Gdy Fidela zabraknie (6/6)
26/06/2012
372 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Ostatni odcinek analizy sytuacji na Kubie. Dokąd popłynie wyspa, gdy skończy się tam socjalizm? A może wcale się nie skończy?
Kolonią Hiszpanii Kuba została najwcześniej i była nią najdłużej. Odkryta już w pierwszej podróży Kolumba 28 października 1492 roku, szybko stała się główną bazą administracyjną i wypadową dla dalszych wypraw kolonizacyjnych i dla przerzutu łupów z całej Ameryki Łacińskiej do Hiszpanii. Zależność od Hiszpanii Kuba zamieniła na zależność od USA w roku 1898. Po czterech wiekach hiszpańskiego panowania Isla siempre fidel (wyspa zawsze wierna), jak ją nazywano, do dziś jest skarbnicą pamiątek i zabytków z tamtego okresu, których szczególnie wiele można oglądać w Starej Hawanie.
Demontaż imperium katolickiej Hiszpanii został przeprowadzony przez masonerię we wszystkich koloniach niemal jednocześnie i miał charakter pożaru. Wszystkie powstałe wtedy państwa przyjęły ustrój i konstytucje na jedno kopyto, wzorowane na masońskim przykładzie Stanów Zjednoczonych. Większość z tych państw i rządów do dziś pozostaje pod ścisłą kontrolą tradycyjnej masonerii, a w myśl doktryny Monroe’go także i pod kontrolą USA. Istnieją poważne przypuszczenia, że przynajmniej w pewnym okresie do masonerii należał także Fidel Castro.
Jadąc z centrum Hawany od Plaza de San Francisco na zachód jedzie się aleją świadków kolonialnej historii wyspy. Po prawej stronie mija się słynne nabrzeże zwane Malecón, czyli niski a gruby murek okalający stary port zamykany ongiś łańcuchem na noc przeciąganym przez specjalny stateczek pomiędzy dwiema twierdzami u wejścia do kolistej zatoki. W czasach Batisty była tam słynna marina dla najbardziej luksusowych jachtów z całego regionu Karaibów, oczywiście w większości amerykańskich. Tu okres I (hiszpański) spotyka się z okresem II (amerykańskim) historii wyspy. Po lewej mija się sypiące się fasady dawnych gmachów, zza których widać kopułę starego Capitolio, czyli wiernej kopii budynku Kapitolu z Waszyngtonu D.C. Nie tylko nam w Warszawie zbudowano Pałac Kultury…
Dalej na zachód jest Miramar, dzielnica ambasad, w tym b. ZSRR, który po 1959 roku wyparł USA z roli hegemona na Kubie i zaciążył nad III okresem historii wyspy, który właśnie dobiega końca. Brytyjski historyk Hugh Thomas napisał w 2001 roku, że po upadku ZSRR niezależna i dumna Kuba nareszcie jest dziś zupełnie na swoim. To niezupełnie jest tak. Ten III okres na Kubie jeszcze trwa. Siboney, gdzie Fidel ma swą rezydencję i Miramar, dzielnica ambasad, dwie zachodnie dzielnice Hawany, to symbol dumy, ambicji i rozmachu z okresu triumfującego socjalizmu. Romantyk Fidel zawsze patrzył na świat (pragmatyk Raul patrzy tylko na Kubę) czego efektem jest 181 ambasad jakie Kuba ma do dziś w różnych krajach. Problem w tym, że nie ma już wśród nich sponsorów. Wenezueli i jej taniej ropy naftowej starczy dla Kuby tylko dopóki żyje i panuje tam Hugo Chavez.
Czy Kubę może uratować własna ropa lub gaz? Na linii horyzontu, w morzu naprzeciw Miramar w końcu stycznia br. stanął Scarabeo 9, imponująca pełnomorska platforma wiertnicza, doholowana tu z Azji (bo embargo) w celu rozpoznania czy pod dnem kubańskich wód terytorialnych znajduje się ropa w komercyjnych ilościach. Właścicielem platformy i koncesjonariuszem wierceń jest hiszpańska firma Repsol, ta sama, którą ostatnio z innych pól naftowych przegoniła prezydent Argentyny pani Cristina Fernandez de Kirchner. Jeszcze w tym roku ma się okazać, czy ropy jest dużo czy nie. Ale nawet jeśli jest, będzie to ropa droga i trudna do wydobycia, a zważywszy, że wiercenia byłyby prowadzone na słynnej trasie huraganów, wydobycie będzie wiązało się z poważnymi niebezpieczeństwami, nie tylko dla środowiska.
