GENERAŁ ANDERS – GEOLOGIA… I Wiesław Górnicki!
08/01/2013
524 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
CORAZ MNIEJ OSÓB CZYTA Z PEŁNYM ZROZUMIENIEM PRL – owskie dziennikarstwo 🙁
Na początku lat 70. „STARTOWAŁEM” na geologię…
W 1971 roku „WYTROPIŁEM”, w książce, tekst pod tytułem
„Raport (Anglia)” napisany przez Wiesława Górnickiego
około 1969. Autor opisuje spotkanie z Generałem w Londynie
wiosną 1957. Tekst wbił mi się w pamięć ze względu na
złożowe pytanie, które przytaczam niżej:
„[…] – Aha! – powiedział Anders – Tyle mnie już pan nawypytywał,
że i ja się o coś zapytam. To prawda, żeście w Polsce znaleźli
siarkę? – Jacy „my”, panie generale?
– Aleście tam w kraju drażliwi! Ja mówię o reżimie.
– O kim?
– A wiem, wy się obrażacie. No, ten… tego…
– Władze warszawskie – podpowiedział pułkownik Czarnecki.
– Właśnie. Władze warszawskie. Znalazły siarkę?
– Tak, panie generale.
– A dużo?
– Dużo. „.
Kilka lat później miałem w kopalniach tarnobrzeskich praktyki…
Z czasem gdzieś wkitrałem książkę i odnalazłem ją po latach
w minione święta. Tekst jest na tyle ciekawy, że postanowiłem
go tu na blogu przeskrybać w całości. Reportaże z PRL -u
mają specyficzną „poetykę” więc POCZYTAJCIE:
„[…] RAPORT. Jest to z pewnością najkrótszy reportaż,
jaki kiedykolwiek wyszedł spod mojego pióra
– tak nieprzyzwoicie krótki, że sam się waham, czy wypada
takie drobiazgi przypominać.
Wiosną 1957 roku przebywałem przez kilka tygodni w Londynie,
zajmując się między innymi, polską emigracją.
Odbyłem normalną rundę długich, nocnych rozmów; zjadłem
swą porcję flaków w „Ognisku” (niestety, bez pulpetów
i z fałszywym majerankiem); pokłóciłem się, gdzie trzeba,
ponieważ gębę mam niewyparzoną nie tylko w kraju; zostałem
nawet zaproszony na posiedzenie „parlamentu” emigracyjnego,
gdzie z trudem powstrzymałem się od śmiechu, co najzupełniej
mylnie poczytano za łzy wzruszenia. Wreszcie, któregoś dnia,
zapytano mnie, czy nie chciałbym się spotkać z generałem
Andersem. Odpowiedziałem machinalnie, że owszem,
mogę się spotkać.
Obracałem się wtedy wśród takich postaci, że gdyby mi
zaproponowano spotkanie z hetmanem Żółkiewskim lub
księdzem Skargą, też przystałbym bez wahania – dwieście
lat w jedną czy drugą stronę nie robiło mi żadnej różnicy.
Dopiero po przyjęciu zaproszenia zreflektowałem się, że
trzeba by jednak zapytać w ambasadzie. Ostatecznie,
Anders nigdy nie był naszym ulubionym faworytem, a i ja
sam też miałem siła do powiedzenia o białym koniu. Boże,
jak się te czasy zmieniają!
Ambasada, jak było do przewidzenia,
znalazła się dyplomatycznie:
– Nie możemy zabronić, ale nie zachęcamy. Zdecydujcie sami.
Bardzo rozsądne stanowisko. W razie czego napiszą
"a przecież ostrzegaliśmy", gdybym jednak np. namówił
Andersa na objęcie stanowiska szefa sztabu generalnego
w PRL lub sprawowanie nadzoru nad stadninami państwowymi,
zawsze będzie można powiedzieć, że umożliwi to
dalekowzroczni towarzysze z ambasady. A czasy były takie,
że najodporniejsi ludzie dostawali kręćka.
Następnego dnia o jedenastej znalazłem się w holu Instytutu
im. Sikorskiego na Princess Gate. Przepełniło mnie poczucie
przygnębiającego surrealizmu tej sceny i coś w rodzaju
wisielczej nudy. Nie miałem pojęcia, o czym właściwie
mógłbym z Andersem rozmawiać i po co w ogóle zgodziłem
się na to spotkanie, jednak wycofać się już nie mogłem, bo po
polskim Londynie poszedłby chyr, że się przestraszyłem, a i
czegóż się w końcu tak obawiać? Nie stronię od tych przygód,
ale ta wydawała mi się nieco głupawa. Na domiar złego
wyobraziłem sobie minę pewnego kadrowca z dawnych lat,
który dowiaduje się, że właśnie czekam na rozmowę
z Andersem. Niewiele brakowało, żebym dla odmiany
parsknął śmiechem.
Podejrzewam, że specjalnie na moją cześć zaaranżowano
w m.p. generała ożywioną działalność służbową, bo chyba
niemożliwe, żeby tam był taki ruch na co dzień. Starsi panowie
trzaskali przed kimś obcasami, przemykały pod ścianą jakieś
sędziwe cienie z teczkami tajnych dokumentów pod pachą
(ze tajnych, było widać po minach), usłyszałem, jak ktoś
całkiem dziarsko powiedział "odmeldowuję się". Przez
chwilę odniosłem wrażenie, że to wszystko dzieje się naprawdę.„. – c.d.n.
– Niesforne Dziecię Gutenberga.