Gdy Tuskowi i jego świcie rośnie, wszystkim dookoła spada.
08/05/2012
594 Wyświetlenia
0 Komentarze
21 minut czytania
Koko Donald Tusk spoko. Okpił Polaków, okiwał, ociupał. I co? I nic – nadal bryluje. Dał radę pokpić nawet to nasze Euro 2012 od siedmiu boleści, po którym pozostanie kilka za drogich w utrzymaniu stadionów i cała masa realnego długu do spłacenia.
Widać już wyraźnie, że charatanie w gałę nie robi dobrze politykowi na główkę. Wybija z mózgu podstarzałego zawodnika – zdaje się skutecznie – rozum, a i łysina plackowata może być tegoż efektem… Sam napastnik, Donald, ma kiwanie we krwi. W końcu jednak: od kiwania wszystkich Polaków sam zakiwał się, zakołował – od wzlotu pychy do sromoty zbliżającego się niechybnie upadku. Grając na zniszczenie Kaczyńskich, nie porachował, gdzie i komu ma strzelać gola, żeby samemu nie wpaść do lamusa historii jako zakała współczesnej Polski.
Jeszcze gorzej wypada gra na boisku europejskiej i światowej geopolityki. Tu obowiązuje doktryna: przeciw mocniejszym nie gramy. Szkoda trudu i wysiłku, bo już przegraliśmy.
Oddajemy Polskę walkowerem.
Doktryna polityki zagranicznej Tuska-Sikorskiego-Komorowskiego da się spiąć prostym bon motem: oddajemy mecze walkowerem, bo „Polska to nienormalność“ i jakakolwiek męska gra to tylko nasza jeszcze większa kompromitacja.
Mecz z Putinem, a właściwie kilka meczów, które należało rozegrać dla obrony polskiej racji stanu, oddaliśmy walkowerem. Hołd Smoleński Tuska jest tutaj swoistym symbolem poddaństwa sługi wobec pana. Umowa gazowa Pawlaka gospodarczą pieczęcią tego samego stanu ducha rządzących i stanu faktycznego wzajemnych relacji.
Mecz z Merkel – to nawet nie walkower, lecz jawna ustawka wyniku według zasady: jestem twoim wasalem, więc chcę być i agentem twoich interesów w Polsce, w Unii Europejskiej i w polityce światowej.
Kapitan reprezentacji PO uznał bowiem, że polityka polska realizuje się w niższej lidze niż ta, w której grają drużyny Rosji i Niemiec. Gdzie ta liga? Polska, z racji swego potencjału gospodarczego i wielkości, ma cechy państwa, które mogłoby stać się z czasem (do czego dążył śp. prezydent Lech Kaczyński) naturalnym liderem równoprawnej koalicji państw Europy środkowej. Ale i tu, po tragedii lub zamachu smoleńskim, oddała pole – walkowerem. To więcej niż błąd. To już porażka.
Nie oszukujmy się, obecnie nie mamy żadnej mocy do bycia liderem w Europie środkowej. USA rakiem stąd się wycofała, Chiny najwyraźniej badają grunt pod przyszłe interesy. Nie będzie jednak żadnych interesów, jeśli ta ekipa trampkarzy pozostanie na boisku. Przyśpieszy tylko rozkradanie Polski i pozbawianie Polaków praw do własnej Ojczyzny. Stąd wniosek, że jako obywatele musimy coś uczynić, żeby wymienić drużynę patałachów. Lecz czy jest na kogo? Obawiam się, że mam coraz więcej wątpliwości.
O świadomości uśpionej i grzechu samoponiżenia.
Stawiam euro przeciw orzechom, że za kilka tygodni, w trakcie Euro, kolejna gromada oślepionych Polaków – pomimo, że mózgi lubi z nawyku wkładać do pralni reżimowych mediów – dojrzy, że była robiona w wała.
I, niestety, niczego to nie zmieni, gdyż inna gromada głupców da się w tym samym czasie oślepić propagandą nienawiści lub zanurzy się w mirażach zasłony dymnej kolejnej wrzutki medialnej.
