Bez kategorii
Like

Gablotka, czy słup ogłoszeniowy?

01/12/2012
613 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
no-cover

Możemy obserwować różne następstwa bawienia się trotylem przez chłopców młodszych i starszych (i dziewczynki), a jednym z nich jest spektakularne trzęsienie ziemi w redakcji tygodnika „Uważam Rze”.

0


Oto właściciel tygodnika, „biznesowy partner” byłego wiceszefa WSI, tego co w 2001 r. „haków” na mnie szukał, pozbył się Pawła Lisickiego, który w ten sposób stracił stanowisko reaktora naczelnego i… kilkudziesięciotysięczną pensję. 

Uważałem „Uważam Rze” za pismo ciekawe i warte czytania, zwłaszcza felietony mojego dobrego znajomego Waldka Łysiaka, chociaż od momentu pojawianie się nowego właściela tygodnika patrzyłem uważnie, czy nie ma w nim nowych „właścicielskich” wątków. Kiedy więc wysłana do p. Lisickiego moja krytyczna recenzja książki Piotra Zychowicza namawiającej do sojuszu z Hitlerem nie ukazała się doszedłem do przekonania, że autor Szeremietiew, z racji tego kto jest właścielem tygodnika, nie ma wstępu na jego łamy. Znałem wysokość gaży redaktora Lisickiego i małostkowo uznałem, że nie chce on mnie drukować, a nawet nie będzie ze mną korespondował w tej sprawie, aby nie narażać się WSI-owemu „partnerowi” pana Hajdarowicza. Okazało się, że nie miałem racji. Redaktor Lisicki zaryzykował jednak konflikt i stracił stanowisko, czyli nie bał się pryncypała i w moim przypadku musiało zadziałać coś innego – nie wiem co, może po prostu mnie nie lubi?

Miejscem gdzie bez problemu zamieściłem mój tekst o książce Zychowicza był portal internetowy "Nowy Ekran". Moje teksty zamieszczam zresztą także na kilku innych portalach więc nie było w tym niczego nadzwyczajnego, ale o ile moje wpisy na innych portalach nie wzbudzały sensacji, to aktywność na "Nowym Ekranie" powodowała różne przykre dla mnie następstwa. Dzieje się tak dlatego, że właściciel portalu i środowisko wydające „nE” było i jest obiektem różnych podejrzeń i oskarżeń. Ostatnio powodem zamieszania stało się objęcie przez Jana Pińskiego fotela i pensji po Pawle Lisickim w „Uważam Rze”. Jak wiadomo Piński redagował dział informacji w „Nowym Ekranie” i pisał artykuły w tygodniku „Najwyższy Czas”. Był znany z tekstów krytycznych wobec rządów PO, chociaż też przejawiał dystans do poczynań PiS, charakterystyczny zarówno dla środowiska „Najwyższego Czasu” jak i kilku piszących na „Nowym Ekranie”. Przyjmowałem jednak, że nie koniecznie trzeba być bezkrytycznym i oddanym na śmierć i życie zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości, aby zasłużyć na miano kogoś przyzwoitego. Nie tak dawno przecież skrytykował prezesa PiS główny demaskator „Nowego Ekranu” Aleksander Ścios zarzucając Kaczyńskiemu przekroczenia „granic przyzwoitości”, a mimo to nikt go nie oskarżył o niecne zamiary:

http://bezdekretu.blogspot.com/2012/10/granice-przyzwoitosci.html

Tygodnik „Uważam Rze” spełniał więc istotną rolę w dostarczaniu treści odkłamujących propagandę rządową. Kiedy p. Hajdarowicz stał się właścicielem tygodnika pojawiła się poważna wątpliwość, czy pismo zachowa dotychczasową linię programową. Jednak red. Lisicki i jego zespół zostali pracownikami nowego właściciela i uważali, że nic się nie zmieniło. W „głównym nurcie” naszej strony nikt zresztą o to nie miał do nich pretensji. Teraz jest inaczej – oto „nasz” Lisicki wyrzucony, a jakiś Piński przychodzi z „Nowego Ekranu”. A „Nowy Ekran” to wszak mętne zaplecze, czyli „Nowy Ekran” uczestniczy w operacji zniszczenia „naszego” tygodnika „Uważam Rze”, itp. itd.  

