Górny: Orban i jego wrogowie
07/05/2012
472 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Dzisiejsza awantura wokół Węgier jest tak naprawdę sporem o granice podmiotowości państw narodowych w Unii Europejskiej.
Czy podmiotową politykę w UE mogą prowadzić tylko wielcy gracze, a średni i mali muszą się podporządkować, czy też mają prawo do wyboru własnych rozwiązań? Obecnie Unia poprzez nacisk finansowy próbuje wymusić na Budapeszcie rozwiązania, które są nieakceptowane przez władze węgierskie i większość obywateli tego kraju. Tego rodzaju presja może jednak w przyszłości pojawić także wobec innych krajów, np. Polski czy Czech, gdy Brukseli nie spodobają się suwerenne decyzje rządów czy parlamentów.
Viktor Orbán to dziś wróg publiczny nr 1 dla lewicowo-liberalnych elit w Europie. Gdy w kwietniu 2010 roku obejmował rządy na Węgrzech, kraj pogrążony był w głębokim kryzysie nie tylko gospodarczym, lecz także ustrojowym. Do rangi symbolu urastał fakt, że obowiązująca konstytucja pochodziła z 1949 roku i miała akceptację samego Stalina.
Lider prawicowego FIDESZu postanowił skończyć z postkomunizmem i uzdrowić państwo, które doczekało się miana „chorego człowieka nad Dunajem”. Uzyskując w wyborach aż 68 proc. głosów, dostał mandat do przeprowadzenia daleko idących zmian w państwie. Większość Węgrów miała poczucie, że wyczerpał się już model ukształtowany po 1990 roku i trzeba zacząć budować państwowość na nowo, na zdrowych fundamentach.
Komu naraził się Orbán
W ciągu półtora roku nowa władza wprowadziła w życie aż 365 nowych ustaw. Jak mówił Orbán: „Przeprowadziliśmy reformy strukturalne, przeorganizowaliśmy system rządowy, samorządowy, administracyjny, sądowniczy, edukacyjny, zdrowotny, podatkowy, emerytalny, pomocy społecznej. Zreformowaliśmy wszystko to, co na Węgrzech generowało zadłużenie państwa. Naturalnie niosło to w sobie naruszenie interesów pewnych grup, lobby, grup kapitałowych, koncernów. Wystarczy przypomnieć przejściowy podatek kryzysowy nałożony na banki i wielkie koncerny”.
Realizując podmiotową politykę w interesie swojego kraju, Orbán naruszył jednak interesy co najmniej kilku grup. Pierwszą były obłożone kryzysowym podatkiem banki oraz wielkie firmy telekomunikacyjne, energetyczne i handlowe, zależne od kapitału zachodniego.
Drugą grupą, której naraził się Orbán, była europejska lewica, zarówno stara, jak i nowa. Starej nie spodobało się, że rząd FIDESZu zabrał się za rozliczanie funkcjonariuszy odpowiedzialnych za zbrodnie komunistyczne. Nowej natomiast nie spodobało się to, że premier Węgier próbuje budować państwo, opierając się na fundamentach chrześcijańskich i odwołując się do tradycyjnych wartości.
Wyrazem tej wizji była uchwalona w kwietniu 2011 roku nowa konstytucja, zawierająca odwołanie do Boga, zapis o ochronie życia od momentu poczęcia, czy stwierdzenie, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny. Wywołało to furię, zarówno socjalistów, jak i lewicowych liberałów.
Kolejną grupą, w której Orbán znalazł wrogów, okazali się eurobiurokraci, którzy mają swój własny, ideologiczny projekt zbudowania Unii Europejskiej według jednego, odgórnego modelu. Próbując prowadzić swą podmiotową politykę, premier Węgier wszedł nieuchronnie w kolizję z wieloma zamysłami Brukseli.
Wszystkie trzy wspomniane grupy, którym naraził się Orbán (czyli międzynarodowy kapitał, formacje lewicowe oraz eurobiurokracja) mają bardzo silne wpływy w kręgach politycznych, biznesowych i medialnych Unii Europejskiej. Nic więc dziwnego, że wykreowały one premiera Węgier na główne „zagrożenie dla pokoju i demokracji” na naszym kontynencie.
Starcie w Strasburgu
Kiedy Orbán dowiedział się, że sprawa rzekomego łamania demokracji na Węgrzech ma się stać przedmiotem obrad Parlamentu Europejskiego, podjął wyzwanie i 18 stycznia br. osobiście zjawił się w Strasburgu, by stawić czoła zarzutom. Lider FIDESZu wiedział, że w zachodnich mediach najbardziej atakowany był za konstytucję, więc już na początku uprzedził eurodeputowanych, że Komisja Europejska, która przeanalizowała węgierską ustawę zasadniczą, nie miała prawnych zastrzeżeń do ani jednego zawartego w niej paragrafu. Jedyne krytyczne uwagi Brukseli dotyczyły dwóch punktów w innych aktach prawnych (chodziło o sprawę wieku emerytalnego węgierskich sędziów i statusu szefa urzędu ochrony danych osobowych) i o tym Orbán – jak powiedział – jest gotów dyskutować.
