Bez kategorii
Like

GMO – kontrola ludzi przez żywność

04/12/2012
465 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
no-cover

A co z argumentem, że żywność GMO jest tańsza?

– To nieporozumienie. Wystarczy spojrzeć, jak wygląda krzywa głodu na świecie, która nawet nie drgnie. Mamy uprawy transgeniczne, a głód jak był, tak jest, a nawet rośnie.

0


zdjecie

M.Borawski/Nasz Dziennik

 

Piątek, 30 listopada 2012 (02:10)

Z prof. dr. hab. Tadeuszem P. Żarskim z Katedry Biologii Środowiska Zwierząt Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego rozmawia Mariusz Kamieniecki

Czy dziś w Polsce można uprawiać rośliny GMO?

– Tak naprawdę obowiązująca od 2001 roku ustawa o organizmach genetycznie zmodyfikowanych posiada wystarczające zapisy pozwalające na kontrolę upraw roślin GMO. Prawo obliguje do występowania o zgodę na tego typu uprawy do ministra środowiska. Przy ministrze funkcjonuje Komisja ds. GMO, która tego typu wnioski rozpatruje. W tej chwili mamy jednak do czynienia z totalnym chaosem i tak naprawdę nie wiadomo, co się dzieje, gdzie, kto i co sieje. Można przypuszczać, że z chwilą, kiedy Niemcy zaprzestali u siebie upraw roślin GMO, część ziarna mogła trafić za Odrę.

Skąd pochodzą prezentowane na wielu oficjalnych forach dane, że w Polsce mamy ok. 3-5 tys. ha upraw roślin zmodyfikowanych?

– Tak na dobrą sprawę wobec braku monitoringu upraw GMO, skąd ta liczba się wzięła, nikt nie umie odpowiedzieć. Sam też tego nie wiem. Ktoś po prostu rzucił taką liczbę, która poszła w świat i zaczęła żyć własnym życiem.

Chce Pan powiedzieć, że nikt w Polsce tego typu badań nie prowadzi?

– Niestety nie. Mało tego, nikt tak naprawdę nie zna faktycznej liczby upraw GMO w Polsce. Owszem kiedyś NIK się do tego przymierzała, ale nie była w stanie ustalić faktów. Nigdzie, nawet w resorcie rolnictwa nie ma takich danych. Wszystko żyje własnym życiem, zwłaszcza po naszej akcesji do Unii Europejskiej i przyjęciu ustawodawstwa wspólnotowego, które zezwala na stosowanie materiału siewnego odmian transgenicznej kukurydzy MON810. Owszem, wiemy, ile hektarów kukurydzy genetycznie modyfikowanej jest np. w Hiszpanii, na Słowacji czy w Czechach. Natomiast liczby, o których się mówi u nas, są wzięte z sufitu.

Sprawy uprawy roślin zmodyfikowanych genetycznie w Polsce uporządkuje ustawa nasienna, nad którą pracuje parlament?

– Ustawa nasienna w pierwotnej wersji, czyli na etapie projektu prezydenckiego, zakazywała obrotu materiałem siewnym GMO. W Sejmie jednak zapis ten z projektu prezydenckiego usunięto. Nie wprowadzono też obowiązku znakowania opakowań z materiałem siewnym zawierającym GMO, co jest zresztą sprzeczne z prawem unijnym. Nakazuje ono znakowanie, jeżeli zawartość modyfikowanego składnika przekracza 0,9 procent. Według obecnej wersji ustawy, nad którą pracuje Senat, zgodę lub zakaz stosowania konkretnych odmian GMO ma wydać Rada Ministrów. Czy takie zakazy się pojawią, trudno powiedzieć.

Ostatnio Komisja Europejska wezwała oficjalnie Polskę do monitorowania upraw GMO…

– To potwierdza tylko to, o czym marzę – żeby te transfery nasion modyfikowanych genetycznie nie odbywały się bez kontroli, żebyśmy wiedzieli, gdzie co jest, bo w tej chwili mamy wolnoamerykankę.