Zanim jednak zaczniemy rozdzierać szaty i ciskać gromy warto chyba spojrzeć na to zdarzenie w inny sposób. Problem jest bowiem dużo bardziej skomplikowany niż sądzą różni obserwatorzy upadku red. Liscikiego. Jak wiadomo w polskiej polityce trwa zażarta wojna polsko-polska. Uproszczony pogląd podaje, że jej jedynym wymiarem jest bój na śmierć i życie między PO, a PiS. Czasem jako uczestników tej wojny wymienia się jeszcze PSL i znacznie rzadziej „Solidarną Polskę”. W cieniu pozostają zarówno SLD jak i Ruch niejakiego Palikota. Tymczasem ta „wojna” ma jeszcze inny, szerszy wymiar, a „linia frontu” nie biegnie wcale według przynależności partyjnej. Wspominałem, że konflikt polityczny w Polsce (tekst: „Niemcy, Rosja, czy… Polska?”) jest także odbiciem sprzeczności interesów mocarstw, zwłaszcza Niemiec i Rosji, które walczą o wpływy na terenie Polski. Sytuacja była prosta, gdy Polska znajdowała się w sferze zainteresowań Waszyngtonu, a Berlin i Moskwa wspólnie działały, aby wpływy amerykańskie nad Wisła minimalizować.

Było miło..

Kiedy jednak prezydent Obama ewakuował USA z Europy Środkowo-Wschodniej okazało się, że poglądy kanclerz Merkel i prezydenta Putuna na to jak ma wyglądać Europa i gdzie ma przynależeć Polska nie są tożsame.

…i się skończyło.

Ujawniła się sprzeczność interesów między obu państwami. A to musiało znaleźć wyraz z polityce polskiej. Coraz wyraźniej widać, że obóz rządzący przełamuje się na dwie opcje, które można określić, odwołując się do czasów przedrozbiorowych, mianem „stronnictwa pruskiego” i „stronnictwa ruskiego”. Politycy polscy stają przed trudnym wyborem: budowania własnego, polskiego, ośrodka siły w Europie, albo podporządkowania się Niemcom, lub Rosji. Przy czym nie ma możliwości jednoczesnego podporządkowania się Berlinowi i Moskwie. Wyklucza to wspomniana sprzeczności interesów obu mocarstw.

Konsekwencje reaktywacji położenia „miedzy Niemcami a Rosją” jako pierwszy zrozumiał znany publicysta Rafał Ziemkiewicz, który już we wrześniu 2009 r., na łamach „Rzeczpospolitej” („Polityka realna – czyli jaka?”) napisał: „Jeśli już musimy znaleźć się w całości w jednej ze stref, należy więc zadać sobie pytanie: Rosja czy Niemcy? Wystarczy porównać Wielkopolskę z Białostockiem, żeby uznać odpowiedź za oczywistą. Tym bardziej że współczesne Niemcy nie kwestionują polskiej odrębności i prawa do państwowości – co w wypadku Rosji nie jest oczywiste.” Jak więc widzimy pierwszym wskazującym na Niemcy jako przyszłego protektora Polski wcale nie był minister Radosław Sikorski, skoro jego berlińskie zaloty do Angeli Merkel wybrzmiały dopiero w końcu listopada 2011 r.

Z powyższego wynikają więc proste następstwa. Działające w Polsce agentury wpływu starają się umacniać kierunek proniemiecki, lub przeciwny mu, prorosyjski. Te działania ujawniają się zarówno w obozie rządzących jak i w całej opozycji – wpływy Berlina i Moskwy można dostrzec nie tylko na terenie parlamentarnym, np. w SLD, ale także w ugrupowaniach pozaparlamentarnych. Przy czym poza parlamentem coraz silniej słychać głosy, aby sprzymierzać się z chrześcijańską Rosją i odwrócić się od zgniłego Zachodu.

Zdaje się, że tylko PiS, skłaniający się ciągle ku USA, nie jest dla obu tych opcji ciekawy, chociaż wspólnym ciągle interesem Berlina i Moskwy jest marginalizowanie Prawa i Sprawiedliwości z racji dążenia prezesa Kaczyńskiego do niezależnej pozycji Polski w Europie. Jednak o ile całkowite dobicie PiS wydaje się pożądane dla „stronnictwa ruskiego”, to nie wydaje się tak istotne w przypadku „stronnictwa pruskiego”, które liczy, że w ostateczności PiS osierocony przez Amerykanów opowie się za związkami z Berlinem.

Jak do tego wszystkiego ma się jednak zdarzenie pt. zmiana redaktora naczelnego tygodnika „Uważam Rze”?

Jak wiadomo obecnie istnieje stan utajonej „szorstkiej przyjaźni” między premierem Tuskiem skłaniającym się ku Berlinowi, a prezydentem Komrowskim traktowanym z sympatią przez Moskwę.

