Hiobowscy szli sobie powoli przez miasto. Część z nich była w kościele, część była na spacerze, teraz zeszli się razem i szli powoli przez centrum miasta w stronę samochodu.
Hiobowscy szli sobie powoli przez miasto. Część z nich była w kościele, część była na spacerze, teraz zeszli się razem i szli powoli przez centrum miasta w stronę samochodu. Okazało się, że muszą trochę nadłożyć drogi, bo główną ulicą idzie kolorowy orszak.
– Hm… Nic nie czytałam o jakiejś paradzie – powiedziała niezadowolona mama Łukaszka.
– Bo to parada kościelna – oświadczyła oburzona babcia. – Zgroza, jak oni się panoszą!
– Aaaa! – zorientowała się siostra Łukaszka. – Parada na święto Trzech Króli!
– Objawienia Pańskiego – poprawił ją dziadek. – A nie Trzech Króli! To potoczna nazwa.
– Dlaczego? – spytał Łukaszek.
– Bo nie dość, że nie wiadomo, ile osób odwiedziło Jezusa… – zaczęła babcia, ale przerwał jej dziadek prychając:
– Odwiedziło! Dary przynieśli i hołd złożyli, a nie "odwiedziło"!
– …to nawet nie wiadomo kto to dokładnie był – dokończyła babcia.
– Jak to, wiadomo – zaoponowała siostra Łukaszka pokazując orszak. – Królowie!
– Legenda mówi również o mędrcach…
– Teraz królów coraz mniej – zauważył Łukaszek.
– Ginący zawód – westchnął dziadek.
– Mędrcy też ginący zawód – zauważył tata Łukaszka.
– O przepraszam! – oburzyła się mama Łukaszka. – Są autorytety!
– Widziałem jeden dzisiaj rano – rzekł z przekąsem tata. – Jakaś aktoreczka, która dwa razy zatańczyła i trzy razy pokazała.
– Co pokazała? – zainteresował się Łukaszek i Hiobowscy zmienili szybko temat na królów. Zaczęła się dyskusja o królowej brytyjskiej i zmianach na Węgrzech. Ponieważ znowu zaczęło robić się niebezpiecznie dziadek Łukaszka zmienił znowu temat i zaczął wspominać ginący zawody.
– Zniszczyli ten kraj – rzekła babcia Łukaszka. – Nie ma już takich zawodów jak rymarz czy zdun!
– Zdun wraca, bogate snoby stawiają sobie piece – powiedział tata Łukaszka. – Pewne zawody mogą jakoś tam istnieć w śladowej ilości. Taki introligator na ten przyład…
I tak sobie gwarząc weszli na jedną z głównych ulic miasta.
– O! Coś mi się przypomniało! – zawołał dziadek. – I to tak a propos ginących zawodów! Pamiętacie? Tu zawsze stali!
– Kto? – zaniepokoiła się siostra Łukaszka – Prostytutki?
– To byłoby "stały", a oni powiedzieli "stali" – zauważył trafnie Łukaszek.
– Może to byli faceci – przypuściła siostra.
– Tak, faceci, tak – pokiwała głową babcia. – Ale nie robili tego, o czym myślicie. To byli spekulanci, koniki, wrzód na zdrowym ciele społeczeństwa. Handlowali pokątnie biletami do kina!
– Nie było ich? – osłupiała siostra.
– Było, ale mało, a oni wykupywali i odsprzedawali z zyskiem – tłumaczył jej dziadek.
– To było kiedyś – westchnął tata Łukaszka. – Te bilety. Potem stali tutaj i handlowali walutą. Podchodzili i zagadywali: "czejndż manej, czejndż manej"…
– Też wykupywali wcześniej? – spytała siostra Łukaszka, ale nikt już się nie podjął tłumaczenia jej zawiłości gospodarczych minionego systemu.
– Na szczęście tego teraz nie ma! – oznajmiła z dumą mama Łukaszka. – Ten zawód też wyginął. Teraz każdy towar czy usługa jest dostępne bez żadnych ograniczeń. Żyjemy w normalnym kraju, jesteśmy wyspą…
– Pani na geografii mówiła nam, że Europa to kontynent – wstrzelił się Łukaszek.
– Jesteśmy wyspą w sensie polityczno-gospodarczym. Dobrobytu – i mama Łukaszka mogłaby śmiało rozwinąć temat, ale podeszli do przejścia dla pieszych. I kiedy tak stali przy sygnalizatorze, czekając na zielone światło na przejściu zauważyli, że po ulicy kręci się trochę ludzi. Jedni stali, drudzy do nich podchodzili. Czasami się rozchodzili, czasami szli gdzieś razem…
Jeden ze stojących podszedł i do nich. Szemrał coś cicho, ale kiedy podszedł bliżej, wyraźnie można było usłyszeć:
– Leki, recepty, leki… Polopiryna, insulina, paski dla cukrzyków…
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!