Bez kategorii
Like

Fundusz Obsługi Platformy. Kolejny skok na państwową kasę

20/11/2012
510 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

Zapowiedziane przez premiera Donalda Tuska drugim expose powołanie „operatora”, spółki, do której trafią państwowe akcje nosi znamiona najgorszych pomysłów III RP.

0


700-800 mld zł – wydanie tylu pieniędzy na inwestycje w najbliższych 7 latach (do 2020 r.) zapowiedział w swoim drugim expose Donald Tusk. Pieniądze na ten cel mają pochodzić ze specjalnie utworzonej spółki Inwestycji Polskie, do której trafią znajdujące się w rękach skarbu państwa akcje firm. „Operatorem” tego przedsięwzięcia ma być państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK). – Jak szliśmy na debatę do Premiera Kaczyńskiego dostaliśmy list od ministra finansów Jacka Rostowskiego, z wyliczeniem, że program PiS zakłada wydatki na poziomie 54 mld zł i to będzie katastrofa. Premier Tusk obiecał wydać „700-800” mld zł w ciągu 8-10 lat. I to będzie cud gospodarczy – ironicznie komentuje prof. Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.
Budżet bez dna
Tusk mówił dużo o konkretnych wydatkach. Obiecał m.in. 100 mld zł na „inwestycje związane z bezpieczeństwem”, 60 mld zł na bezpieczeństwo energetyczne Polski, 43 mld zł na budowę dróg i autostrad, 30 mld zł na modernizację kolei, zaś 40 mld zł „ma się znaleźć” (to nie żart, to cytat z expose premiera) na kapitał dla BGK, aby mogła zacząć działać spółka „Inwestycje Polskie”.
Zarys konstrukcji tej spółki budzi najgorsze skojarzenia z historii gospodarczej III RP. Wątpliwości jest tym więcej, że wypowiedź Tuska jest niejasna, aby nie rzecz bełkotliwa. Deklaruje on, że rząd przygotuje „narzędzie bankowe i wymagające także dodatkowych instrumentów w postaci specjalnej spółki pod program zatytułowany Inwestycje Polskie. Operatorem będzie BGK. 40 miliardów złotych do 2015 roku znajdzie się jako kapitał dla BGK po to, aby (…) uzyskać możliwości inwestycyjne na poziomie 40 miliardów złotych. Będzie to możliwe bez naruszania bezpieczeństwa finansowego państwa, a więc bez obciążania tą kwotą deficytu lub długu publicznego. Będzie to możliwe poprzez aktywne użycie kapitału dzisiaj zamrożonego – mówimy tu głównie o udziałach państwowych w spółkach Skarbu Państwa.”
Można czepiać się słownictwa, z którego wynika, że premier nie zna prawa handlowego. – Operatorem czego ma być BGK? Narzędzia bankowego? Czy spółki? A jak spółki to jak? Zostanie akcjonariuszem? Czy jakoś zmienią kodeks handlowy i wprowadzą do niego obok zarządu jeszcze „operatora”? – ironizuje prof. Robert Gwiazdowski.  
A można również domyśleć się o co mu chodziło. W tłumaczeniu na język polski Tusk zapowiedział stworzenie specjalnego funduszu kredytowo-gwarancyjnego zarządzanego przez państwo, którego majątek będą stanowiły akcje spółek skarbu państwa. Zapewne tych najcenniejszych, których do tej pory rząd nie mógł sprzedać z uwagi na opór w szeregach opozycji, a także własnych. Mówimy tu m.in. o PZU, KGHM Miedź, PKN Orlen, Grupy Lotos, ENEI, PGE itp. O sposobie i celowości kredytów przyznawanych przez Inwestycje Polskie będą decydowali urzędnicy. Powstanie tej spółki przewidywane jest na rok 2015, a więc wtedy gdy odbędą się podwójnie ważne wybory: parlamentarne prezydenckie. Uruchomienie ogromnego strumienia pieniądza w roku wyborczym musi budzić niepokój, o prawdziwe cele takiego działania.


