POLSKA
Like

Gdzie jest nasze miejsce?

25/08/2013
877 Wyświetlenia
2 Komentarze
18 minut czytania
Gdzie jest nasze miejsce?

Weszliśmy, a raczej wepchnięto nas do UE, jako największy kraj ze wszystkich, które razem z nami i po nas zostały anektowane przez ten układ. Odbyło się to przy dźwięku fanfar oznajmiających „największy sukces polityczny w naszych dziejach”, a połączony z przystąpieniem do NATO miał dać nam gwarancję bezpieczeństwa i wspaniałego rozwoju.

0


W przyszłym roku będziemy obchodzili, zapewne bardzo hucznie, dziesięciolecie naszej obecności w UE, ale przecież już dzisiaj na blisko osiem miesięcy przed tym świętem możemy pokusić się o ocenę realnej wartości tego przedsięwzięcia.

Po pierwsze warto chyba przypomnieć, dlaczego znaleźliśmy się w tej konfiguracji?

Po upadku Związku Sowieckiego powstał dość wyraźny podział na kraje, które wchodziły formalnie w skład tego państwa i kraje zwane „satelickimi”, chociaż dla wszystkich było jasne, że były rządzone z Kremla tak samo jak i sowieckie republiki, dawano im jedynie nieco większe ulgi. Paradoksalnie, ale obywatele imperium żyli przeważnie znacznie gorzej od obywateli krajów podbitych i mających praktycznie status kolonii. Był wprawdzie wyjątek, a nawet dwa, a mianowicie Rumunii i Albanii rządzonymi przez najsroższe stupajki bolszewickie udało się dostać pod opiekę chińską i mogły sobie pozwolić na tyle niezależności od Kremla na ile leżało to w interesie chińskim, którego z kolei nie opłacało się naruszać Sowietom. Miało to jednak swoje granice i zależności, jak choćby wprowadzenie bardziej ostrych rygorów ustrojowych aniżeli sama Moskwa to stosowała.

Podstawą nowego podziału Europy środkowo wschodniej był pozornie układ ze Stanami Zjednoczonymi dokonany przez Gorbaczowa poza plecami krajów EWG, ale rzeczywista jego treść przemawia raczej za umową z Niemcami, które uzyskały wbrew stanowisku Waszyngtonu możliwość wchłonięcia NRD i partycypowania w masie spadkowej po imperium sowieckim.

Stąd kraje bałtyckie zostały wyłączone z orbity wpływów rosyjskich, mimo że infiltracja rosyjska na ich terenie była większa niż w niektórych innych sowieckich republikach, a przynależność do Rosji równa wiekowi republik kaukaskich czy zakaspijskich. Ale Niemcy też uważali kraje bałtyckie za obszar swoich wpływów i zdołali to przeforsować. Litwini mogą wprawdzie uważać, że swoją niepodległość zawdzięczają własnemu oporowi i jawnemu buntowi, ale przecież nawet rozpadający się Związek Sowiecki mógł kiwnięciem palca zdławić opór litewski. Nie uczynił tego ze względu na już zapadłe decyzje dotyczące losu bałtyckich republik.

W ten sposób na obszarze między Bałtykiem a morzem Czarnym powstała luka, którą mógł zapełnić każdy nowy układ pod warunkiem uzyskania odpowiednio mocnego wsparcia. Z trójki ewentualnych „protektorów” powstałego obszaru po byłym imperium sowieckim najsłabszą pozycję miała Rosja nękana własnymi kłopotami wewnętrznymi i przeżywająca zapaść gospodarczą, znacznie mocniejsza była pozycja Niemiec, dla których nagle pojawiła się okazja wykorzystania swojej przewagi gospodarczej dla osiągnięcia celów politycznych w postaci restytucji „Mitteleuropa”. Utrudnieniem w tym przedsięwzięciu była obecność w Europie Stanów Zjednoczonych i kłopoty ze strawieniem NRD. Najmocniejszą pozycję wydawały się mieć Stany Zjednoczone, które były głównym autorem rozpadu Sowietów i miały możliwość prostego przejęcia od Gorbaczowa spadku poimperialnego. Wystarczyło przesunąć swoje aktywa z Niemiec i zachodniej Europy do krajów nowo wyzwolonych z Polską na czele ażeby umocnić swoją pozycję w Europie i zapobiec tworzeniu układów wymierzonych przeciwko ich interesom.

