GERMANIZACJA XXI WIEKU
09/11/2012
1564 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
Mogłoby się zdawać, że pojęcie „germanizacja” odeszło w zapomnienie dekady temu. Jednak nawet teraz, w XXI wieku, wielu rodziców musi zmagać się z urzędnikami, aby móc rozmawiać ze swoimi dziećmi w ojczystym języku.
Walka Wojciecha Pomorskiego o możliwość widzenia swoich córek oraz możliwość rozmawiania z nimi w języku polskim trwa nieprzerwanie od kilku lat. Sprawę opisywaliśmy już kilkakrotnie na łamach „Poloniki”. Niestrudzony ojciec wspiera i walczy również w imieniu innych poszkodowanych.
53 godziny walki
Wszystko zaczęło się 28 września 2012. Matka, 29 letnia mieszkanka Tarnowskich Gór, została poproszona o wizytę w hamburskim Jugendamcie. Jeszcze wtedy pani Małgorzata nie wiedziała co ją czeka. Nie zdawała sobie sprawy, że tak na prawdę jej siedmioletnia córeczka zostanie jej odebrana przemocą, pod nieobecność tłumacza, bez jakichkolwiek podstaw prawnych. Dodatkowo została zmuszona do podpisania pism w języku niemieckim, których nie rozumiała. Jeszcze tego samego dnia odebrano jej córeczkę.
2 października o godzinie 12 matka, 29 letnia mieszkanka Tarnowskich Gór, zgłosiła się do Wojciecha Pomorskiego, prezesa Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech (www.dyskryminacja.de). Już wtedy pani Małgorzata znajdowała się na skraju wyczerpania psychicznego i fizycznego. Kobieta prosiła o pomoc w odzyskaniu swojej córeczki, którą bezprawnie zabrał niemiecki Jugendamt w Hamburgu.
Jakie podał przyczyny? Matka zmieniła partnera, z którym żyła wcześniej i to według Jugendamtu miało zagrażać stabilności dziecka i jego dobru. Dziecko zabrano więc, jak podkreśla Wojciech Pomorski, bez jakiegokolwiek wyroku i bez podania jakichkolwiek przyczyn i jakiegokolwiek pisma oraz bez tłumacza, co było naruszeniem prawa i to był najważniejszy punkt.
Jeszcze tego samego dnia, trzy godziny po zgłoszeniu się do Stowarzyszenia, matka i pan Pomorski pojechali do przytułku. Dzięki konsekwentnemu prowadzeniu rozmowy z jedną z pracownic udało się zorganizować możliwość widzenia córki z matką. Pracownicy Jugendamtu nie odstępowali ich jednak na krok, znajdowały się pod stałą obserwacją. Sugerowano, aby pani Małgorzata ograniczyła odwiedziny córeczki, mimo, że obydwie bardzo za sobą tęskniły. Po zaledwie 40 minutach spotkanie zostało zakończone.
Matka i pan Pomorski pojechali wspólnie do siedziby Stowarzyszenia. Na miejscu udzielono kobiecie niezbędnej pomocy, zapewniono zakwaterowanie, jedzenie i udzielono pomocy finansowej na utrzymanie. Sprawą zajęli się prezes Stowarzyszenia, czyli pan Pomorski, oraz skarbnik – pani Anna Pomorska, którzy konsultowali się wielokrotnie z współdziałającym ze Stowarzyszeniem Mecenasem Markusem Matuschczykiem – adwokatem z Hanoweru. Matka potrzebowała natychmiastowej pomocy. Konieczne było wsparcie psychologiczne, kobieta trzęsła się z nerwów, nie mogła spać ani jeść.
Akcja odbicia dziewczynki musiała być szybka i dobrze zaplanowana. Postanowiono, że kolejne kroki będą podejmowane w czwartek, 4 października, ponieważ środa była dniem świątecznym w Niemczech – Święto Zjednoczenia Niemiec wschodnich i zachodnich. W grę wchodziło wiele rozwiązań. Konsultowano się ze współpracownikami Stowarzyszenia, rozważano zmasowane działania prawno-sądowe, a nawet odbicie dziecka siłą.
Czwartek miał być dniem prawdy. To wtedy miało się okazać, czy działania podjęte przez Stowarzyszenie odniosą pozytywny skutek. Pan Wojciech Pomorski ustalił plan działania, dokładny terminarz wszelkich posunięć. Przygotował również wszystkie niezbędne pisma.
