Odpowiedziałam na wszystkie i odesłałam pocztą internetową wraz z następującymi warunkami publikacji: „Nie wyrażam zgody na to, aby „Gazeta Wyborcza” dokonała w udzielonym przeze mnie wywiadzie jakichkolwiek cięć w moich wypowiedziach. Nie wyrażam zgody na dopisanie jakiekolwiek słowa lub śródtytułu. Wywiad „Gazeta Wyborcza” może jedynie albo wydrukować w całości, albo zrezygnować z jego publikacji.
Ponieważ nie mam zaufania do „Gazety Wyborczej”, wywiad wysyłam także do mecenasa J. F., który w wypadku naruszenia moich praw autorskich natychmiast wniesie sprawę do sądu. Kopię naszej korespondencji oraz wywiad – na wypadek jakichkolwiek awarii systemu – wysyłam także do moich dzieci”.
Odpowiedź przyszła szybko: „Pani Doktor, dziękuję, ale tego jest znacznie, znacznie za dużo. Czy mogę to skrócić redakcyjnie i przesłać Pani do akceptacji?” Nie zgodziłam się na dokonywanie przez „Gazetę Wyborczą” jakichkolwiek skrótów. Wywiad nie ukazał się.
Ponieważ zadane przez dziennikarza „Gazety Wyborczej” pytania były niezwykle ciekawe, postanowiłam jednak opublikować zarówno to, o co zostałam zapytana, jak i co odpowiedziałam.
Cała zresztą przygoda z dziennikarzem z Czerskiej jest interesująca co najmniej z trzech powodów.
Po pierwsze dowodzi, że Adam Michnik czyta jednak „Warszawską Gazetę”, bo gdyby nie czytał, nie wiedziałby o zbieraniu podpisów z żądaniem ekshumacji w Jedwabnem.
Po drugie, postawione pytania świadczą niezbicie o tym, że Jedwabne jest dla środowiska Adama Michnika sprawą drugorzędną w swej istocie i przez 15 lat „Gazeta Wyborcza” wykorzystywała je jedynie dlatego, gdyż załatwiała dwa programowe zadania polityczne lewaków: dyskredytowania Polski w świecie i serwowania Polakom wstydu, którego efektem na dłuższą metę miało być doprowadzenie nas do takiego stopnia skundlenia, że oddamy Adamowi Michnikowi Polskę. Nie udało się i teraz ojciec redaktor z Czerskiej rozpacza, że stracił Polskę i nerwowo szuka sojuszników do jej odzyskania.
Adamie Michniku, przede wszystkim, nie można stracić czegoś, czego nigdy się nie posiadało. Gdy słyszę twoje obecne brednie, że nie oddasz Polski gówniarzom, że ktoś ukradł ci Polskę, przed oczami stajesz mi redaktorze w swym wcieleniu sprzed trzydziestu lat.
Był rok 1984 lub 1985. Adam Michnik pojawił się wtedy na seminarium doktorskim historyków Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego po raz pierwszy. Wszyscy młodsi studenci byli podekscytowani. Był legendą podziemnej walki o wolność. Był bożyszczem ówczesnych „gówniarzy”. Mam cię Adamie Michniku w oczach, gdy na jednym z seminariów prowadziłeś egzegezę świeżo w podziemiu wydanych dzienników więziennych Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Nie przeczę, robiłeś to świetnie i z wielkim wyczuciem. Zapamiętałam tamtą sytuację, bo byłam zaskoczona, jak ateista, człowiek o lewackich korzeniach i mający żydowskich przodków, tak właściwie interpretuje słowa Prymasa Tysiąclecia.
Dziś widzę, że płacisz za błędy z tamtych czasów. Jeśli wtedy nie myślałeś o wolności Polski, lecz o zdobyciu nad Polską władzy, trzeba było Adamie Michniku analizować traktaty Stalina a nie zapiski Prymasa. Cokolwiek by nie powiedzieć o tym sowieckim tyranie, rozumiał doskonale Polaków i dlatego w 1945 roku sprzeciwił się przekształceniu Polski w szesnastą republikę ZSRR. Decyzję swą uzasadnił krótko: „Komunizm pasuje do Polaków jak siodło do krowy”.