Dobre nie sumuje się w Polsce, złe rozmnaża się bez oporu dobrego. Opozycja nie dorosła do budowania strategicznej alternatywy programowej i ogranicza się do prób gry na fałszywych polach tematów zastępczych wyznaczanych przez mainstreamowe media. Parcie na szkło całej klasy politycznej jest równie potężne jak jej parcie do koryta. Fajnie bawią się celebryci w piaskownicach, podczas gdy sprawy w kraju zmierzają z wolna ku przesileniu lub, przy czarniejszych scenariuszach w polityce światowej, w kierunku rewolucji.
Ergo, nie chcę, ale muszę być prorokiem złych wieści: Przy nieudolnej opozycji i niemrawych poruszeniach oddolnych inicjatyw obywatelskich, nierząd dotrwa do końca kadencji, rozstawiając nas po kątach według prostej receptury: dziel i rządź, napuszczaj jednych przeciw drugim, kupuj poparcie ambitnych karierowiczów, wyśmiewaj się z moherów, urągaj przyzwoitym (…).
Mantra neoliberalnych egoizmów niszczy wspólnotę – każdą. I państwo, i naród, i rodzina rozsypią się na naszych oczach w proch, jeśli czegoś nie uczynimy, by się przeciwstawić czerwonej (lewackiej) i brunatnej (faszystowskiej) zarazie.
Czarna modlitwa zasiewająca w sercach podziały, fobie, wzajemne pogardy i nienawiści jest odmawiana przez 24 godziny na dobę na falach polskojęzycznych mediów. Polskie piekiełko musi mieć wszak nieustające zasilanie, o czym wiedzą nasi wrogowie, a my już nie chcemy pamiętać. Sama Krucjata Różańcowa z jej aktualnie obowiązującym uzasadnieniem ideologicznym i religijnym to za mało, by skutecznie przeciwstawić się pełzającemu opętaniu.
Postpolityka w postmodernistycznym pudełku podświadomego nastrojenia umysłu przeciętnego Polaka zasiała bowiem w realnej przestrzeni narodu poczucie niższości wobec jakoby wyższych ras i racji cudzoziemskich nadludzi. Sami, ograbieni z majątku i własności, daliśmy sobie wmówić, że w sumie nie ma w tym nic złego. Wolimy egzystować w grajdołku zawiści niż zakasać rękawy i wspólnie przeciwstawić się żulom i gangsterom. Dlaczego?
Dlatego, że mantra desktrucyjnego programowania postaw i nawyków, działająca niezawodnie od Magdalenki, nie dopuszcza do powstania nowoczesnej narodowej wspólnoty świadomej własnych praw i obowiązków. Po kilku dniach opamiętania, ta mantra, umiejętnie włączona przez manipulatorów, zadziałała po śmierci Jana Pawła II i po Smoleńsku… – i znów zadziała, gdy postaramy się wbrew socjologicznemu rachunkowi prawdopodobieństwa zjednoczyć ponad durnymi podziałami.
Wał za wałem, bydlak z bydlakiem.
Wał szedł za wałem w Polsce. Niby-prywatyzacja służyła uwłaszczeniu komuchów. Niby-kapitalizm służył ubezwłasnowolnieniu polskich przedsiębiorców i wynarodowieniu kapitału. Niby-demokracja służyła przepychaniu interesów kolesi. Nigdy nie było uczciwie i mądrze w III RP, ale przyszedł Tusk i przebił dokonania swoich poprzedników. Republika kolesiów wypichciła nam z naszych podatków i ciężkiej pracy potężny zakalec.
Długo by wyliczać składniki wałowego zakalca Tuska, czyli te sukcesy nierządu, które to, z upływem lat, cudownie w porażki będą się zamieniały. Sam przepis na robienie zakalca z zielonej wyspy i zielonych umysłów Polaków postawi kiedyś premiera platformy na samym szczycie list zasłużonych wasali.
Powyżej, czy poniżej generała Jaruzelskiego? Nieważne, bo ocena historii będzie potem. A teraz? Teraz chcemy być baranami. Tylko jako barany czujemy się dobrze. Przyjdzie jeszcze zapłacić wysoką cenę za ten paroksyzm nieodpowiedzialności, za odcięcie siebie od myślenia perspektywicznego – o przyszłości.