Amerykanie, nie po raz pierwszy okazali się złymi dyplomatami i zadowolili się formalnym rozpadem „imperium zła”, niestety w decydującej chwili zabrakło w Ameryce mocnego człowieka – Reagana, który rozpoczęte dzieło doprowadziłby do końca.

W ten sposób pozwolono Niemcom na przeprowadzenie swoich planów włączenia w orbitę własnych wpływów całej środkowej Europy, można było tego dokonać w różnej formie, ale rozwaga nakazywała unikania formuły niemieckiego panowania mając w szczególności na względzie doświadczenia hitlerowskiej III Rzeszy.

Najlepszym rozwiązaniem okazała się Unia Europejska, która zastąpiła mający duże osiągnięcia i wieloletnie doświadczenie wspólny rynek europejski swój sukces zawdzięczający stopniowemu i odpowiednio przygotowanemu włączaniu poszczególnych krajów, a także ograniczeniu zakresu działania do spraw współpracy gospodarczej.

Unia Europejska natomiast bez odpowiedniego przygotowania objęła swymi kompetencjami wiele różnych dziedzin życia społecznego i państwowego stając się głównie targowiskiem politycznym. Przyjęła też w swoje szeregi ryczałtem 10 krajów, z których większość nie była przygotowana do spełniania obowiązków członkowskich stwarzając w ten sposób ostry wewnętrzny podział, a jakby tego było mało włączyła też dwa najuboższe i najbardziej zacofane kraje tej części Europy – Rumunię i Bułgarię, nie włączyła wtedy znacznie wyżej stojącą Chorwację.

Cel tego przedsięwzięcia był oczywisty, chodziło o zagarnięcie spadku po sowieckim imperium i jedynym zainteresowanym w tym krajem były Niemcy.

Propagandowym hasłem wciągnięcia do UE krajów Europy środkowej było możliwie jak najrychlejsze wyrównanie poziomów cywilizacyjnych i egzystencji w całej unijnej Europie.

Po upływie blisko dziesięciu lat możemy z całą pewnością stwierdzić, że nic takiego nie nastąpiło i nie widać wyraźnych zamierzeń w tym kierunku.

„Fundusze Unijne” uznane za wielkie dobrodziejstwo są niczym innym jak tylko niewielką rekompensatą za ponoszone koszty i narzucone ograniczenia wytwórcze, a także ich rozproszenie i brak ukierunkowania na perspektywiczny rozwój powodują, że w większości nie przynoszą pożytku. Ponadto obarczone są jak i cała działalność UE wielkimi kosztami jałowej biurokracji.

Najlepszym dowodem na ten stan rzeczy jest obecna pozycja Polski w UE.

Zarówno terytorium jak i zaludnienie stanowią w przybliżeniu 8% stanu UE, co wskazywałoby na utrzymywanie się w tych proporcjach w stosunku do podstawowych wskaźników gospodarczych UE. Tymczasem nasz dorobek liczony w PKB to nominalnie niewiele ponad 3% i wprawdzie usłużny wobec władców Polski GUS wyliczył, że w parytecie siły nabywczej jest to o 50% więcej, ale możemy takie wyliczenia darować sobie. Wszystko, bowiem zależy od tego, co się liczy, wystarczy wyliczyć więcej usług aniżeli rzeczywiście ma to miejsce, to natychmiast stopa życiowa nam się podnosi, bowiem usługi jak w każdym biednym kraju są faktycznie w Polsce znacznie tańsze aniżeli na zachodzie Europy. Tylko, że Polacy korzystają znacznie mniej z restauracji, barów, hoteli, fryzjerów, a nawet pralni wykonując wiele czynności w domu, lub jak choćby konsumpcję alkoholu „pod chmurką”.