Gdybyś Adamie Michniku dokładnie przestudiował dzieła Stalina, nie podjąłbyś się próby wmówienia Polakom, że Kiszczak to człowiek honoru. Jako historyk z wykształcenia, trzymałbyś się faktów i nie próbowałbyś zohydzić Polakom ich własnej ojczyzny Polski – jednym słowem, nie próbowałbyś traktować nas jak krowy i w dodatku zakładać nam na grzbiet uszyte przez siebie siodło.
Stalin wiedział także, że Polakom nie należy zbytnio przykręcać śruby, bo efekt będzie odwrotny od zamierzonego. Dlatego komuniści nigdy nie sięgnęli po Częstochowę i dlatego PRL uważany był mimo wszystko za najweselszy barak w obozie.
Błędy w doborze lektur sprzed trzydziestu lat kładą się głębokim cieniem na twoim życiu, Adamie Michniku. Jeśli szykowałeś się do sprawowania rządu dusz nad Polakami na następne tysiąclecie, trzeba było czytać inne książki. Dziś jesteś starym śmiesznym człowieczkiem, który płacze, że jego gazeta umiera z braku rządowych ogłoszeń i do którego nie dociera, że współczesna Polska już należy do „gówniarzy”, którym odrosły wilcze kły. Bo Polakom można na krótki czas stępić wyrastające im już przez ponad tysiąc lat wilcze kły, ale zawsze odrastają jeszcze dłuższe i ostrzejsze. Stalin doskonale o tym wiedział.
Adamie Michniku, wysyłając do mnie swojego dziennikarza, nie szukałeś informacji o ekshumacji w Jedwabnem. Szukałeś u mnie krytyki rządów PiS i tylko o to ci chodziło. Postawione pytania świadczą niezbicie o tym, że czerskimi redaktorami zawładnęła mania prześladowcza, bowiem spośród czterech pytań na temat Jedwabnego, trzy dotyczą w istocie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Taki stan ducha psychologia określa też mianem natręctw.
Adam Michnik na starość widocznie budzi się i zasypia z jedną myślą: jak pogrążyć PiS. Jeśli liczył, że z powodu ekshumacji w Jedwabnem obrażę się na rząd PiS, który wybrałam, to znaczy, że nie rozumie wielu rzeczy. Na pewno nie rozumie, czym jest demokracja.
Taka zwykła demokracja bez lewackich przymiotników Adamie Michniku to stan, gdy zwykły obywatel ma nieograniczone prawo publicznie krytykować władzę dla dobra tejże władzy oraz dla dobra społeczności lub narodu, nad którym ta władza władzę sprawuje. Korzystam zatem i korzystać będę z obywatelskiego przywileju krytykowania władzy wszelakiej, w tym także rządów PiS w obszarach, w których na krytykę zasługuje (ekshumacja w Jedwabnem, brednie wypowiadane przez ministra Glińskiego i inne), ale to nie znaczy, że w jakikolwiek sposób wspierać będę wrogów Polski, czyli odsunięte od władzy przegrane lewactwo, któremu patronuje „Gazeta Wyborcza” i ojciec redaktor Adam Michnik.
Dziennikarz wysłany przez Adama Michnika zapytał mnie o przyczyny i sposoby blokowania przez PiS ekshumacji w Jedwabnem. Odpowiedziałam, że nie mam pojęcia, dlaczego PiS blokuje ekshumację w Jedwabnem. Może dlatego, że ekshumację w roku 2001 wstrzymał ś.p. prezydent Lech Kaczyński, ale może też tylko dlatego, że politycy PiS strasznie boją się Żydów, bo po ćwierćwieczu serwowanej Polakom polityki wstydu także wśród nich rozpanoszył się ordynarny i bezrozumny filosemityzm, który religioznawca Andrzej Niemojewski określił sto lat temu mianem dwużydziana Polaka.