Niecałą godzinę drogi dalej na zachód nad wygodną zatoką leży Mariel, niewielkie prowincjonalne miasteczko pełne riksz rowerowych, które przy chronicznym braku paliwa pełnią na Kubie rolę ważnego środka lokalnego transportu. Tak przynajmniej było parę lat temu kiedy tam byłem. Ciążyła nad nim wtedy klątwa i niełaska hawańskich władz, bo to właśnie stamtąd w 1980 roku wypłynęła flotylla kutrów, łodzi, tratw i wszystkiego, co wtedy pływało unosząc 125.000 uciekinierów na Florydę. Przy dobrej pogodzie jest to zresztą najlepsze miejsce, z którego biorąc poprawkę na silny prąd zatokowy da się najłatwiej dotrzeć do Key West i wód terytorialnych USA. Startując z punktu bardziej na wschód już można być wyniesionym na pełny ocean, a startując z punktu położonego bardziej na zachód, jest się dłużej w polu patrolowania przez kubańską straż wybrzeża. Dlatego tu zawsze przyglądano się przybyszom najuważniej.
Właśnie w Mariel brazylijska firma Odebrecht buduje dziś największy na wyspie port transoceaniczny i terminal kontenerowy, którym zarządzać ma azjatycka firma Singapore Ports, a który będzie w stanie przyjmować największe statki świata, jakie wkrótce zaczną przepływać z Azji przez właśnie poszerzany i pogłębiany Kanał Panamski. Dookoła powstanie specjalna strefa gospodarcza pełna fabryk produkujących na eksport. Brazylijski Banco Nacional do Desenvolvimento Economico e Social (BDNES) wyłożył na tę infrastrukturę 975 mln $. Portowy Mariel ma szansę stać się najważniejszym na Kubie centrum przyszłego kapitalizmu.
Brazylia jest w ogóle jednym z najważniejszych partnerów gospodarczych Kuby. Kiedy prezydenturę wygrał tam Ignacio Lula, b. szef związków zawodowych, Kubie wydawało się, że na kontynencie wyrasta nowa, lewicowa oś latynoska, która „ruszy bryłę świata”: Hugo Chavez w Wenezueli, Daniel Ortega w Nikaragui, Evo Morales w Boliwii, Rafael Correa w Ekwadorze, a potem Ollanta Humala w Peru i Cristina Kirchner w Argentynie – zanosiło się na nowy front ideowy, dla którego Kuba mogłaby być inspiracją i z którego mogłaby skorzystać gospodarczo. Nic z tego nie wyszło. Lula okazał się najbardziej dotąd udanym prezydentem Brazylii, pragmatykiem i ojcem brazylijskiego cudu gospodarczego, a wyznaczona przez niego następczyni – Dilma Rousseff, to też kobitka trzeźwa i umiejąca liczyć. W lutym br. odwiedziła ona Kubę i była bardzo uprzejma: o polityce nie gadała, z dysydentami się nie spotykała, chętnie za to obejrzała plac budowy w Mariel i brała udział w spotkaniach brazylijskiej misji gospodarczej, która na Kubie chce inwestować na warunkach rynkowych, podobnie jak to robią już obecni tam Chińczycy, Hiszpanie i Kanadyjczycy.
Dla obecnych reform Raula Castro i dla jakiejś formy kapitalizmu na Kubie nie ma rozsądnej ani oczywistej alternatywy. Jednakże paternalizm państwa rodzi infantylizm społeczeństwa i Kuba jest już dzisiaj wymownym tego przykładem. Wydaje się, że większość Kubańczyków nie poradzi sobie w ustroju drapieżnego kapitalizmu i w miarę jak będzie ubywać opieki państwa, rosnąć będzie społeczny opór i – paradoksalnie – poparcie dla twardogłowych obrońców realnego socjalizmu. Już teraz jest ono na tyle silne, że ustrój nie musi obawiać się obalenia, ale braci Castro nie starczy już na długo i wkrótce da o sobie znać tzw. czynnik biologiczny. Fidel ma 86 lat a Raul 81. Po ludzku licząc od wielkiej zmiany dzieli Kubę najwyżej 5 lat. Kto go zastąpi i jak zapanuje nad Kubańczykami w trudnym okresie przejściowym? Fidela się bano, Raula znacznie mniej, jego następcy już chyba nikt się nie ulęknie.