Właśnie niski poziom korzystania z usług jest najlepszym wskaźnikiem naszego poziomu życia.

Polska ze względu na zaległości cywilizacyjne potrzebuje wysokiego stopnia aktywności zawodowej, tymczasem nie osiągamy nawet średniej unijnej wynoszącej 71,2% przy polskiej 66,1%, jeszcze gorzej wygląda przy porównaniu poziomu bezrobocia, które u nas sięga 13% przy średniej europejskiej nie przekraczającej 10%.

Pozornie w rolnictwie utrzymujemy się w podstawowych produktach – zbożu, mięsie i mleku na poziomie owych 8%, jaka nam przypada z tytułu powierzchni kraju i zaludnienia. Niestety prawda jest dla nas bardzo niekorzystna, mamy bowiem w użytkowaniu rolnym 1/5 gruntów całej Unii, powinniśmy zatem mieć nie 8 a około 20% produkcji unijnej /mając na względzie mniej korzystne warunki klimatyczne i glebowe można przyjąć, że 15% produkcji unijnej byłoby satysfakcjonujące/.

 Jeżeli dodamy, że w rolnictwie w Polsce nominalnie pracuje 12,4% ogółu zatrudnionych, czyli przeszło trzykrotnie więcej niż przeciętnie w UE to obraz naszego rolnictwa przedstawia się katastrofalnie. Składa się na to nie odrobienie zaległości pozostawionych po PRL, brak komasacji gruntów, dopuszczenie do istnienia upadłych gospodarstw, niedostatek melioracji i wyposażenia, a nade wszystko niekorzystne relacje cen środków produkcji i płodów rolnych itd.

Są to zjawiska obciążające szczególnie tych uczestników warszawskich rządów, którzy za ciężkie pieniądze mienią się reprezentantami polskich rolników i którzy dopuścili do dyskryminacyjnego potraktowania polskiego rolnictwa przez UE.

Została stracona największa szansa polskiej gospodarki, jaką było ocalałe z peerelowskiej destrukcji prywatne, rodzinne gospodarstwa rolne.

W dziedzinie wydobycia i zagospodarowania surowców notujemy straty albo zastój we wszystkich produktach poza miedzią i węglem brunatnym, zrezygnowaliśmy z produkcji aluminium i zredukowaliśmy do minimum produkcje kwasu siarkowego, podstawowego surowca dla przemysłu chemicznego.

Nie zrobiono niczego dla ewentualnego zastąpienia ubytku węgla kamiennego ropą lub gazem ziemnym, a gaz łupkowy znajduje się ciągle w sferze dalekiej przyszłości.

W efekcie w dziedzinie produkcji energii jesteśmy o 20% poniżej średniej unijnej, co jest szczególnie niekorzystne w świetle polskiego zapotrzebowania na inwestycje, a także wpływa na wygórowane ceny energii, o czym miałem okazję pisać.

Szczególnie niekorzystny jest poziom produkcji energii elektrycznej nie przekraczający 165 TWh rocznie, co stawia nas na szarym końcu unijnej listy.

W przemyśle przetwórczym zwraca uwagę redukcja produkcji stali do poziomu poniżej 9 mln. ton rocznie, a powinniśmy mieć około połowy tego, co produkują Niemcy, które nie mają proporcjonalnie aż takich potrzeb inwestycyjnych co Polska, podobnie sytuacja przedstawia się w produkcji cementu i innych materiałów budowlanych, zamiast obecnych 15 mln. ton cementu rocznie powinniśmy mieć przynajmniej 25 mln. ton.

Nie wykorzystujemy własnych surowców dla przemysłu przetwórczego, jak choćby miedzi i srebra, które w 90% sprzedajemy w stanie surowym.

