Podstawą polityki niemieckiej wobec Polski wciąż jest teza, że konferencja poczdamska tylko tymczasowo ustaliła granicę na Odrze i Nysie. Za pomocą UE Niemcy konsekwentnie przybliżają nowe, „sprawiedliwe” dla siebie rozdanie.
„Wywiad” – to jedno z tych słów, których samo już wypowiedzenie budzi dreszczyk emocji. Zawiłe intrygi, zagadkowe morderstwa, piękne kobiety i potężne sumy pieniędzy. Wszystko owite aurą tajemniczości, która u niejednego miłośnika przygód staje się obiektem pożądania. Dziś to wszystko stało się funta kłaków nie warte. A wszystko znów przez… Polskę.
Każdy, kto choć liznął wiedzy o najnowszej historii, zdaje sobie sprawę z poziomu rozgrywki wywiadowczej i kontrwywiadowczej toczonej między Oddziałem II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego a niemiecką Abwehrą. Walka o zdobycie bądź uchronienie ważnych informacji politycznych, gospodarczych czy wojskowych charakteryzowała się bezwzględnością i nieustępliwością obu stron. Minęło 70 lat, a my… sami podajemy wszystko Niemcom na tacy.
Zacznijmy od ubiegłorocznego spisu powszechnego. Główny Urząd Statystyczny poinformował, że celem tego przedsięwzięcia było dostarczenie szczegółowych „informacji z dziedziny demograficzno-społecznej oraz społeczno-ekonomicznej, w zakresie i terminach określonych przez Komisję Europejską”. Mało kto z Polaków wie, że cała ta wiedza – zgodnie z unijnymi przepisami – została natychmiast posłusznie przekazana do Brukseli. W tym samym roku analogiczny spis został przeprowadzony w Wielkiej Brytanii, z tym, że jego wyniki nie opuściły granic tego państwa. W nieoficjalnych wypowiedziach politycy brytyjscy nie ukrywali powodów takiej decyzji: „nie będziemy sami przekazywać Niemcom informacji mających związek z bezpieczeństwem naszego kraju”. Polakom mądrości tej zabrakło.
Od początku tzw. transformacji ustrojowej w Polsce zachodni „eksperci” mieli dostęp do najważniejszych naszych tajemnic i danych ekonomicznych. Zaangażowanie zagranicznych zespołów „doradczych”, mających w swoich szeregach zarówno najzwyklejszych agentów wywiadu, jak i wysłanników wielkich koncernów, było tak wielkie, że te ostatnie w chwilę potem wykupiły najlepsze polskie przedsiębiorstwa za przysłowiową złotówkę, a inne doprowadziły do kompletnej ruiny.
Genialnym narzędziem pozyskiwania niezwykle ważnych poufnych danych stał się system certyfikacji. Dzięki niemu jednostki certyfikujące pozyskują olbrzymią wiedzę o audytowanych przez siebie firmach i otrzymują jeszcze za to niemałe pieniądze. Zdecydowana większość tych działających w Polsce jednostek ma swoje siedziby w Niemczech. „Obsłużyły” one do dziś około 10 tysięcy największych polskich przedsiębiorstw, organizacji i… urzędów użyteczności publicznej! Jednym z przykładów skandali informacyjnych stało się ujawnienie w 1996 r. przez zarząd Kołobrzegu – za pośrednictwem niemieckiej firmy audytorskiej – szczegółowych danych gospodarczych dotyczących wyników finansowych i planach rozwoju tamtejszych przedsiębiorstw. Po tej aferze nastąpił gwałtowny upadek Polskiej Żeglugi Bałtyckiej i całego naszego rybołówstwa
Z czym mamy tu do czynienia? Z niewiedzą? Naiwnością? A może z czymś znacznie gorszym?