O Donku co chce Niemkę…

i Bronku przyjacielu Moskali

W moim przekonaniu artykuł o trotylu w „Rzeczpospolitej” był w istocie elementem wojny obu „stronnictw” w obozie władzy – pierwszy przekaz w mediach był taki, że premier Tusk wie o wykryciu materiału wybuchowego na wraku samolotu i to ukrywa! Natomiast „troskę” w sprawie wykazał Komorowski, który zapowiadał jakieś badanie udziału czynników zewnętrznych, spoza Polski, w tej aferze. Opinia publiczna mogła zobaczyć ukrywającego prawdę Tuska i usiłującego ją ujawniać Komrowskiego. Celem ataku nie musiał więc być wcale Kaczyński, chociaż on oczywiście musiał reagować na to, co ogłosiła gazeta. Celem ataku był najprawdopodobniej Tusk. Okazało się jednak, że zaufany premiera minister Paweł Graś jest dobrym znajomym Hajdarowicza i wszystkiemu ukręcono łeb

A teraz pojawia się zagadka: nowy naczelny „Uważam Rze” to zwycięstwo opcji uosabianej przez Tuska (wpływ ministra Grasia), czy może opcji firmowanej przez Komorowskiego, jeśli Piński rzeczywiście jest powiązany z orbitującym wokół prezydenta Romanem Giertychem? Warto też wiedzieć, że wspominany wyżej „partner” właściela tygodnika z dawnego WSI Kazimierz Mochol nie jest sympatykiem wspierającego Komorowskiego byłego szefa WSI Marka Dukaczewskiego. Dukczewski był konkurentem Mochola do stanowiska szefa WSI i następnie Mochol został przez Dukczewskiego z tej służby usunięty!

A więc wkrótce okaże się do kogo, czyli do jakiej opcji, będzie należeć tygodnik „Uważam Rze”. Stąd ciekawy też może być skład nowej redakcji i nie warto chyba jeszcze rezygnować z czytania najbliższych numerów tygodnika.

Na koniec kilka uwag pośrednio związanych z tematem, a mianowicie o roli – w tym wszystkim co nas otacza – nośników informacji. Coraz częściej szukamy wiadomości na stronach internetowych i czytamy tam różne opinie i doniesienia często nas bulwersujące, uznawane za szkodliwe, nawet obraźliwe wobec nas. Wraz z tym pojawia się chęć wyjaśnienia skąd biorą się takie treści i staramy się ustalić jakie są źródła wrogich nam poglądów i opinii. Kto i po co „knuje”? Niestety rozwikłanie takich zagadek bywa trudne bowiem zwykle ci wypowiadający się najbardziej bezkompromisowo są anonimowi. Jedyny konkret jaki można uchwycić to portal, na którym pojawia się irytująca nas treść i osoby portalem zarządzające. I wtedy naszą niechęć, wrogość i podejrzenia kierujemy pod adres tych, co portalem zarządzają. Często też pojawiają się oczekiwania, że administratorzy portalu jakieś treści, naszym zdaniem niedopuszczalne, będą usuwali i zdarza się, że czyjaś zamieszona opinia staje się pretekstem, aby nazwać dany portal wrogim, zwalczającym jakieś ważne dla nas idee, poglądy, ugrupowania. A jeśli ktoś uzna, że dany portal jest podejrzany, to równie podejrzanym staje każdy na nim piszący, bez względu nawet na to, co pisze. Sam doświadczyłem ataków nie za to co pisałem, ale za to gdzie zamieściłem mój tekst.

Chcąc więc uniknąć brnięcia na manowce warto chyba zastanowić się czym bywa portal internetowy. Sądzę, że możemy porządkować miejsca zapisu informacji ustalając, czy mamy do czynienia z publikacją w miejscu, który można by nazwać zamykaną na klucz „gablotką”, czy może jest to coś w rodzaj otwartego, dostępnego dla każdego „słupa ogłoszeń”.

Ktoś decyduje co przeczytamy w gablotce

W przypadku pierwszego mamy nośnik informacji do którego ktoś „ma kluczyk” i on decyduje jakie informacje zobaczy zaglądający do gablotki. Można więc i należy go oceniać z racji tego, co dopuszcza do czytania. Inaczej jest w przypadku słupa ogłoszeniowego, na którym swoją informację może powiesić każdy kto chce. O ile wiec warto badać kto dysponuje „kluczykiem do gablotki”, czyli decyduje o zamieszczanych w niej wiadomościach, to badanie "kto postawił słup ogłoszeniowy" i dociekanie jego związków z tym, co na słupie zawieszają inni wydaje się pozbawione sensu. Zanim więc czytając coś w Internecie zaczniemy rozważać „kto za tym stoi” ustalmy, czy mamy do czynienia z „gablotką”, czy tylko ze „słupem ogłoszeniowym”. „Nowy Ekran” ciągle nie jest zamykaną na kluczyk gablotką.

Czy właściciel słupa ogłoszeniowego jest winien, że urwis „kradnie dymka” czytającemu ogłoszenia?

 

Swoja drogą ciekawe, że wnikliwej i krytycznej ocenie poddano związki red. Pińskiego z „Nowym Ekranem”, a nikt nie rozważał dlaczego w tym samy czasie Wojskowe Przedsiębiorstwo Handlowe, właściciel budynku Nowy Świat 54/56,wyrzuciło redakcję „Nowego Ekranu” z zajmowanego lokalu? WSI nie ma żadnych agentów w WPH i nie pomogło?

 

0

Szeremietiew

Jaki jestem każdy widzi (każdy kto zechce).

200 publikacje
107 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758