Część obserwatorów, jak kilkakrotnie tu przywoływany Antonio Jose Ponte z Madrytu, obawia się pokusy rządów dynastycznych. Fidel, którego na Kubie przezywano „El Caballo” (dosłownie: koń, choć mogło raczej znaczyć ‘ogier’, bo kiedy się zestarzał już się go tak nie nazywa) był seksoholikiem, który miał sześciu synów z dwóch żon, oraz dwie córki i syna z trzech związków pozamałżeńskich. Jednakże własnych dzieci starał się nie dopuszczać do spraw publicznych. Jego najstarszy syn Fidelito krótko sprawował urząd przewodniczącego kubańskiej komisji energii atomowej, ale gdy tylko ojciec zauważył , że woda sodowa uderza mu do głowy, zaraz go z tego stanowiska szurnął i odtąd już żadne z dzieci nie dostało poważniejszej funkcji ani nawet wsparcia. Dwie córki Fidela mieszkają zresztą w USA, podobnie jak jego rodzona siostra, i wszystkie wypowiadają się o nim bardzo krytycznie jako o człowieku, który nie umiał utrzymać żadnego stałego związku z kobietą. Na Kubie stosunek Fidela do jego własnych dzieci jest jednak raczej uważany za dowód jego pryncypialnej uczciwości. Jego seksualny wigor był tam zresztą w swoim czasie przedmiotem podziwu i mitu, dopóki pewne zdjęcie nie ujawniło, że ma cienkie patykowate nogi, co na Kubie uchodzi za antytezę sex-appealu.
Raul także pod tym względem różni się od swego brata. Miał tylko jedną żonę, a z nią trzy córki i syna: Deborę, Marielę, Nilsę i Alejandro. Chyba nie był kobieciarzem jak Fidel i nic nie wiadomo, aby miał jakieś potomstwo na boku. Jedna z jego córek, Nilsa, mieszka we Włoszech, o Marieli – patronce zboczeń – już pisałem w poprzednim odcinku, syn Alejandro (wojskowy) jest jego doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, a zięć (mąż Debory), też wojskowy, płk Luis Alberto Rodriguez, kieruje agencją mienia wojskowego. Są więc dobrze zamocowani u władzy i mają za sobą praktykę na dobry początek, ale żadne z trojga nie jest nawet członkiem Komitetu Centralnego partii, nie mówiąc o Biurze Politycznym. Dużo większe szanse na sukcesję po Raulu ma zatem ktoś z młodszych wiekiem sekretarzy prowincjonalnych komitetów PCC, jak Mercedes Lopez Acea albo Miguel Diaz Canel, o których pisałem w odcinku 4/6
W jakim kierunku mieliby oni Kubę dalej poprowadzić? Reformiści najczęściej mówią: socjalizm rynkowy, i wskazują na przykłady Chin albo Wietnamu, ale lepiej rozeznani twierdzą, że to niemożliwe i wskazują na wielkie różnice kulturowe i geograficzne dla tego modelu. Kuba jest obecnie słabnącą częścią rosnącej w siłę Ameryki Łacińskiej i raczej w niej szukać będzie wzorów dla siebie. A jest już co naśladować. Mała i bezbronna Kostaryka (jedyne państwo, które konstytucyjnie zakazało sobie armii) zwabiła do siebie sporo firm z najbardziej wyrafinowanych sektorów hi-tech. Niewiele większa Panama, to dynamiczny kraj taniej bandery i niskich podatków wykorzystujący swe położenie na przesmyku i wabiący wielki biznes z całego świata. Brazylia to już gospodarczy gigant i wzorcowa socjaldemokracja na zachodniej półkuli. Ale Kuba również ma kilka atutów w ręku: bliskość USA, wykształcone społeczeństwo i sporą diasporę.
Najważniejsze pytanie na dziś, to jak w tym wszystkim zmieści się kubańska partia komunistyczna. Jorge Dominguez, kubański politolog z Harvardu już 20 lat temu wysunął tezę, że PCC będzie ewoluować w stronę modelu meksykańskiego. Zainstalowana w Meksyku w 1929 roku przez masonerię Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna (sic!) rządziła tym krajem przez 71 lat bez przerwy, a nawet obecnie szykuje się jej triumfalny powrót do władzy w najbliższych wyborach z programem "umiarkowanego postępu w granicach prawa". Jest zupełnie możliwe, że PCC też zbuduje sobie na Kubie lojalną opozycję z towarzyszy oddelegowanych do pozornie autonomicznych partii, bez trudu będzie z nimi wygrywać wybory tak jak PRI w Meksyku i w ten sposób zamknie gębę krytykom z Miami, na których przecież na wyspie i tak nikt nie czeka. Chyba, że wszystko się rypnie i pogrąży w chaosie nie do opanowania, a wtedy, jak twierdzi zaprzyjaźniona obserwatorka, na końcu pojawią się jacyś Żydzi i po prostu wezmą całą wyspę za symboliczne jedno peso.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Zachęcam do wysłuchania i obejrzenia Hasta la inconciencia (Aż do zatracenia się /w tańcu/) Jest to znakomity żywiołowy pokaz gorących kubańskich tańców i pełnej słońca muzyki.