Francja przed sarkofagiem
06/05/2012
310 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
Dziś rozstrzygną się wybory prezydenckie we Francji. Czy jest możliwe, że wygra Sarkozy? Czy Francuzi wiedzą kogo wybierają?
Wszystkie sondaże przewidują zwycięstwo kandydata socjalistów Francois Hollande’a i przegraną obecnego prezydenta, gaullisty Nicolasa Sarkozy’ego. Jednakże procentowa różnica między nimi jest nadal tak nieduża, że wszystko może się zdarzyć. Pytaniem jest przede wszystkim frekwencja. Pogoda jest ładna, a więc motywacja wśród wyborców słaba. Obaj kandydaci są znani i nudni, bo ciekawi odpadli w pierwszej turze. Wpajane wszystkim przekonanie, że Sarko i tak przegra (o to chodzi większości Francuzów, którzy nie głosują za Hollandem, tylko przeciw Sarkozy’emu) może skutecznie zdemobilizować jego mniej zmotywowanych przeciwników. Głównych rezerw głosów poszukuje się przecież wśród tych, którzy w I turze poparli innych kandydatów. Czy zechcą pójść raz jeszcze? No i są cuda nad urną: mało prawdopodobne, ale zdarzają się nawet tam, gdzie ich nie podejrzewamy, jak np. przy wyborze Busha na drugą kadencję w USA. Spore możliwości daje tu elektroniczne przesyłanie i zliczanie głosów, głosy z terytoriów zamorskich itp. O tym, na ile w wyborach szczęściu pomaga się z zewnątrz decyduje stawka geopolityczna i kryteria jakimi kieruje się metawładza. A te są w tych wyborach wysokie. Wskazują na to manewry, jakie już dotąd wykonano dla umocnienia i zabezpieczenia przedwyborczej pozycji Sarkozy’ego. Dlatego nie zdziwi mnie, jeśli ostatecznie okaże się, że Sarkozy pozostaje na urzędzie i taki wynik obstawiam wbrew sondażom.
Kiedy mowa o stawce geopolitycznej nie chodzi mi wcale o los strefy euro, walkę z kryzysem albo o Unię Europejską. Istnieją potężne siły, którym Sarkozy jest potrzebny jako prezydent na szykowaną wielką wojnę i to one dołożą starań, aby wygrał. W systemie francuskim, który jest dość bliski amerykańskiemu, prezydent ma bardzo wiele realnej władzy, bodaj najwięcej spośród państw w Europie. Przede wszystkim jako prezydent jest on bezpośrednio najwyższym dowódcą francuskiej armii, która jeszcze do niedawna była enfant terrible i najbardziej NATO-sceptyczną częścią Paktu Północnoatlantyckiego, czyli USraela i jego wasali. Ostatnio jednak Francja pod dowództwem Sarko gorliwie zaatakowała z powietrza Libię, wysłała wielu agentów i komandosów do Syrii oraz przesunęła dużą część francuskiej floty z lotniskowcem Charles de Gaulle do Zatoki Perskiej. Sarkozy w tej roli się więc sprawdza i nadal jest potrzebny, aby Francja poszła na wojnę z Iranem. Dlatego chce on i sądzi, że musi wygrać. To zresztą nie jest kwestia jego osobistych ambicji. To jest kwestia jego misji.
Wbrew temu co się oficjalnie mówi o kampanii wyborczej, jej najważniejszy jak dotąd akt rozegrał się prawie rok temu, 14 maja 2011, ale nie w Paryżu, tylko w pokoju hotelu Sofitel w Nowym Jorku. Bohaterem aktu był szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF), Dominique Strauss-Kahn (DSK), który prowadził wtedy wstępnie w sondażach w wyścigu do Pałacu Elizejskiego. To, co się tam zdarzyło wprawiło światową opinię publiczną w osłupienie. Właściciel nowojorskiego hotelu oskarżył swego dostojnego gościa o próbę gwałtu na czarnoskórej pokojówce Nafissatou Diallo, prawie natychmiast potem DSK został aresztowany a całej sprawie nadano niesłychany międzynarodowy rozgłos. Nikt z tego niczego nie rozumiał, ale wszyscy się cieszyli, bo oto bogaty, arogancki i ustosunkowany Żyd z Francji, który myślał, że mu wszystko wolno i chciał skrzywdzić biedną murzyńską dziewczynę, teraz będzie miał za swoje. Niech wie, że prawo w USA jest równe dla wszystkich. Feministki, kolorowi, antysemici, rozgniewani na banki, prostytutki i cichodajki, niewinni i cnotliwe – wszyscy mieli powód do radości. Zuch Obama, nie darmo wszyscy czarni na niego głosowali! Wprawdzie każdy myślący mógł od razu w tej oprawie dostrzec klasyczne elementy grubej prowokacji, ale gdzie takich myślących dziś znaleźć? W prokuraturze ich nie było, a w sądzie znaleźli się dopiero 23 sierpnia, kiedy całą sprawę uznano za chucpę i oddalono, ale mleko już się wtedy wylało i reputacja DSK była pogrzebana. Tym bardziej, że wyciągnięto mu i inne figle seksualne, tym razem chyba prawdziwe i popełnione we Francji, wprawdzie niekaralne, ale w tym kontekście dla reputacji i wizerunku publicznego na pewno dodatkowo niekorzystne. W sumie nie ma kogo żałować, ale w ten sposób lista kandydatów do prezydentury zmniejszyła się o postać nr 1 i zrobiło się jaśniej.