Ale to już było

Kilka tygodni temu wydano sensacyjną powieść Witolda Gadowskiego „Wieża Komunistów”. To fabularna fikcja, wpisana w polską rzeczywistość, opisująca starania dziennikarza, który chce ujawnić prawdę o Funduszu Budowy Gospodarki i płaci za to ogromną cenę. Czytając powieść Gadowskiego czytelnik z łatwością dekoduje, że autor opisuje mechanizmy działania osławionego Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. W założeniu tworu powołanego przez państwo do sekretnego wykupu peerelowskiego długo zagranicznego, który na rynku kosztował znacznie mniej niż oficjalne zobowiązania Polski. Skutek wszyscy znamy. Ukradziono ogromne kwoty pieniędzy. Przy okazji jednego FOZZ stał się „funduszem budowy gospodarki”. Pieniądze publiczne trafiły do prywatnych koncernów medialnych i instytucji finansowych związanych z dawną komunistyczną nomenklaturą.
    Podobnie stało się z kolejnym pomysłem, w którym państwo postanowiło podzielić się z obywatelami majątkiem. W 1995 r. uruchomiono Program Powszechnej Prywatyzacji (PPP). Jego szczytnym celem było rozdzielenie majątku narodowego wśród Polaków (uwłaszczenie), a przy okazji wprowadzenie komercyjnych zasad do zarządzania państwowymi firmami. „PPP łączy akcjonariat obywatelski z szansą naprawy przedsiębiorstw w postaci narodowych funduszy inwestycyjnych” – przekonywał w 1995 r. Janusz Lewandowski, obecnie polski komisarz ds. budżetu w rządzie Unii Europejskiej. Zadziwiające, że ów pomysł poparła także niechętna, przynajmniej w teorii, prywatyzacji lewica. „Program Narodowych Funduszy Inwestycyjnych jest programem o charakterze masowym. Dotyczy całej grupy dorosłych obywateli, a z drugiej strony – znaczącej grupy ponad 400 przedsiębiorstw. Jest to około 10 proc. potencjału wytwórczego polskiego sektora publicznego” – twierdził Wiesław Kaczmarek, minister przekształceń własnościowych w rządzie SLD-PSL. Ponad dekadę później obaj krytykowali ten pomysł. Lewandowski bezczelnie zwalał winę na posłów, który ten projekt przygotowali i ekspertów Banku Światowego, którzy go doradzali. Gdy 6 lat temu pytałem go dlaczego nie przeprowadzili wówczas zwyczajnej licytacji przedsiębiorstw państwowych na aukcjach odparł, nadzwyczaj szczerze, że „z politycznego punktu widzenia nie do zaakceptowania”.

Politycy kolegom. Koledzy politykom
Cel PPP najlepiej ilustruje słynna peerelowska definicja szampana: był to napój, który klasa robotnicza piła ustami swoich przedstawicieli. Jedna dziesiąta majątku państwa została za darmo do firm wybranych przez polityków pod szczytnym hasłem „uwłaszczenia społeczeństwa”. Zarządzających tymi firmami wybrali również politycy. Wynagrodzenie zarządów Narodowych Funduszy Inwestycyjnych w żaden sposób nie zostało powiązane z wynikami ich pracy. Jedyną siłą, która mogła ich kontrolować byli akcjonariusze, a tych byli miliony. Zostawał nim bowiem każdy dorosły Polak (w chwili uchwalenia ustawy). Był to perfekcyjnie zrealizowany skok na państwowy majątek. Wyjęto go z pod kontroli państwa i przekazano w ręce kolegów i znajomych polityków. Jak bardzo było to działanie świadome świadczy fakt, że art. 24 ustawy o NFI przewidywał obowiązek uzależnienia wynagrodzenia zarządzających funduszami od ich wyników. Mimo ustawowego obowiązku ani Wiesław Kaczmarek (minister skarbu w rządzie SLD-PSL), ani Emil Wąsacz (minister skarbu w rządzie AWS-UW) tego nie zrobili. Prawo łamano świadomie. Chociaż NIK alarmował już 5 lipca 1996 r. (za rządów SLD), to przy podpisywaniu kolejnych umów z funduszami w 1999 r. (rządy AWS), nadal olewano ustawę. „Dotychczasowa działalność wskazuje na scenariusz mający na celu maksymalizacje zysków firm zarządzających, a nie maksymalizacje wartości majątku funduszy” – napisali kontrolerzy NIK w raporcie opublikowanym w 2001 r. Nikt nie poniósł żadnych konsekwencji oczywistego łamania prawa. Nie bez znaczenia było to, że robili to zarówno postkomuniści, jak i AW „S”. Wśród zarządzających, którzy dorobili się na NFI byli zarówno koledzy Wiesława Kaczmarka jak i Janusza Lewandowskiego. 
 