Liczące się i najbogatsze kraje Europy wprowadziły u siebie zakazy produkcji genetycznie modyfikowanej żywności…

– Owszem, są to moratoria, które wynikają z tego, że kraje te uważają – co zresztą potwierdzają w różnych badaniach, szczególnie Francja – iż nie jest to bezpieczne ani dla zdrowia, ani dla środowiska. Dlatego odstąpili od tego typu upraw. Nas straszy się różnymi karami, a tak naprawdę do tej pory to tylko Francja zapłaciła kilkadziesiąt tysięcy euro za niespełnienie jednej z dyrektyw i powstrzymywanie się od upraw GMO. Francuzi, co warto przypomnieć, od 1996 r. nie chcą kukurydzy transgenicznej. Austriacy również się przed tym bronią. Jeżeli do tego dodamy Włochów, Greków, Bułgarów, Węgrów i bądź co bądź największe państwo, które rozdaje karty na unijnym stole – Niemcy, to pytanie: po co my mamy wychodzić przed szereg i traktować ustawodawstwo unijne – nazwijmy to – w sposób przesadnie rozszerzony, mało tego jeszcze coś od siebie dodawać, żeby te restrykcje u siebie pogłębić.

Zatem nie powinniśmy się bać kar?

– Patrząc na innych, nie ma do tego podstaw.

Co sądzi Pan o rejestrze upraw, którego zażądała od nas Unia?

– Osobiście mogę się pod tym żądaniem podpisać. Każdy rolnik powinien wiedzieć, czy sąsiad, z którym graniczy, uprawia GMO. Mało tego, za tym powinny pójść rozporządzenia wykonawcze, które będą regulowały ten problem. Proszę sobie wyobrazić sytuację rolnika ekologicznego, który uprawami kukurydzy sąsiaduje z uprawami MON810. Nikt od niego nie kupi kukurydzy, jak się o tym dowie, i cała produkcja pójdzie na marne. Moim zdaniem, nasze polskie tradycyjne rolnictwo jest bardziej ekologiczne od tego ekologicznego na Zachodzie i zgodnie z tą tezą powinniśmy działać na tamtych rynkach. Biorąc pod uwagę np. to, że w średnio rozwiniętych krajach UE np. nawożenie nawozem NPK wahało się w granicach 650 kg na ha, podczas gdy my za Gierka doszliśmy zaledwie do 120 i w zasadzie tego już nie przekroczyliśmy. Również mniej stosowało się u nas środków ochrony roślin, choć z kulturą stosowania bywało różnie. Może wody nie mamy najczystszej pod względem biologicznym, dlatego że kanalizacja wielkich miast kończy się najczęściej w rzekach, za to nasze gleby są czyste, trawa zielona i to powinien być nasz atut w działaniach marketingowych dotyczących sprzedaży naszych produktów na rynkach światowych. W tym kierunku powinna zmierzać nasza polityka rolna.

Zwolennicy GMO przekonują, że modyfikacje to dzisiaj konieczność.

– To żadna konieczność. Obserwując rozwój GMO na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat, śmiało możemy powiedzieć, że uprawy transgeniczne wcale nie dają większego plonu. Przy ich uprawach nadal istnieje konieczność stosowania środka do zwalczania chwastów, np. w Chinach stosuje się go w uprawach aż 15-krotnie. To na pewno nie pozostaje bez wpływu na zdrowie konsumentów. Nie mówiąc już o fakcie powszechnie znanym, że w uprawach GMO pojawiły się chwasty odporne na herbicydy. Ideologia, że człowiek od dawna dokonywał modyfikacji genetycznych, jest nieprawdziwa. Człowiek owszem mieszał geny w obrębie gatunku, ale nie wprowadzał jednej roślinie genu rośliny innego gatunku czy bakterii, czy jako wektora nie wprowadzał wirusa mozaiki kalafiora. Tego nikt nigdy nie robił. Można spokojnie pozostawić obok siebie krowę i zająca i z tego potomstwa nie będzie, bo te zwierzęta się między sobą nie krzyżują. Są zatem bariery międzygatunkowe, które wytworzyły lata ewolucji, w które ingerować nie należy.

A co z argumentem, że żywność GMO jest tańsza?