PiS blokując ekshumację w Jedwabnem jak gdyby nie zdawał sobie jednocześnie sprawy z tego, że niesie w swej nazwie obietnicę poszanowania prawa a poprzez blokowanie ekshumacji w Jedwabnem to prawo łamie. Zgodnie bowiem z polskim i żydowskim prawem, ekshumację w Jedwabnem należało przeprowadzić 15 lat temu. Polski Kodeks Postępowania Karnego nie pozostawia w tym wypadku żadnych wątpliwości w artykule 209 i 210 mówi, że: „Jeśli zachodzi podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci, przeprowadza się oględziny i otwarcie zwłok” oraz że „W celu dokonania oględzin lub otwarcia zwłok prokurator albo sąd może zarządzić wyjęcie zwłok z grobu”.
Nie ma wątpliwości, że śmierć Żydów w Jedwabnem została spowodowana w sposób przestępczy i nie ma tu znaczenia fakt, czy morderstwo miało miejsce rok czy siedemdziesiąt lat temu. Czynności procesowe prokuratorów i metody badawcze historyków są w tym wypadku jednakie.
Natomiast prawo i religia żydowska zwraca uwagę przede wszystkim na godne miejsce pochówku zamordowanych Żydów i mówi, że: „Zgodnie z halachą: 1) Zmarłego Żyda można ekshumować w celu przeprowadzenia ponownego pochówku z Ziemi Izraela; 2) Zmarłego Żyda można przenieść do innej mogiły, jeśli pierwszy grób miał być w założeniu tymczasowy; 3) Zmarłego Żyda można przenieść z istniejącego grobu, jeśli znajduje się on w miejscu bez nadzoru i istnieje niebezpieczeństwo, że zostanie splądrowany, lub gdzie jest zagrożony powodzią; 4) Jeżeli grób znajduje się w nietypowym miejscu (poza cmentarzem), zmarłego Żyda można przenieść i pochować ponownie na cmentarzu żydowskim; Arbaa Turim, Jore Dea, 363, początek; Talmud Jerozolimski, Moed katan, koniec Rozdziału 2. (patrz: Piotr Kadlcik, O ekshumacji, w: „Kolbojnik – Biuletyn Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie”, Nr 4/2014.)
Według religii i prawa żydowskiego, klepisko stodoły w Jedwabnem nie jest zatem miejscem odpowiednim dla wiecznego spoczynku religijnych Żydów, zwłaszcza w sytuacji, gdy w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów od fundamentów stodoły znajduje się dobrze zachowany i otoczony murem cmentarz żydowski.
W tym momencie zakończyło się zainteresowanie dziennikarza „Gazety Wyborczej” Jedwabnem a zaczęło PiSem, bowiem padło pytanie o moje nadzieje jako historyka związane z objęciem władzy przez ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. Odpowiedziałam, że jako historyk żadnych nadziei z przejęciem władzy przez PiS nie wiązałam, bo do badań historycznych i publikowania ich wyników żadna władza państwowa potrzebna mi nie jest.
Za czasów PRL i czasów postkomunistów III RP prowadziłam badania w obszarach przez te władze zakazanych, więc od władzy partii Prawa i Sprawiedliwości tym bardziej nie potrzebuję żadnego przyzwolenia.
Liczyłam jedynie na to, że w sprawie Jedwabnego partia PiS będzie przestrzegała prawa, bowiem od roku 2014 – dzięki Żydom z Warszawskiej Gminy – wiedziałam już, że wstrzymanie w 2001 roku ekshumacji w Jedwabnem było piramidalnym bezprawiem.
Następne pytanie też nie miało nic wspólnego z Jedwabnem, bowiem dziennikarz indagował, co mnie w rządach PiS zawiodło, a co mi się szczególnie spodobało. Zaczęłam od kwestii polityki historycznej. Wyjaśniłam, że jako historyk mam alergię na wszelaką politykę historyczną władzy i życzę sobie, żeby politycy od prawa do lewa zostawili wreszcie historyków w spokoju. Przeżyłam politykę historyczną bolszewików w czasach PRL i parę rzeczy wbrew ich zakazom opublikowałam. Zapłaciłam za to zaledwie dwoma dniami aresztu i jedną rewizją.