Godzina Zero
Pan Pomorski, niestrudzenie walczący o respektowanie praw człowieka w Niemczech i Austrii, znał już dokładnie schematy i mechanizmy rządzące funkcjonowaniem polskich placówek zagranicznych. Wiedział, że pracownicy polskich konsulatów nie są zbyt skorzy do pomocy. Mimo to postanowił dać im szansę, chciał otrzymać ich natychmiastową pomoc i wsparcie, bo jakby się mogło zdawać, są oni do niej zobligowani. Jak się okazało nadzieja była płonna. Pan Pomorski i matka dziewczynki nie zostali wpuszczeni do budynku konsulatu w Hamburgu głównym wejściem. Zaprowadzono ich do piwnicy. Pomieszczenie przypominało raczej pokój widzeń w więzieniu, niż miejsce gdzie można porozmawiać z urzędnikiem konsularnym.
Plan jak mogłoby się wydawać był prosty. Szefowi Stowarzyszenia zależało, aby pracownik konsulatu, możliwie najwyższy rangą, pojechał samochodem służbowym wraz z matką i panem Pomorskim do Jugendamtu. Powagą piastowanego przez siebie urzędu mógłby wesprzeć tę dwójkę w pertraktacjach. Gdyby jednak i te się nie powiodły mógłby pojechać w miejsce przetrzymywania dziewczynki, aby z nią porozmawiać i sprawdzić, w jakich warunkach przebywa małoletnia obywatelka RP.
Niestety obawy pana Pomorskiego potwierdziły się. Pracownicy konsulatu odmówili pomocy. Placówka konsularna RP w Hamburgu po raz kolejny i ku rozczarowaniu wszystkich, zaprzepaściła szansę poprawienia swojego wizerunku.
Następnym punktem planu odzyskania dziewczynki była wizyta w Jugendamcie, który odebrał kobiecie córeczkę. Prezes Stowarzyszenia, będący jednocześnie pełnomocnikiem matki, prowadził konsekwentne, bardzo twarde i trudne pertraktacje ze zwierzchnikiem Jugendamtu. Rozmowy trwały 1,5 godziny. Negocjacje zostały uwieńczone sukcesem. Po dwóch godzinach od ich zakończenia siedmiolatka, w objęciach matki, opuściła miejsce, w którym była przetrzymywana.
Powrót do rodziny
Z pomocą prezesa i jego wspołpracowników matka i córka powoli dochodziły do siebie po tygodniowej rozłące. Wszystko zaczęło wracać do normy. Obie zostały przewiezione przez pana Pomorskiego do Polski. 6 października, o 5.30 zapukały do drzwi mamy pani Małgorzaty. Wszystkie trzy kobiety nadrabiają stracony czas.
Tym samym zakończyła się 53 godzinna walka o powrót córki do mamy. Dzięki interwencji Stowarzyszenia gehenna całej rodziny miała swoje szczęśliwe zakończenie.
Pomorski kontra Jugendamt
Udało mu się to parokrotnie, jednak spotkania były jedynie pod nadzorem, w języku niemieckim i były krótkie. Dziewczynki zostały, jak twierdzi pan Pomorski, zgermanizowane. Znają jedynie kilka wyrazów po polsku, nie mają możliwości spotkań ze swoim ojcem ani z kimkolwiek z polskiej części ich rodziny.
Do tej pory nie udało się zakończyć sprawy. 25 października do sądu w Wiedniu wpłynęło kolejne pismo w tej sprawie.
Jugendamt usprawiedliwia swoje nawet te najbardziej absurdalne działania dobrem dzieci. Jednak, czy dziewczynki nie powinny mieć kontaktu ze swoją polską rodziną? Czy urzędnikom niemieckim przystoi takie brutalne odcinanie dzieci od części ich tożsamości? Te pytania budzą kontrowersje.
Przypadek pana Pomorskiego nie jest odosobniony. Wiele osób, zarówno Polaków jak i przedstawicieli innych narodowości, walczy o swoje prawa w austriackich i niemieckich sądach. Miejmy nadzieję, że wygra zdrowy rozsądek i chęć zapewnienia dzieciom możliwie najlepszego kontaktu z obojgiem rodziców.
Iwona Samisz
Za: POLONIKA