Mało kto zauważył , a jeszcze mniej ludzi pamięta, jak silny był związek tej sprawy z promocją Sarkozy’ego. O tym, że DSK miał słabość do kobiet i nieprzyzwoicie podwyższone libido wiedziano od dawna, i nawet on sam spekulował o tym, że rywale mogą go próbować trafić z tej właśnie strony. Na dwa tygodnie przed rzekomą próbą gwałtu w Nowym Jorku, 28 kwietnia 2011 we francuskim dzienniku Liberation ukazała się charakterystyka DSK jako kandydata na prezydenta, w której zauważono iż „niepokoił się tym, że jego polityczny rywal, Nicolas Sarkozy, będzie próbował wrobić go w rzekomy gwałt”. Jasnowidz jaki, czy co?
Dowodów na to, że za aferą nowojorską DSK stał Sarkozy i jego ludzie nie ma, ale poszlaki są. Analiza zdjęć z kamer ochrony hotelu Sofitel pokazuje jak zaraz po złożeniu doniesienia na DSK na policję Brian Yearwood, główny inżynier hotelu, tańczy radośnie i wznosi toasty wraz z jakimś nieznanym mężczyzną. Yearwood przyjaźni się z Johnem Sheehanem, dyrektorem ds. ochrony we francuskiej firmie Accor, która jest właścicielką sieci hoteli Sofitel. Z kolei szef Sheehana – Rene Georges Querry, zanim dostał obecne zajęcie w Accor, był bliskim współpracownikiem Ange Manciniego, głównego koordynatora francuskich służb specjalnych z nominacji Sarkozy’ego. To jeszcze nie koniec. Pierwszą osoba, która radośnie podała we Francji wiadomość o aresztowaniu DSK na lotnisku (zanim jeszcze ukazał się komunikat policji nowojorskiej) był aktywista i pracownik partii Sarkozy’ego. Skąd się o tym dowiedział? Ano, „miał znajomego, który pracuje w nowojorskim hotelu Sofitel”. Niezależnie od tego, jakie można z tego wyciągnąć wnioski, Sarkozy’emu ubył poważny rywal w wyścigu do fotela.
Drugi kluczowy podskórny akt tej kampanii, o którym już sporo tu na blogu pisałem, rozegrał się w Tuluzie i kulminował 22 marca, kiedy specjalna jednostka antyterrorystyczna policji francuskiej po 32-godzinnym oblężeniu zastrzeliła 23-letniego Mohammeda Meraha, gdy uciekając wyskoczył z balkonu. Mogła go spokojnie ująć, bo był sam i bez broni. Merah był podejrzany o to, że w ciągu ośmiu dni przedtem dokonał trzech ataków w Tuluzie i okolicach, zabijając z broni palnej trzech francuskich żołnierzy i czworo Żydów, w tym troje dzieci. Wiele szczegółów budzi tu wątpliwości, m.in. nie zgadza się rysopis domniemanego zabójcy żołnierzy podany przez naocznych świadków, a także zagadkowe pozostaje żądanie oblężonego Meraha, który podczas pertraktacji domagał się, aby skontaktował się z nim konkretnie wymieniony z nazwiska agent DCRI, francuskiej agencji wywiadu wewnętrznego, która podlega bezpośrednio Manciniemu. Wiadomo, że DCRI przesłuchiwała Meraha po jego powrocie z Pakistanu w 2011 roku. Rodzi to wśród obserwatorów (zwłaszcza w prasie włoskiej) podejrzenie, że Merah był przynajmniej informatorem DCRI. Jest możliwe, że jego pośpieszne zastrzelenie miało zamknąć sprawę na tezie o samotnym wilku i przerwać możliwość dojścia do dalszych szczegółów. Tak, czy inaczej, tu również oficjalnie mamy do czynienia z tezą nośną medialnie i łatwą do przyjęcia przez większość francuskiej opinii publicznej: młody sfrustrowany muzułmanin, po przeszkoleniu w mateczniku al-Kaidy (Afganistan, Pakistan), bez szans na pracę, zabija żydowskie dzieci w zemście za los Palestyńczyków. Energiczne zachowania Sarkozy’ego w takim momencie ogromnie przysporzyły mu popularności i pozwoliły wyjść na czoło prezydenckiego wyścigu.