Zlikwidowaliśmy praktycznie przemysł okrętowy, który był przez lata polską wizytówką, produkcję ciągników, obrabiarek i maszyn budowlanych, a więc tych dziedzin, w których mieliśmy szanse na rozwój zarówno ze względu na własne potrzeby, jak i na możliwości eksportowe.

Nawet w produkcji samochodów osobowych, w której zrezygnowaliśmy z własnej firmy na rzecz obcych notujemy udział zaledwie 5% w całej unijnej wytwórczości.

W efekcie niskiej produkcji rolnej i przemysłowej nasz udział w unijnym eksporcie to zaledwie 3,5% i ten wskaźnik możemy uznać za objaw całkowitej klęski gospodarczej.

Na tym tle wykazywanie się parytetowym PKB w przeliczeniu na 1 mieszkańca w wysokości 21,3 tys. USD, czyli okrągło 70% średniej unijnej należy uznać za zbyt optymistyczne, chociaż i to jest grubo poniżej tego, co powinniśmy już dzisiaj mieć, czyli przynajmniej średnią z całej UE nie mówiąc już strefie euro.

Dla uzupełnienia obrazu warto podać, że w stanie posiadania mieszkań jesteśmy wśród unijnych krajów wykazujących te dane na przedostatnim miejscu, nieco lepiej wygląda to w odniesieniu do posiadania samochodów /jak wiadomo ważniejsze jest posiadanie samochodu aniżeli mieszkania!?/, bowiem jesteśmy w tym przedmiocie tylko nieco poniżej średniej unijnej /433 : 473 na 1 tys. mieszkańców/, ale to też nie jest powód do zadowolenia, tym bardziej, że jeżeli się uwzględni średni wiek tych samochodów oraz poziom wykorzystania to okaże się, że znaczna część z nich pełni wyłącznie rolę gadżetów. Zresztą nie mamy po czym jeździć, bo stan dróg jest taki o jakim każdy kierowca wie bez komentarza. Dla ciekawostki można podać, że wobec blisko 70 tys. km. autostrad w UE Polska na koniec lipca 2013 roku może pochwalić się posiadaniem 1,4 tys. km., czyli 2%, a i te nie zawsze są kompletne.

Ograniczyłem ocenę naszego umiejscowienia do zagadnień gospodarczych, ale przecież wiemy ze jest to tylko fragment całości problemów naszego niezbyt wesołego położenia i o nich też trzeba będzie powiedzieć.

Powstaje pytanie: – kto ponosi winę za ten katastrofalny stan rzeczy, grożący jeszcze gorszymi konsekwencjami widocznymi choćby po stanie budżetu państwa i zadłużenia?

Można z góry odpowiedzieć, że część winy ponosi UE nie tylko z powodu swojej nieudolności, ale także z powodu oczywistej dyskryminacji Polski. Jest to jednak w znacznej mierze wymigiwanie się od odpowiedzialności. Za bezeceństwa unijne winę ponoszą ci, którzy podpisali się w imieniu Polski pod decyzjami dotyczącymi zarówno samych warunków akcesji jak i bieżącego zarządzania.

Ale przecież w UE jesteśmy niecałe 10 lat, a przedtem przez 14 lat dokonano dostatecznie dużo szkód ażeby w odpowiedzialności postawić znak równości.

Wyjaśnienie, kto nami rządził przez cały ten czas może być dyskusyjne, ale wiemy przynajmniej, kto firmował i czyje podpisy figurują na dokumentach.

Ta sprawa domaga się osądzenia, ale ważniejsze jest usunięcie raz na zawsze sprawców obecnego stanu Polski od możliwości choćby najmniejszego udziału w rządach, a jeszcze ważniejsze podjęcie pracy nad odbudową nie tylko naszej gospodarki, ale całej nawy państwowej.

0

Andrzej Owsinski

794 publikacje
0 komentarze
 

2 komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758