Pobudował wypasione stadiony – brawo, brakowało w kraju aren cyrkowych z prawdziwego zdarzenia. Nie pobudował na czas igrzysk najdroższych w gospodarczej historii świata autostrad i dróg ekspresowych – to nic, po Euro ministru Nowaku dokończy. Kolej, i tak rozlegulowaną jak sowiecki zegarek, cofnął do epoki wczesnego Gomułki, a środki unijne na jej modernizację przeznaczone, poszły się paść tam, gdzie wypasąją się przy sutych żłobach brukselskie komisarze biurokracji – do wora z napisem „już nie dla Polski“. Długo by tak narzekać, oj długo… ech.
Od sasa do lasa była pięciolatka według planu Tuska. Jedyne wzrosty odnotował w dyscyplinach, w których do odniesienia sukcesu trzeba być mistrzem porażki. Bo gdy tam rośnie, to wszędzie dookoła upada.
A oto te (wybiórczo wyjęte z kronik pięciolatki Tuska ) wzrosty.
Wzrost długu, który zresztą – dla kreatywnego Jacka vel Vincenta Rostowskiego – gdzieś od początku roku 2012 błyskawicznie spada. Wprawdzie licznik oficjalnego długu gna nadal rączo do biliona złotych i ani na sekundę nie zwalnia, a ten nieoficjalny już dawno przebił sufit trzech bilionów złotych, lecz Vincent orzekł, że procent się skraca, bo my się przecież k… bogacimy.
Wzrost bezrobocia, zwłaszcza wśród młodych, wykształconych z wielkich miast, któremu ponoć sami zawinili. Matoły, było planować sobie przyszłość – wyjaśniła gówniana gazeta. Wybierać dla siebie szkoły i uczelnie, które uczą praktycznych umiejętności potrzebnych na rynku pracy. Nie uczyli się konkretnych zawodów a studiowali humanistyczne i marketingowe pierdoły, to nie winić za to ministrów. Co z tego, że szkoły zawodowe i techniczne w ramach światłych reform edukacyjnych wcześniej pozamykano na cztery spusty a klucze do wiedzy wyrzucono do Bałtyku. Wina jest wasza, bo przecież elity mamy światłe.
Wzrost zatrudnienia w administracji, bo znajomych królika pana gdzieś trzeba poupychać i poukładać.
Wydłużenie (wzrost) czasu pracy. Va bank będą z tego pieca większe emerytury dla emerytów drugiej komuny i dla tych, co szczęśliwie uwierzyli kłamcom, lecz nie dożyją. Dla reszty będą odwrócone kredyty hipoteczne, gdyż obowiązuje równanie: za dłuższą pracę niższa emerytura.
Czego to nie wymyślą. Według niektórych wyuzdanych wersji propagandy sukcesu lokomotywa gospodarki polskiej tak rozpędza się za panowania jaśnie oświeconych elit drugiej komuny, że wkrótce zabraknie nam rąk do pracy. Opisowi takiej hucpy ideologicznej sprosta tylko tuwimowska klasyka: „Lecz choćby przyszło tysiąc atletów I każdy zjadłby tysiąc kotletów, I każdy nie wiem jak się wytężał, To nie udźwigną, taki to ciężar“. Nie, nikt nie udźwignie tylu kłamstw – fakt.
Marek Belka (guru chcący likwidacji instytucji, której prezesuje) prorokuje za Leszkiem Balcerowiczem (który miał odejść), że bez kilku milionów imigrantów absorbowanych do Polski w najbliższej dekadzie, nie damy rady wyrobić całej roboty, którą Polskę zaleje obcy kapitał. Martwi się więc (na zapas) po bankstersku, że w czarnym scenariuszu braku rąk do niewolniczej pracy, nie obsadzimy wszystkich stołków na zielonej wyspie. Nie martw się Marku, przez dziesięć najbliższych lat wystarczy przesuwać na fronty budowlane eurokołchozu urzędniczych pasożytów. Po zmianie władzy jakieś pół miliona kleptomanów oderwie się od biurek i stworzy brygady robotnicze. Obejdzie się więc bez importu indian i eskimosów.