Trzeci akt rozegrał się w niedzielę 22 kwietnia, kiedy Sarkozy przeszedł do drugiej tury z niewielką stratą do lidera, a czwarty i ostateczny rozgrywa się dziś 6 maja. W tym trzecim akcie niewiele dało się zrobić poza ustawieniem Sarkozy’ego na pozycji drugiej, czyli na ostateczną rozgrywkę. Twierdzę, że jest to pozycja dobrze wykalkulowana.
Sami Francuzi przezywają czasem swego prezydenta gangsterską ksywką Sarko l’Americain, ale chyba nie wiedzą do końca jak głęboko jest on powiązany, i to rodzinnie, z samym sercem amerykańskiego establishmentu. I pewno się już przed głosowaniem nie dowiedzą, bo rewelacje na ten temat dopiero teraz zaczynają wychodzić na światło dzienne, a więc za późno aby dotrzeć do mentalności ogółu, która zawsze reaguje najwolniej i dokonuje korekt najpóźniej. Najciekawsze informacje znalazłem w tzw. Raporcie Corbetta, ale bardzo wiele można ich wyśledzić w sieci, normalnej prasie i mediach, jeśli się je poskłada z odpowiednim kluczem.
W roku 2008 lewicowa sieć międzynarodowa Reseau Voltaire, a konkretnie jej przewodniczący, francuski dysydent, wolnomyśliciel i pedał, ale kompetentny dziennikarz dochodzeniowy Thierry Meyssan (ukrywający się obecnie w Libanie), opublikował bardzo rzetelne materiały prowadzące bezpośrednią nić rodzinną prezydenta Sarkozy’ego do amerykańskich Rotszyldów i CIA. Jak wiadomo, ojcem Nicolasa Sarkozy’ego był niewydarzony węgierski arystokracina Pal Istvan Erno Sarkozy de Nagy-Bocsay, a jego matką Andrea Jeanne Mallah (rodzinna ksywka „Dadu”), córka bogatego żydowskiego lekarza-urologa Benedicta (Aarona) Mallaha, który urodził się w greckich Salonikach, ale w 1904 roku przeniósł się ze swoją matką do Francji, tu przyjął obywatelstwo francuskie, przechrzcił się, ukończył medycynę i został lekarzem armii francuskiej, a potem miał prywatną klinikę w Neuilly-sur-Seine. O tym, że konwersja na katolicyzm była raczej płytka może świadczyć fakt, że w czasie wojny dziadek Sarkozy’ego musiał uciec z Paryża i ukryć się na małej farmie w Correze w regionie Limousin, aby uniknąć aresztowania przez Niemców. Jest to fakt o tyle istotny, że właśnie ten koszerny dziadek potem wychowywał Nicolasa, kiedy – jak było zresztą do przewidzenia – jego kapryśny tatuś porzucił w 1959 roku jego matkę z trójką synów (Nicolas był drugim z nich i miał wtedy 4 lata), by pojąć inną kobietę. Dziś zarówno Neuilly-sur-Seine jak i Correze to bastiony wyborcze Sarkozy’ego (ale – co ciekawe- Correze to także okręg wyborczy Hollanda).
Pal Sarkozy, ojciec prezydenta Francji, żenił się potem jeszcze trzy razy i miał jeszcze dwóch synów. Jedną z żon, z którą rozwiódł się w 1977 roku była Christine de Ganay, która następnie wyszła za Amerykanina nazwiskiem Frank G. Wisner. Był on synem Franka Wisnera (seniora), słynnego oficera CIA, który w końcu lat 1940-tych założył tzw. Operację Mockinbird, specjalną komórkę do instalowania agentury w mediach na całym świecie w celu wpływania i kształtowania opinii publicznej. Ze związku z Palem Sarkozym pani Christine de Ganay miała syna imieniem Olivier, który wraz z nią wyjechał i osiadł w Ameryce. Jest to przyrodni brat prezydenta Sarkozy’ego i jego najważniejszy kanał kontaktowy z amerykańskim establishmentem CIA. To właśnie jego ojczym, wspomniany Frank G. Wisner, nakłonił Sarkozy’ego, aby na swego szefa dyplomacji (ministra spraw zagranicznych Francji) mianował żydowskiego „lekarza bez granic” Bernarda Kouchnera, arcyglobalisty, wielkiego zwolennika „humanitarnych interwencji zbrojnych”. W ten sposób francuska polityka zagraniczna została podporządkowana bezpośrednio i do końca interesom USraela.
