Pewnie dla wielu historia opowiedziana niżej dotyczy czasów, kiedy jeszcze nie zdążyli się poznać ich rodzice.
Ale, zaręczam, jest prawdziwa.
pamięci Janusza M., kibica, tekst poświęcam…
Gdzieś tak w połowie lat 1970-tych trafiłem po raz pierwszy na mecz piłkarski. I to od razu na szczycie. Drużyna ze stolicy sąsiedniego województwa walczyła o awans do ówczesnej I ligi, dzisiaj zwanej nie wiedzieć czemu ekstraklasą. Natomiast moja nie była kandydatką do awansu, ale stanowiła solidny filar II ligi (dzisiaj I) od dwóch co najmniej dziesięcioleci.
Mecz zapowiadał się ciekawie.
Niestety, tylko zapowiadał.
Akcje w wykonaniu mojej drużyny niespodziewanie kończyły się „przypadkowym” podaniem piłki przeciwnikom.
W drugiej połowie zobaczyłem scenę, która przypomina mi się zawsze, gdy niespodziewanie padnie jakiś wynik.
Otóż młody zawodnik nagle przejął piłkę, przedryblował prawie całą połowę i… strzelił!
Oczywiście stadion zaryczał ze szczęścia.
Ale nie piłkarze.
Najbardziej widocznie nerwy puściły kapitanowi mojej drużyny – patrząc w kierunku strzelca bramki ostentacyjnie popukał się w czoło.
Mecz zakończył się remisem – bo w ferworze podbramkowym moja drużyna strzeliła sobie przypadkowego samobója.
Nasz ówczesny przeciwnik awansował, i na długie lata zasiadł w I lidze, choć raczej bez jakichś szaleństw (okolice 8-10 miejsca w tabeli).
Natomiast kapitan drużyny pukający się w czoło po strzelonej przez własną drużynę bramce na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Jakieś dziesięć lat później poznałem, dzięki mojemu ówczesnemu koledze, parę osób z zarządu mojego klubu sportowego.
Ponieważ w stanie wojennym dla pieniędzy klub dodał do nazwy „cywilno-wojskowy”(prawie jak Legia) w skład zarządu weszli przedstawiciele wojska – padło na młodych prokuratorów wojskowych.
Znajomych z roku mojego kumpla, który był wtedy „cywilnym” sędzią.
A ja nadal, niepomny wcześniejszych zdarzeń, przeżywałem fascynację piłką nożną.
Wydawało mi się, że w kraju pogrążonym w „nocy jaruzelskiej” tylko sport pozostał jeszcze czysty.
Nawet udało mi się wygłosić jakoś niewielką przemowę na ten temat, tak między czwartym a jedenastym piwem.
Chłopaków z zarządu ubawiła moja naiwność.
Naprzód jeden z nich powiedział, jaki będzie wynik meczu w najbliższą sobotę.
Potem drugi podał wynik, jaki padnie za dwa tygodnie.
Z uśmiechem przyjąłem zakład – o litra.
Bo przecież piłka jest okrągła, a bramki są dwie.
….
Za dwa tygodnie przytaskałem dwie flaszki do biura zarządu.
Nie powiem.
Chłopcy byli uczciwi.
Uczestniczyłem w konsumpcji. 😉
A jednak, mimo tych doświadczeń, nadal kocham mecze.
Ta odrobina adrenaliny, jakiej dostarczają, doskonale pomaga w codziennym życiu.
I chociaż obserwując ligę łatwo jest przewidzieć wynik potyczki, kiedy jednemu zespołowi brakuje punktów i gra z innym zaprzyjaźnionym, to przymykam oko na ten układ.
Podobnie jest podczas oglądania horroru.
Bo przecież racjonalnie wiem, że nie ma zombie, ale irracjonalnie trochę się boję. 😉
Piłka nożna i horror to nie jedyne zjawiska w świecie współczesnym, podczas których zachodzą podobne reakcje.
Takie wałęsowskie „za i przeciw”, co w poprzedniej epoce nazywano dialektyką.
Najbardziej rzuca się w oczy polityka.
Przecież, tak naprawdę, nie ma w kraju aż takiego leminga, który wierzy bez cienia refleksji w obietnice przedwyborcze obojętnie kogo.
Nie ma też nikogo, kto daje wiarę w programy partyjne, co rusz ogłaszane z wielką pompą.
I wstydliwie chowane podczas ewentualnie wygranej kadencji.
A przecież chodzimy na wybory.
I głosujemy mając świadomość, że kolejny raz nas oszukują.
Ktoś przecież udziela odpowiedzi na publikowane co rusz sondaże.
I pewnie zupełnie serio.
Ostatnio na poważnie rozpatrywane są spisywane na kolanie kolejne obietnice świeżo utworzonej przez weteranów politycznych „partii” NowoczesnaPL.
I co z tego, że Ryszard Petru jeszcze rok temu działał wespół w zespół z dinozaurami „polskich przemian gospodarczych” w ramach fundacji FOR EUROPE (KRS: 0000524410), skoro teraz zaprzecza ideom wyznawanym jeszcze miesiąc wcześniej?
By nie być gołosłownym – radę tej fundacji tworzą:
1. zasłużony dla likwidacji polskiego górnictwa Janusz Steinhoff;
2. wieloletni prezes Giełdy Wiesław Rozłucki;
3. Janusz Lewandowski, pierwszy spec od prywatyzacji, nie wiedzieć czemu zwanej „złodziejską”.
Po tym, że dziwnie znikać zaczynają oficjalne strony www tej fundacji widać, że projekt został porzucony na rzecz nowego.
Ale nawet oficjalnie za plecami tej „nowoczesnej” formacji widnieje cokolwiek szyderczy uśmiech ojca polskiej biedy, Leszka Balcerowicza.
Bez względu na deklaracje, jakie są składane.
Również udział we władzach nowego ugrupowania pani z zarządu Fundacji Batorego nie pozostawia cienia wątpliwości – to taka Unia Wolności bis, na zewnątrz upudrowana dla niepoznaki a zamiast szacownych pantalonów nosząca krótkie spodenki.
Ale wewnętrzny kościec jest ten sam.
Inne organy również.
Dzisiaj jednak oficjalnie grzmią na PO, choć stanowią odrośl tego samego organizmu.
Kość z kości.
Krew z krwi.
Idee z idei.
Na co liczą twórcy projektu roboczo nazwanego Unia Wolności: Reaktywacja?
Myślę, że na to samo, co twórcy horrorów.
Choć raczej nikt nie wierzy w realność przedstawianych zdarzeń, to przecież widownie są pełne.
Choć żaden wyborca nie wierzy w realność przedstawianych obietnic, lokale wyborcze i tak będą zapełnione.
…
…
PS.: A miało być o futbolu…;)
3.06 2015
3 komentarz