Rośnie nam też demograficzne wymieranie. Wymieramy w szczurzym biegu do mamony, wymieramy ukąszeni żądłem węża, który namówił nas do buntu przeciw bożym przykazaniom lub znikamy z przestrzeni naszego kraju, by przy przysłowiowym zlewozmywaku zasuwać na obczyźnie. Wymieramy, podobnie zresztą jak cała rasa białego człowieka. Odchodzimy w przeszłość, tyle że dwa razy szybciej od naszych sąsiadów z zachodu. To zbyt wolno dla naszych nieprzyjaciół i niby-przyjaciół. Stachanowski wzrost wymieralności w Polsce ma przyspieszyć licznik trzykrotnie – tak życzą sobie car Putin, kanclerzyna Merkel i ktoś tam wyżej usadowiony za kulisami tzw. polityki.
Rośnie nam – jak na drożdżach – piramidalny stos krajowych i unijnych ustaw i praw. Niepoukładana w logiczną całość rzeczywistość społeczna i gospodarcza jest pętana bzdurnymi przepisami i regulacjami. To niszczy wolność i kreatywność, zabija przedsiębiorczość, marnotrawi naszą energię i witalność – nieubłaganie. Pomiot poselski i ministerski posłusznie wykonuje rozkazy cudzoziemskich lobbystów co to nam za brudną kasę prawo ustawiają na lewo w głowach. Coś nam jeszcze zostało ze zdrowego rozsądku? Jeśli nawet, to tylko na emigracji wewnętrznej.
W lewo zwrot i naprzód marsz!
Bałamucenie i zniewalanie obywateli okazało się banalnie proste w kraju nad Wisłą. Rośnie tam, gdzie powinno spadać, spada tam, gdzie powinno rosnąć, ale przygłupy głoszą, że są powody do zadowolenia. Nic co prawe nie ocaleje, ale kolesie na lewiznach mają zysk, to po nich choćby potop…
W lewo zwrot i naprzód marsz – tak brzmi rozkaz starszych i mądrzejszych. I Tusk maszeruje pod rękę z Komorowskim i Palikotem, z Millerem i Pawlakiem, i z tysiącami karnych przydupasów rozsadzonych po urzędach władzy. A klekierzy klaszczą po salonach a salony pełne celebrytów rozsadowiły się po pańsku w naszych głowach. No to mamy w szarej masie naszych komórek mózgowych coraz większy dysonans moralny i nieprawość.
Wuzdanie moralne również rośnie lawinowo i nie będzie maleć, by dzieci mogły się nie narodzić w rodzinach a rodziny nie przetrwać do następnego pokolenia.
Rezonans porąbanych myśli i pomysłów zamiast zdrowego myślenia, nienawiść zamiast dorastania do wyzwań współczesnego świata. Z agor obsadzonych przez wasali aż do samych padołów ludzkich losów bezprawie destabilizuje Polskę, dzieli na wrogie obozowiska. Wojna na górze trwa od 23 lat i coraz więcej faktów wskazuje na to, że została ustawiona sztucznie i za obopólną zgodą wtajemniczonych aktorów stron. W takiej mgle pomroczności jasnej, pośród nieustającego ujadania o tematach zastępczych, szybciej rośnie majątek złodziei i ich pomocników. I wściekłość też rośnie i bezsilność rośnie – tych, co na dole mają być wściekli i bezsilni.
Kto jest naszym wrogiem? Sami nim jesteśmy!
Rozklekotał nam szarą substancję mózgu ukryty wróg. Sami staliśmy się własnym wrogiem. Kiepsko to wygląda. Rząd jest wybitnie nieudolny, zaś opozycja marna. Istny kociokwik pozoranctwa i pychy. Kpina z demokracji, żart z ludzkiego rozumu. Raz zdobytej władzy nigdy nie oddamy. Teraz k… my. Potem k… wy. Jakoś tak. Jakoś tak się to kręci. Gdzieś od 1989 roku.
Zakręciliśmy się wokół własnego ogona. Jak wygłodzony przez sowieckich komunistów a natępnie wytresowany przez unijnych faszystów szczur.