W odpowiedzi nie doczekał się konkretów, lecz usłyszał ogólniki. Wiceprzewodniczący frakcji socjalistycznej, Hannes Swoboda, stwierdził: „Osądzamy nie pojedyncze poczynania, ale kryjącego się za nimi ducha”. Wtórował mu Guy Verhofstadt, przewodniczący grupy liberałów: „Myślę, że problem rzeczywisty nie polega na jednym czy drugim artykule, ale leży w całej filozofii, która kryje się za tym, co w tej chwili się dokonuje”.
W podobnym tonie wypowiadał się reprezentujący frakcję zielonych Daniel Cohn-Bendit. Narzekał na panującą na Węgrzech atmosferę, w której „lęk przeżywają bezdomni, inteligencja, Żydzi i mniejszości”, co – jego zdaniem – wynika „z ducha Konstytucji”.
Okazało się więc, że krytycy Orbána nie mają żadnych dowodów na rażące naruszanie demokracji na Węgrzech. Europosłanka FIDESZu Kinga Gal zwróciła w tym kontekście uwagę na podwójne standardy unijnych organizacji: kiedy w 2006 roku socjalistyczny rząd Ferenca Gyurcsánya rzeczywiście łamał prawa człowieka,gdy strzelano do ludzi na ulicach Budapesztu, gdy fałszowano dane dla Komisji Europejskiej – wówczas Bruksela nie reagowała. Dziś natomiast krytykuje Węgry na podstawie informacji wziętych z powietrza. „Gdy pytałam kogokolwiek z państwa, czy przeczytaliście uchwały, które tak atakujecie, czy przeczytaliście nową węgierską Konstytucję – mówiła Gal – to zawsze dostawałam tę samą odpowiedź: znamy te zapisy z prasy”.
Inna węgierska europosłanka Krisztina Morvai mówiła: „Węgry nie są powodem dzisiejszego kryzysu Unii. To państwo są tego przyczyną, podejmując decyzje, które spowodowały zubożenie wielu krajów. Czy to nie dziwne, że teraz robicie nam wykłady, jak ma wyglądać demokracja? Kogo wy reprezentujecie? Czy ubodzy w Grecji i Portugalii wysłali was tutaj po to, byście toczyli spory o wysokość emerytur węgierskich sędziów czy status urzędnika odpowiedzialnego na Węgrzech za ochronę danych osobowych?”.
Orbána zdecydowanie bronili w Strasburgu przedstawiciele dwóch frakcji: Europejskiej Partii Ludowej oraz Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Wśród nich nie zabrakło zdecydowanych głosów poparcia polskich przedstawicieli: Zbigniewa Ziobry, Ryszarda Legutki, Jacka Kurskiego i Mirosława Piotrowskiego. Interesujące było wystąpienie Vytautasa Lansbergisa, który powiedział: „W moim kraju, na Litwie, eurosceptycy zawsze starają się porównać nieszczęsny Związek Sowiecki, który nie był żadnym związkiem, do naszej demokratycznej Unii. My, europejscy politycy na Litwie, zawsze konsekwentnie odrzucaliśmy takie chybione porównanie. Ale teraz to nie będzie takie łatwe. Nie będzie łatwo uniknąć porównań z wydarzeniami sprzed dwudziestu dwóch lat, gdy Litwa przyjęła własną niezależną konstytucję i została zmuszona przez ultimatum Kremla do wycofania się z niej”.
Na koniec debaty głos znów zabrał Orbán. Tych, którzy krytykują węgierską konstytucję, poprosił, żeby najpierw ją przeczytali. Swoim oponentom dał jednak do zrozumienia, że ich ataki wypływają z innego źródła: „Wyczuwałem również, Szanowne Panie i Panowie, że ta debata poświęcona Węgrom miała też pewien aspekt europejski, że była pewną dyskusją ideologiczną. Ludzie mojego pokroju i nasza wspólnota polityczna muszą uświadomić sobie, że idee, które my reprezentujemy, niestety również na tej sali nie cieszą się poparciem większości. Bez cienia wątpliwości nasze ideały są chrześcijańskie, opierają się na odpowiedzialności jednostki, ważne są dla nas pozytywne uczucia narodowe, zaś rodzinę uważamy za fundament przyszłości. Być może wielu ma inny pogląd na te sprawy, ale niezależnie od tego nasze stanowisko pozostaje wciąż europejskie. Być może w Europie jesteśmy z tymi ideałami w mniejszości, ale to wciąż są poglądy europejskie i wolno nam swoje przekonania reprezentować. Państwo, być może, nie zgodzą się ze zdaniem, które teraz zacytuję, ale osobiście wyznaję pogląd Schumanna, że europejska demokracja albo będzie chrześcijańska, albo nie będzie jej wcale. I to też jest europejski pogląd, Szanowne Panie i Panowie!”.