W czasach III RP, wbrew polityce historycznej kolejnych rządów, książkami i filmami o „Zaporze” w 1995 roku rozpoczęłam powrót do świadomości Polaków pogrzebanej na Łączce podziemnej armii Żołnierzy Wyklętych. Zapłaciłam więcej niż za komuny, bo siedmioletnim procesem sądowym, próbą odebrania mi domu i perspektywą wylądowania z trójką dzieci na ulicy (powódki na mocy skandalicznego wyroku sądów w moim imieniu same siebie przeprosiły za coś tam m.in. w „Gazecie Wyborczej” i wystawiły mi niebotyczny rachunek). Mimo to prawda historyczna wygrała. Po dwudziestu latach przywrócony przeze mnie pamięci cc major „Zapora” jest jednym z ważnych wzorców osobowych dla pokolenia młodych Polaków.
Powiedziałam też, że jeśli chodzi o PiS, to żadnych złudzeń nie miałam. Od kilku lat aż roi się od polityków tej partii na uroczystościach Żołnierzy Wyklętych. Ale w 1995 roku i latach następnych, z powodu towarzyskich i zawodowych powiązań z niektórymi bohaterami antykomunistycznego podziemia Lubelszczyzny lat 1944-63, politycy PiS byli na mnie wściekli za książkę o „Zaporze” i prześladowali mnie tak samo jak lewica.
Powiedziałam, że dziś ciągle mam jedynie nadzieję na to, że politycy PiS będą umieli wykorzystać wyniki badań historyków dla popularyzacji naszej historii wśród obywateli Polski i świata. Bo jedyną akceptowaną przeze mnie formą polityki historycznej państwa są działania, które w żaden sposób nie ingerują w badania naukowe historyków, ale jednocześnie dobrze udokumentowane wyniki tychże badań potrafią wykorzystać dla dobra publicznego.
Taka polityka historyczna jest dla Polski ważna i potrzebna, bo co najmniej od stu lat różne środowiska i narody głoszą po świecie tyle głupstw o Polsce i Polakach, że pora wreszcie coś z tym zrobić. My, współcześni Polacy, potomkowie hreczkosiejów, wzorem naszych praojców za nic mamy sobie krążące o nas po świecie plotki i nie dbamy o własny wizerunek.
Bez względu na to, co o nas piszą i mówią, i tak wiemy, że jesteśmy wspaniali i bardzo to cenię w moim narodzie. Bo rzeczywiście jesteśmy wspaniali. Tyle tylko, że świat tego nie wie i współczesna polityka historyczna państwa polskiego powinna skupić się w tym obszarze i nadrobić zaległości.
Wracając do polityki historycznej. Od zarania dziejów politycy różnych nacji i obszarów geograficznych popełniają ten sam błąd: próbują wykorzystywać historię do realizacji swych doraźnych politycznych celów. Tak myśleli politycy w starożytności, tak myślą politycy dziś. Naiwnie myślałam, że politycy PiS wolni są od tej fatalnej przypadłości. Po roku rządu PiS wszystko wskazuje na to, że się pomyliłam. A historia to taka wredna nauka, że można ją na jakiś czas zafałszować, na jakiś czas stłamsić jej badania, ale wcześniej czy później, zawsze jednak szydło wyjdzie z worka. Jeśli już jesteśmy przy szydle… Bardzo cenię panią premier Beatę Szydło, ale byłam zaskoczona, że podczas niedawnej wizyty w Izraelu słusznie powiedziała o ściganiu antysemityzmu, ale zapomniała powiedzieć, że Państwo Polskie z taką samą determinacją ścigać będzie wszelkie przejawy antypolonizmu.
Może pani premier powinna przejść solidny kurs historii i zrozumieć, że role dawno się odwróciły. Dziś prześladowanym narodem są Polacy. Niektórzy Żydzi głoszą po świecie o nas najczarniejsze bzdury i Polakom przypisują zagładę własnego narodu, Niemcy zarzucają nam antysemityzm, a Rosjanie obwiniają o wywołanie II wojny światowej. Dlatego uważam, że każdy polski polityk powinien przejść solidny kurs historii.
Marzy mi się, aby polscy politycy nauczyli się myśleć perspektywicznie, bo jedynie politycy myślący czasem historycznym długiego trwania, czyli podejmujący polityczne decyzje w perspektywie setek lat przeszłości i setek lat przyszłości, mają szansę zasłużyć się dla swego kraju i świata. Tymczasem politycy wszystkich opcji politycznych w Polsce są z reguły niedouczeni, żyją czasem bieżących zdarzeń i są bezrozumnie przekonani, że naród dał im władzę na tysiąc lat i o jeden dzień dłużej. W obronie polskich polityków trzeba jednak powiedzieć, że na tle polityków innych państw nie wyglądają aż tak źle. Nieznajomość historii wśród polityków jest światową normą. Może dlatego świat ma ciągle tyle kłopotów.
