po niemal dwóch tysiącleciach ta myśl jest jak najbardziej aktualna.
Jednocześnie należy wyrazić oburzenie co do sformułowań sędziego Igora Tuleyi, który porównał przesłuchania prowadzone przez CBA do praktyk okresu stalinowskiego. Nie tylko dlatego, że jest to nieadekwatne, a argumentowanie takiego stanowiska tym, że przesłuchania odbywały się nocą niewystarczające. Tego typu porównania mogą być odczytywane jako obieranie narracji jednej ze stron politycznego sporu narosłego wokół tej sprawy. Z pewnością nie służy to autorytetowi polskiego wymiaru sprawiedliwości i rodzi uzasadnione reakcje. Dziś sędzia dostał od swojego przełożonego zakaz wypowiadania się publicznie w sprawie wyroku doktora G.
Autor: Bartłomiej Gajos, Skarbnik Zarządu Stowarzyszenia „Stop Korupcji”
Za ngopole.pl