Niesprawiedliwa kara
Ze starcia w StrasburguOrbán wyszedł obronną ręką, gdyż jego przeciwnicy nie znaleźli żadnych argumentów na potwierdzenie tezy, że władza FIDESZu jest zagrożeniem dla demokracji. Komisja Europejska zobowiązała się, że wyda swoją opinię na temat tych elementów węgierskiego systemu prawnego, które budzą w Brukseli najwięcej kontrowersji. Znajdują się wśród nich m.in. ustawa medialna, ordynacja wyborcza, ustawa o związkach wyznaniowych czy banku centralnym. Orbán odpowiedział, że jest gotów rozmawiać na temat każdej spornej kwestii, zaznaczył jednak, że w prawodawstwie węgierskim nie ma zapisów, które nie byłyby obecne w ustawodawstwie jakiegokolwiek innego kraju Unii Europejskiej.
Miesiąc po obradach w Strasburgu nastąpił jednak atak na Węgry z nieco innej strony. Komisja Europejska zaproponowała zawieszenie przekazywania Węgrom od 2013 roku 495 mln euro z unijnych funduszy spójności. Jako powód komisarz UE ds. walutowych Olli Rehn wskazał niewystarczające działania węgierskiego rządu na rzecz trwałego ograniczenia deficytu budżetowego. Warto dodać, że nigdy jeszcze w historii Unii nie zastosowano tak radykalnych kroków wobec żadnego państwa.
Dlaczego zdecydowano się jednak ukarać tylko Węgry, skoro aż dwadzieścia krajów członkowskich Unii ma deficyt budżetowy przewyższający 3 proc.? Dlaczego stosuje się inną miarę wobec Hiszpanii, a inną wobec Węgier? Sam Orbán nazwał propozycję Brukseli „całkowicie irracjonalną” i pytał: „Dlaczego chce się zabrać nam pieniądze, podczas gdy gdzie indziej udostępnia się je workami?”. „Dlaczego teraz, gdy rząd obniża zadłużenie państwa, przywódcy UE chcą ukarać ludzi na Węgrzech za nieodpowiedzialną politykę poprzedniego gabinetu?”.
Restrykcja ze strony Brukseli nastąpiła, gdy Węgrzy wprowadzili już ambitny program naprawy finansów publicznych. Rząd Orbána odziedziczył po swoich poprzednikach dług publiczny na poziomie 82 proc. PKB i w ciągu roku zmniejszył go do 75 proc. W 2011 roku jedynymi krajami w Unii, które zmniejszyły swój deficyt budżetowy, były Szwecja i właśnie Węgry, gdzie wyniósł on 2,9 proc. Oznacza to, że po raz pierwszy od wejścia do UE Budapeszt spełnił w tym względzie kryteria traktatu z Maastricht.
Dlaczego Komisja Europejska postanowiła działać tak ostro wobec Węgier? Odpowiedź wydaje się prosta: deficyt budżetowy jest tylko pretekstem, rzeczywistą przyczyną jest polityka Orbána, którą elity Unii Europejskiej uznają za niepoprawną ze swojego punktu widzenia.
Dziś Budapeszt, jutro Praga
Dzisiejsza awantura wokół Węgier jest tak naprawdę sporem o granice podmiotowości państw narodowych w Unii Europejskiej. Czy podmiotową politykę w UE mogą prowadzić tylko wielcy gracze, tacy jak Berlin i Paryż, a średni i mali – Warszawa, Praga, Bratysława czy Budapeszt – muszą się podporządkować, czy też Polacy, Czesi, Słowacy i Węgrzy mają prawo do wyboru własnych rozwiązań.
Obecnie Unia poprzez nacisk finansowy próbuje wymusić na Budapeszcie rozwiązania, które są nieakceptowane przez władze węgierskie i większość obywateli tego kraju. Tego rodzaju presja może jednak w przyszłości pojawić się także wobec innych krajów, np. Polski czy Czech, gdy Brukseli nie spodobają się suwerenne decyzje rządów czy parlamentów.
Niebezpieczeństwo takiego scenariusza bardzo dobrze zrozumiał premier PetrNečas,który wystąpił w obronie Węgier w ich sporze z Komisją Europejską. Zdaje on sobie bowiem doskonale sprawę, że chodzi tu nie tylko o prawo do prowadzenia podmiotowej polityki w Unii Europejskiej dla Węgrów, ale także dla innych krajów członkowskich. Dziś bowiem obiektem ataku jest Budapeszt, ale jutro może być nim Praga.
Grzegorz Górny (ur. 1969), eseista, reporter, publicysta, redaktor naczelny kwartalnika „Fronda”.