Bernard Kouchner jest postacią tak niezwykłą i charakterystyczną, że muszę mu tu poświęcić osobny akapit. Żyd urodzony w Awinionie karierę lekarską zrobił zgodnie z tradycją rodzinną – jego ojciec był laryngologiem, on sam specjalizował się w gastroenterologii. O wiele bardziej jednak wciągnęła go polityka. Zaczął we Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF). Już w 1964 roku spędził cały dzień z Fidelem Castro łowiąc ryby, pijąc rum i gadając o polityce. W 1966 wyrzucono go z PCF za próbę rokoszu. W sławetnym roku 1968 stał na czele rewolty studenckiej na wydziale medycznym Sorbony, którą wtedy rozbito na 13 odrębnych uczelni. W 1971 założył międzynarodową organizację Medecins sans frontieres (Lekarze bez granic), a następnie udzielał się podczas wojen domowych i konfliktów m.in. w Biafrze i Libanie. Był ministrem zdrowia Francji w rządzie socjalistów. W 1999 roku został specjalnym wysłannikiem ONZ w oderwanym od Serbii Kosowie, potem kandydował na inne urzędy w ONZ. Dał się poznać jako podżegacz do wojny w Iraku, promotor „strategii lizbońskiej” i umacniania „Europy bez granic” (wspólna deklaracja z Sorosem). Jako francuski MSZ zasłynął m.in. z podżegających uwag pod adresem irańskiego programu nuklearnego („musimy się przygotowywać na najgorsze /…/ najgorsze to wojna”).
Wróćmy jednak do Sarkozy’ego. Mimo rozwodów, zawirowań i kaprysów rodzina Sarkozych trzyma się razem i wspiera zdumiewająco skutecznie. W rok po objęciu prezydentury przez Sarkozy’ego jego przyrodni brat Olivier został mianowany szefem dziś już raczej niesławnej firmy Global Financial Services w Carlyle Group. Nawet ojciec prezydenta, dziś 82-letni Pal Sarkozy, który w życiu był głównie bawidamkiem, ale trochę zajmował się także doradztwem w reklamie, poczuł ostatnio wenę i od trzech lat uprawia malarstwo surrealistyczne. Namalował właśnie dwa wielkie kiczowate portrety – jeden swego syna, a drugi – swej synowej, Carli Bruni, którą podobno uwielbia, a nawet jako kobieciarz, choć to już raczej obleśna dziadyga, jeszcze się do niej ślini. Z uwagi na nazwisko i postacie, oba te, pożal się dobry Boże, „dzieła” były już wystawiane w paryskiej L’Espace Pierre-Cardin i w Galerii Abigail w Budapeszcie. W niezwykle barwnym życiu Pala Sarkozy’ego taka drobna fanaberia już nie powinna dziwić. Przypomnę, że kiedy po wojnie komuniści zabrali jego ojcu rodzinne włości (wszystkiego 285 ha) we wsi Alattyan koło Szolnoku, 92 km na wschód od Budapesztu, matka namówiła 17-letniego wtedy Pala, aby dla ochrony przed wcieleniem do wojska uciekł na Zachód, a władzom węgierskim zgłosiła, że utonął w jeziorze Balaton. Pal uciekł przez Austrię do Baden-Baden i tam zaciągnął się do francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Został wysłany do obozu szkoleniowego w Sidi Bel Abbes w Algierii i miał być stamtąd rzucony do Indochin, ale lekarz wojskowy, który był także Węgrem, wystawił mu lewe papiery, na podstawie których zdyskwalifikowano go z dalszej służby i rozwiązano kontrakt. W rezultacie już w 1947 roku ląduje w Paryżu, gdzie jako uroczy przystojniak z egzotycznym akcentem i legendą arystokratycznego uchodźcy ze Wschodu szybko robi furorę na salonach i zawraca w głowach panienkom z dobrych domów. Tej formuły trzyma się odtąd do końca.
Jeśli Sarkozy wygra, będzie to oznaczało kolejny krok w przejmowaniu kontroli metawładzy nad całym światem. Scenariusz wojny ulegnie przyspieszeniu, a Francja wraz z innymi wasalami USraela stanie przed swoim dramatycznym przeznaczeniem. Jeśli jednak Sarkozy przegra, na co wciąż mam cichą nadzieję, plany wojenne Wielkiego Kahału ucierpią i odwleką się nieco, ale raczej nie na tyle, aby wojny zaniechać. Hollande nie wziął się znikąd, jest inteligentny i szybko zrozumie skąd płyną rozkazy dla prezydentów oraz które są ważne. Jako osobnik bez charyzmy i bez jaj powinien szybko nauczyć się ich słuchać bez stawiania oporu. Oznacza to, że Francja wcale nie ma wielkiego wyboru.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy
Odchodząca (oby!) prezydentowa Carla Bruni zaśpiewa piosenkę pod znamiennym tytułem: „Le temps perdu” (Stracony czas)