Powiedziałam też, że odnośnie polityki historycznej PiS, jako historyk i obywatel, nie mogę stosować żadnych ulg. Akceptuję PiS jako demokratycznie wybraną władzę, akceptuję politykę społeczną, wojskową, zagraniczną i inne polityki tej partii, ale nigdy nie zaakceptuję wtrącania się polityków PiS do historii jako nauki, czyli łamania prawa i zabraniania działań przewidzianych w metodyce naukowych badań historycznych. W wypadku ekshumacji w Jedwabnem, metody badań historycznych mówią bowiem dokładnie to samo, co cytowane wyżej artykuły 209 i 210 KPK. Prawo musi być jedno dla wszystkich. Jeśli PiS się nie opamięta, jeśli nie uwolni nauki historycznej od swej własnej interpretacji prawa, to historia również PiS-owi to zapamięta.
Po odpytaniu mnie o mój stosunek do PiS, dziennikarz „Gazety Wyborczej” wrócił do sprawy Jedwabnego i zapytał, dlaczego istotne jest poznanie dokładnej liczby ofiar mordu w Jedwabnem. Odpowiedziałam, że w kręgu naszej cywilizacji zachodniego chrześcijaństwa od zawsze obowiązują kanony prawa rzymskiego. Nie trzeba być prawnikiem żeby wiedzieć, że aby oskarżyć człowieka o czyn niegodny, zwłaszcza o morderstwo, trzeba mu ten czyn udowodnić. W przypadku morderstwa zbiorowego, należy przedstawić dowody określające liczbę zamordowanych osób oraz charakter zadanej im śmierci. Jedynie na podstawie niepodważalnych dowodów w postaci ciała lub ciał zamordowanych, sądy w granicach naszej cywilizacji wymierzają mordercom określoną prawem karę. W wypadku Jedwabnego stało się inaczej. Socjolog Jan Tomasz Gross wymyślił, że w Jedwabnem Polacy zamordowali 1600 Żydów, rozgłosił tę informację po świecie i świat bez dowodów osądził Polaków uznając nas za morderców.
Jako Polka i obywatelka Rzeczypospolitej Polski, w wizji lokalnej stwierdziłam, że w jedwabińskiej stodole 1600 osób zmieścić się w żaden sposób nie mogło i dlatego mam prawo wiedzieć, ile było ich naprawdę. Być może przyjdzie mi ponieść wraz ze wszystkimi moimi rodakami odpowiedzialność za zbrodnię w Jedwabnem. Ale jeśli już, to mam niezbywalne prawo dokładnie wiedzieć, jaka była skala i charakter popełnionej zbrodni.
Reporterowi „Wyborczej” powiedziałam wprost: „Pan też nie chciałby być osądzony za cokolwiek na podstawie czyichś wyimaginowanych konfabulacji”. Powiedziałam też, że Polacy mają prawo do uczciwego sądu. Najpierw dowody zbrodni, potem sąd nad nami, a w wypadku potwierdzenia winy, także nasz szczery żal za popełniony czyn, zadośćuczynienie w postaci godnego i zgodnego z żydowską religią pochówku szczątków oraz wieczna pamięć o zamordowanych w Jedwabnem ludziach.
Taka logika zdarzeń, tradycja i prawo obowiązują w naszej zachodniej cywilizacji co najmniej od ponad tysiąca lat. Z tych wszystkich prawnych, moralnych i religijnych powodów dla mnie jako Polki i dla wszystkich Polaków informacja o liczbie zamordowanych Żydów jest informacją fundamentalną.
I tyle było wywiadu. Jak widać, dla „Gazety Wyborczej” zbyt długiego. Trudno mi się jednak oprzeć wrażeniu, że odmowa publikacji tak naprawdę nie wynikała z długości udzielonych przeze mnie odpowiedzi.
Dr Ewa Kurek
14.12.2016
3 komentarz