Dlatego nazywam wolną konkurencję hipostazą, czyli ideałem, którego istnienie zależy od tak wielu warunków, że nie jest realne.
Każdy kto, jak ja miał do czynienia z hodowlą koni, wychowywany był w duchu niewywrotnego paradygmatu : „ nie istnieje inna metoda selekcji koni pełnej i czystej krwi niż wyścigi konne”.
Otóż tak się złożyło, że długie lata spędziłam na wyścigach jako jeździec amator. Miałam oczywiście licencję na jeżdżenie wyścigów ( na udział w gonitwach), z której nie bardzo mogłam korzystać ze względu na kłopoty z wagą. Ale przez te długie lata poznałam od podszewki nie tylko tajniki jazdy wyścigowej lecz również wszystkie mroczne tajemnice toru.
Z całą odpowiedzialnością powiem- każdy, kto w tych czasach grał na wyścigach był głupi, albo nieuczciwy. Większość gonitw była ustawiona. Wyścigami rządziły nieformalne mafie. Za „jazdę do piachu” czyli wstrzymywanie konia dżokej dostawał wielokrotnie więcej niż mógł dostać za ewentualną wygraną. Grali prawie wszyscy – trenerzy, chłopcy stajenni, dżokeje i amatorzy. Osobiście lub przez podstawione osoby. W kasie lub u bukmachera, a najlepiej część w kasie a część u bukmachera., żeby nie obniżać wypłaty.
W czasie mojej długiej wyścigowej kariery zagrałam tylko dwa razy. Za każdym razem kupowałam tylko jeden bilet.
Raz zagrałam na debiutującą dwuletnią klacz pełnej krwi Zorillę, na której nikt inny prócz amatorów nie jeździł, a z amatorów najczęściej byłam to ja. Możliwości tej klaczy poznałam dokładnie, bo gdy zdarzyło mi się zagapić ze startem, dochodziła do stawki bez najmniejszego wysiłku. Próbowałam o tym powiedzieć trenerowi, ale nieodmiennie słyszałam: „ daj mi spokój z tym twoim trupem”.
Przebicie ( wielokrotność wpłaconej stawki) po jej wygranej było takie, że gdybym nie grała za symboliczną złotówkę mogłabym kupić dobry samochód. Przez tydzień ludzie w stajni nie odzywali się do mnie, choć nie byłam nic winna, bo usiłowałam ich przed wyścigiem przekonać o możliwościach klaczy. Na Zorilli za karę jeździł odtąd wyłącznie dżokej.
Zgodnie z obowiązującym paradygmatem w wyścigach wygrywają konie najlepsze. (Nie ma tu miejsca na wyjaśnianie skomplikowanej struktury gonitw grupowych czy poza grupowych i handicapów.) Te najlepsze konie maja przywilej uczestniczenia potem w rozrodzie. Konie, które się nie sprawdziły idą do sportu lub do rzeźni. Ogiery przed przekazaniem do sportu zostają na ogół – jak mówi lud- „ poprawione”. Taka selekcja teoretycznie gwarantuje przekazywanie potomstwu najlepszych cech, przede wszystkim szybkości i wytrzymałości.
„Jaka to selekcja kiedy wyścigi są ustawiane?” – pytałam naiwnie. Znam tyle dobrych koników, które ze szkodą dla polskiej hodowli straciły jaja tylko dlatego, że dżokej musiał zarobić na samochód czy mieszkanie.
„No, ale gdyby ludzie byli uczciwi i wyścigi nie były ustawiane, byłaby to świetna metoda i nie ma innej” – słyszałam nieodmiennie.
Dokładnie tak samo jest z ideologią wolnej konkurencji w której rzekomo wygrywają najlepsi. „Czy znasz duży przetarg nie ustawiony?” pytam specjalistę od budowy autostrad. „Nie, ale gdyby ludzie byli uczciwi, nie byłoby lepszej niż przetarg metody wyboru oferty”- słyszę w odpowiedzi.
„Czy najlepszym dziennikarzem jest Lis? Czy najlepsi fachowcy zarządzają koleją? .Czy Kopacz jest najuczciwszym lekarzem? Czy Niesiołowski jest najbardziej kulturalnym parlamentarzystą?.” – pytam.
„Nie, ale gdyby konkurencja była naprawdę wolna na pewno by w niej nie wygrali”- słyszę w odpowiedzi
Dlatego nazywam wolną konkurencję hipostazą, czyli ideałem .którego istnienie zależy od tak wielu warunków, że nie jest realne. Jest ona jak nowe szaty króla, których nikt nie widział, ale wszyscy je chwalą, jest jak każda szlachetna utopia, której realizację musiałoby poprzedzić stworzenie nowego człowieka.