Skok na kasę
„Sprzedaż państwowego majątku musi być przeprowadzona szybko, w przeciwnym razie rozmaite grupy interesów będą miały dość czasu, by się zmobilizować i przeciągać ludzi władzy na swoją stronę” – zauważył Roger Douglas, były minister finansów Nowej Zelandii, autor udanej liberalnej terapii szokowej, jaką przeprowadzono w Nowej Zelandii pod koniec lat 80. (Co ciekawe Douglas był członkiem partii socjalistycznej). W Polsce prywatyzacja państwowego majątku trwa już trzecią dekadę. Obecnie w kluczowych spółkach skarbu państwa osiągnięto pat. Ekipa Platformy i PSL obsiadła spółki skarbu państwa i blokuje jakąkolwiek próbę rynkowej prywatyzacji. Menadżerowie tych spółek są gotowi do prywatyzacji, tylko takiej, która pozwoli im zachować wpływy i stanowiska. Ostatnim przykładem była głośna przed wakacjami obrona Zakładów Azotowych Tarnów przez skarb państwa, aby nie kupiła go grupa Acron, należąca do rosyjsko-żydowskiego biznesmena Wiaczesława (Mosze) Kantora. Chociaż ministerstwo skarbu państwa od lat poszukiwało nabywcy na Zakłady Azoty Tarnów (ZAT), to gdy Acron ogłosił wezwanie, to politycy PO nazwali ją „próbą wrogiego przejęcia”. Najgłośniej krzyczał były minister skarbu Aleksander Grad, do niedawna poseł z Tarnowa. „Przypadkiem” prezesem ZAT (oczywiście po wygranym konkursie) jest jego były doradca, z którym współpracował kilkanaście lat i który do pracy w tej spółce przeszedł wprost z jego gabinetu politycznego. W tej grze chodzi o ogromne pieniądze. Etaty w spółkach skarbu państwa, które zapewniają wynagrodzenie znacznie większe niż na rynku, a także o możliwość robienia interesów z państwowymi firmami. I to dużymi. Przejęcie władzy przez PO w 2007 r. zbiegło się z rezygnacją z dochodzenia przez Zakłady Azotowe w Tarnowie 1,6 mln zł od brata przyszłego ministra skarbu Aleksandra Grada.

Prywatyzacja po cichu
Dziś nie da się sprzedać majątku państwowego w tak złodziejski sposób, w jaki robiono w to w latach 90. i na początku obecnego stulecia. Przypomnijmy, że kontrolę nad PZU chciano w 2001 r. oddać za …6,5 mld zł. Stworzenie Polskich Inwestycji, funduszu do którego zostaną skierowane akcje największych firm polskich otwiera drogę do ich prywatyzacji zgodnie z polityczną wolą władzy. Polskie Inwestycje udzielają kredytów i poręczeń, będą musiały to robić pod zastaw konkretnych pakietów akcji. W wypadku nietrafionych inwestycji, akcje firm (np. PKN Orlen, KGHM) będą przejmowane przez banki, które będą decydowały o tym komu dalej je odsprzedać. W ten sposób politycy PO nie będą musieli tłumaczyć się z dziwnych prywatyzacji. Co więcej, żaden inwestor z poza ich układu, nie będzie w stanie pomieszać im szyków windując cenę.
    Jak ten system działa w praktyce, pokazuje utrata kontroli przez skarb państwa nad Bankiem Gospodarki Żywnościowej. W 2004 r. politycy z otoczenia ówczesnego premiera Marka Belki (aktualnie szefa Narodowego Banku Polskiego) rozpoczęli operację, której skutkiem było dwa lata później przekazanie kontroli nad bankiem ze skarbu państwa do mniejszościowego udziałowca. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że skarb państwa za oddanie kontroli nie dostał ani grosza.  Zarząd BGŻ wyemitował akcje zamienne na obligacje, które objął inwestor mniejszościowy. Wyszło taniej niż wykupywanie skarbu państwa. 
 

Druga transformacja
Stworzenie Polskich Inwestycji może mieć jeszcze jeden cel. Wyjęcie z pod kontroli państwa kluczowych aktywów w gospodarce, na wypadek przegranych przez Platformę wyborów. Formalnie dziś BGK podlega państwu, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby również BGK do 2015 r. „uniezależnić od politycznych nacisków” (pod taką formułą byłaby prowadzona taka akcja). Dysponując faktyczną kontrolą nad państwowymi firmami i wygenerowanym przez nie strumieniem pieniądza PO będzie bardzo trudno przegrać wyraźnie wybory. A na wypadek niekorzystnego scenariusza nowa władza będzie bezsilna wobec opozycji zarządzającej  majątkiem liczonym w setkach miliardów złotych.
    Prawdziwe intencje władzy należy czytać między wierszami. O ile na budowę i remont budynków policji premier chce wydać, tylko 1 mld zł, to na wojsko aż 100 mld zł.„Zdumiewa dysproporcja między nakładami na „zielonych” i „niebieskich” – komentuje prof. Gwiazdowski. – Ta jawna niesprawiedliwość społeczna ma pewnie jakieś przyczyny. Zobaczymy jakie będzie miała konsekwencje – podsumowuje.
 

Tekst opublikowany w tygodniku "Najwyższy Czas!".

0

Jan Pi

938 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758