– To nieporozumienie. Wystarczy spojrzeć, jak wygląda krzywa głodu na świecie, która nawet nie drgnie. Mamy uprawy transgeniczne, a głód jak był, tak jest, a nawet rośnie. Według danych FAO od 2007 roku liczba głodujących wzrosła o 40 milionów, a od lat 2003-2005 – o 115 milionów. Co roku umiera z głodu 15 milionów dzieci. Niedożywienie powoduje 55 proc. wszystkich zgonów dzieci na świecie – proporcja, jakiej nie osiągnęła żadna choroba zakaźna od czasów zarazy morowej. Pamiętajmy też, że większość tego, co się uzyskuje z upraw transgenicznych, idzie na pasze i na biopaliwa. W tej sytuacji GMO w żaden sposób nie poprawia bilansu żywieniowego i sytuacji głodujących. W przypadku tych kierunków modyfikacji, o które w tej chwili kruszymy kopie, wcale nie chodzi o to, żeby nakarmić ludzi np. w głodujących krajach Afryki czy żeby uzyskać zdrowszy plon. Chodzi tu po prostu o pieniądze. Szlachetne przesłanki, które się podaje jako argumenty za GMO, kiedy odrzeć je z tej skorupy, świecą euro lub dolarami.

Jakie skutki gospodarcze może mieć zakaz uprawy GMO?

– Oprócz dopuszczonej do uprawy na terenie UE kukurydzy MON810 i ziemniaków Amfora w tej chwili nie ma żadnych innych upraw GMO. Natomiast jest 13 odmian kukurydzy, rzepak, bawełna, które są dopuszczone do produkcji żywności i pasz. Nie uważam, że zaprzestanie upraw kukurydzy MON810 czy ziemniaka amfora spowoduje ruinę gospodarczą. Na razie wciąż jeszcze mamy alternatywę i możemy wybierać.

Idąc w kierunku upraw roślin GMO, sami sobie strzelamy w kolano?

– O ile kiedyś straszono nas bombami atomowymi, o tyle teraz realizujemy pod dyktando wielkiego brata zza oceanu doktrynę, którą niegdyś ukuł amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger. Mianowicie stwierdził on, że "kontrolując ropę naftową, kontroluje się narody, kontrolując żywność, kontroluje się ludzi". Chodzi tu zatem o wielkie pieniądze. Pamiętajmy, że te wszystkie transgeniczne rośliny, które występują na rynku, mają związek z firmami, które produkują środki ochrony roślin. Jest to system naczyń połączonych, gdzie wspólnym mianownikiem jest pieniądz.

W Rosji, największym po UE odbiorcy polskiej żywności, roślin GMO się nie uprawia.

– Rosja owszem nie sieje GMO, ale importuje surowce, np. kukurydzę, tyle że może sobie wybierać kraj dostaw. Przypomnę, że kiedy francuski naukowiec prof. Seralini ogłosił, iż spożywanie transgenicznej kukurydzy NK603 przyspiesza procesy nowotworowe u szczurów, Rosjanie natychmiast zamknęli granicę dla eksportu. Obecnie obawiam się jeszcze czegoś innego – otóż Niemcy chcą wprowadzenia oznakowania dla produktów pochodzenia zwierzęcego, zwierząt, które były żywione paszami GMO. Po jego wejściu w życie pojawi się ryzyko, że stracimy rynek zbytu na polskie mięso na Wschodzie i Zachodzie. Poza ściśle ekologiczną produkcja zwierzęca opiera się u nas na soi i kukurydzy genetycznie modyfikowanej.

W jakim kierunku idą dziś modyfikacje genetyczne na świecie?

– Przede wszystkim w kierunku uzyskania odporności na herbicydy i wytwarzania substancji, która działa przeciw szkodliwym owadom. Są to dwa główne kierunki. Modyfikacji genetycznych dokonują także nasi badacze. Weźmy chociażby len GMO, z którego można by produkować opatrunki przyspieszające gojenie ran czy innych zmian skórnych. Są to jeszcze eksperymenty na małą skalę.

Mówi Pan o zmodyfikowanym genetycznie lnie wyhodowanym przez prof. Jana Szopę-Skórkowskiego. Czy to odkrycie też rodzi zagrożenie dla środowiska?

– Proszę nie zapominać, że w środowisku oprócz tradycyjnie uprawianego istnieje jeszcze siedem gatunków dzikiego lnu, w tym również wpisane na czerwoną listę gatunków zagrożonych wyginięciem. Zawsze istnieje niestety niebezpieczeństwo przypylenia i wtedy może być problem.

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki


za: http://www.naszdziennik.pl/mysl/16540,gmo-kontrola-ludzi-przez-zywnosc.html

0

Jacek

Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.

1481 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758