Głos divy bosonogiej
18/12/2012
546 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
CZTERY STRUNY ŚWIATA (45) Wczoraj minął rok od śmierci Cesarii Evory, śpiewaczki, której muzykę powinno się sprzedawać w aptekach zamiast kropli na uspokojenie. Można jej słuchać i słuchać.
Przez większość życia śpiewała tylko dla swoich, najwięcej w słynnych portowych tawernach i rybackich barach ok. 50-tysiecznego Mindelo na jałowej wyspie św. Wincentego (Sao Vicente), w archipelagu dziesięciu wulkanicznych Wysp Zielonego Przylądka (Ilhas do Cabo Verde) na środku Atlantyku, gdzie się urodziła w 1941 roku w Lombo, dzielnicy portowych burdeli. Gdy miała 7 lat umarł jej ojciec, wiolonczelista, i matka, kucharka „u białych’ nie mogąc wychować wszystkich siedmiorga swych dzieci oddała ją do sierocińca u zakonnic, gdzie nauczyła się krnąbrności i szycia, ale także śpiewu i muzyki. Mając 16 lat przeżyła swą pierwszą i największą miłość, a Eduardo namówił ją, by zaczęła śpiewać w knajpach i na statkach w porcie, zwykle tylko za poczęstunek i napitki. Rozpiła się, stoczyła. Gdy Cabo Verde uzyskało niepodległość w 1975 roku Cize, jak ją nazywano, była już znana na swoich wyspach, ale hulaszcze noce i alkoholizm sprawił, że na 10 lat musiała przerwać śpiewanie, bo nie mogła się z tego utrzymać. Nigdy nie wyszła za mąż, ale miała dwoje dzieci, każde od innego ojca. Powoli wróciła jednak do śpiewania, odwiedziła Lizbonę. Dochodziła już prawie pięćdziesiątki, kiedy świat ją zauważył. Zaczęła nagrywać w roku 1988, przełomem był czwarty album Miss Perfumado (300.000 egzemplarzy), w sumie wydała 10 albumów, a nagrodę Grammy zdobyła w 2004 za album Voz d’amor.
Była najwybitniejszą przedstawicielką gatunku morna, rodzaju smutnego bluesa z Wysp Zielonego Przylądka, który stylem i atmosferą przypomina fado. Jej melancholijny i tęskny repertuar opowiada o życiu ciężkim, ale pełnym sentymentalnego uroku na jałowych, zapomnianych wysepkach pośrodku oceanu, dokąd wszyscy przybyli w epoce handlu niewolnikami i skąd teraz prawie wszyscy mężczyźni wyjeżdżają za chlebem, bo w domu ich rodziny nie mają co jeść. Śpiewała także i żywsze kawałki, zwane coladeira oraz funana, ale jej sztandarowym gatunkiem były smutne ballady mornas. Często występowała z innymi muzykami, głównie z Kuby i Brazylii, ale miała także i dwie polskie współwykonawczynie: Kayah (po portugalsku) i Dorotę Miśkiewicz (po polsku), chociaż były to występy niezbyt udane.
Była jak dotąd największą gwiazdą w historii swego kraju, jego kulturalnym fenomenem i ambasadorem na świecie. Jej głosu i stylu niepodobna pomylić z jakimkolwiek innym. Porównywano go czasami do głosu amerykańskiej bluesowej śpiewaczki Billie Holliday, ale to porównanie, moim zdaniem, uwłacza Cesarii. Śpiewała bogatym, opiekuńczo ciepłym kontraltem „który roztapiał dusze” (Le Monde) w kreolskim (kabowerdyjskim) dialekcie języka portugalskiego. Swymi tekstami bardziej wywoływała obrazy, emocje i sentymenty, niż opowiadała formalną treść. Śpiewała ciepło, przyjaźnie, nieśpiesznie, trochę rzewnie, a trochę melancholijnie, czyli tak jak się zwykle śpiewa po portugalsku. Mało kto rozumiał słowa, ale wszyscy wiedzieli, że jest to śpiew mądrej i pogodnej kobiety. Śpiew jakby zmęczony słońcem późnego popołudnia, miękki, kojący, nigdy inwazyjny, przepojony uczuciem sodade (w rdzennym portugalskim saudade), czyli nostalgiczną tęsknotą i wspomnieniami. Przylgnął do niej przydomek, który był tytułem jej pierwszego albumu: La Diva Aux Pies Nus (diva bosonoga), bo miała zwyczaj występowania na scenie boso, na znak solidarności z biedakami swego kraju. Znana była także z tego, że podczas koncertów musiała robić częste przerwy, aby zaciągnąć się papierosem lub wychylić lampkę koniaku.
Paliła nałogowo przez całe dorosłe życie i piła ostro, aż do 15 grudnia 1994, kiedy musiała zerwać z alkoholem ze względu na kiepskie zdrowie. Dzień ten wspominała potem ze smutkiem. Nie widziała problemu w alkoholu, a raczej w swej skłonności do batatinhas – portugalskich czipsów smażonych na ciężkim oleju, pełnych cholesterolu. Już w 2005 rozpoznano u niej chorobę wieńcową. Zwolniła tempo śpiewanych ballad. W 2008 roku w Melbourne, podczas tournée po Australii doznała pierwszego udaru mózgu. Wkrótce potem w Paryżu została poddana operacji na otwartym sercu. Właściwie już się z tego nigdy nie wygrzebała, choć jeszcze nagrała ostatni album Nha Sentimento w 2009. W lutym 2010 prezydent Sarkozy przyznał jej najwyższe francuskie odznaczenie – order Legii Honorowej, a w kwietniu 2010 miała ostatni występ w paryskim teatrze Grand Rex. Z ogromnym żalem pożegnała się ze sceną pięć miesięcy później. Jeszcze we wrześniu 2011 skarżyła się w Le Monde: „Nie mam zupełnie siły, nie mam energii. Powiedzcie moim fanom: wybaczcie, potrzebuję odpoczynku”. Wkrótce potem okazało się, że musiał to być odpoczynek wieczny. Zmarła w szpitalu Baptista de Sousa w rodzinnym Mindelo 17 grudnia 2011 w wieku 70 lat. Przeżyło ją dwoje jej dzieci – Eduardo i Fernanda, oraz dwoje wnuków. Po jej śmierci na wyspach ogłoszono dwudniową żałobę narodową.
Posłuchamy jej dwóch koncertów: pierwszego nagranego na żywo w teatrze Zenith w Paryżu wiosną 2001 roku, a drugiego nagranego 3 kwietnia 2004 roku w teatrze Grand Rex, też w Paryżu. Jest to antologia utworów z kilku jej albumów, zawierająca także te najlepsze, jak Sodade, Miss Perfumado i Angola. Wiele będzie się powtarzać, ale w sumie ponad dwie i pół godziny takiego śpiewu jednej z królowych światowej muzyki, nagranej u szczytu jej formy to piękne wspomnienie i chyba właściwy hołd pamięci niezapomnianej Cize. Jak to śpiewała w Sodade? Si bo ‘screve’ me m’ta ‘screve be; Si bo ‘squece me m’ta ‘squece be; ate dia que bo volta (Jeśli napiszesz do mnie, ja napiszę do ciebie; jeśli zapomnisz o mnie, ja zapomnę o tobie; aż do dnia, w którym powrócisz). Powracaj częściej Cize, byśmy Cię nie zapomnieli.