Na początku XX wieku Meksyk był pierwszą kolebką chrześcijaństwa w Nowym Świecie i bazą dla misjonarzy, z której wyruszali oni do większości miejsc w obu Amerykach oraz części Azji, by ewangelizować. — otrzymałem mailem
"VIVA CRISTO REY!" Tak było do 1917 roku, kiedy to w Meksyku władzę objął nowy ateistyczno-socjalistyczny reżim i złożył obietnicę (ciekawe komu? sic!) że "uwolni" meksykański naród od wszystkich "fanatyzmów i uprzedzeń". Oczywiście na pierwszy cel poszli katolicy. Kościoły, seminaria oraz klasztory zostały zagarnięte i zbezczeszczone, a wiele z nich zniszczono. Publiczne okazywanie wiary i uczestnictwo w nabożeństwach zostało zakazane. Szkoły oraz gazety katolickie zostały zamknięte. Katolickie partie polityczne i związki zawodowe nie mogły działać legalnie. Kapłani byli torturowani i zabijani. Wielu zginęło od ran postrzałowych, podczas odprawiania Najświętszej Ofiary. Krew katolickich męczenników zaczęła spływać ulicami…
Fanatyczny przeciwnik Kościoła, prezydent dyktator Plutarco Elías Calles, zwykł chwalić się liczbą duchownych, których osobiście zamordował. Jego nienawiść do zorganizowanej religii była ogromna. Wierzył, że dzięki rządom terroru może zniszczyć Kościół i wymazać Chrystusa z pamięci Meksykan w ciągu jednego pokolenia. Jak słusznie zauważył abp Gomez: – Mylił się. W kuźni jego prześladowań święci wyrastali jak grzyby po deszczu. Nie było łatwe wprowadzenie powyższych przepisów w kraju, w którym katolicy stanowili większość społeczeństwa. Dopiero w 1926 roku poważył się na to prezydent P. E. Calles, mason i fanatyczny antyklerykał. Wobec opornych zastosował represje. Papież Pius XI opłakiwał wiernych, którzy"ponieśli okrutną śmierć na wielu ulicach i miejscach publicznych, często na progach kościołów". Meksykański Kościół zszedł do podziemia, nabożeństwa odprawiano potajemnie w domach. Wśród czterech tysięcy kapłanów zanotowano tylko jedno odstępstwo. Dwa miliony katolików podpisało petycję do władz, żądając uchylenia konstytucji. Gdy wyczerpały się pokojowe metody walki – pojawili się "Cristeros" (z meks. "chrystusowcy").
Znamienne, że większość bojowników Kontrrewolucji Meksykańskiej "Cristeros" stanowili chłopi. Od początku najżywiej reagowali na państwową politykę ateizacji, na zamykanie kościołów i mordowanie księży. Obce im były subtelne dylematy intelektualistów, nie wahali się nazywać zła po imieniu. To oni pierwsi chwycili za broń. Na trzy lata Meksyk stał się krainą śmierci. "Cristeros", których liczba w 1929 roku doszła do 50.000, w szaleńczych atakach rozbijali, liczniejsze nieraz, oddziały rządowe, pozostawiali za sobą zniszczone wojskowe posterunki i trupy znienawidzonych, ateistycznych nauczycieli. Przeciwnik, niezbyt sprawny w boju, nadrabiał brutalnością wobec ludności cywilnej, sprzyjającej insurekcji. Palono całe wsie, na masową skalę profanowano świątynie. Obie strony ogarnął szał zabijania, okrzykom "Viva Cristo Rey!" torturowanych cristeros odpowiadały "Viva Grande Diablo!" rozstrzeliwanych masonów. Jednym z bohaterskich "cristeros" był Jose Luis Sanchez del Rio. Od najmłodszych lat darzył Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie najwyższą czcią. Codziennie odmawiał Różaniec i zachęcał przyjaciół do odprawiania nabożeństwa dla uczczenia Matki Bożej z Guadalupe. Kiedy usłyszał o chwalebnej walce podjętej przez katolików w obronie Kościoła i jego kapłanów, o walce "Cristeros", w którą zaangażowani byli m.in. jego dwaj starsi bracia, zapragnął przyłączyć się do świętej armii. W końcu jako dwunastolatek napisał list do jednego z przywódców "Cristeros" gen. Prudencia Mendozy, błagając go o to, aby zezwolił mu na udział w walce z ateistycznym reżimem. Generał na początku w ogóle nie dopuszczał takiej myśli. Zdesperowany Jose przekonał więc matkę, by ta nakłoniła generała do zmiany decyzji. Chciał jak inni "Cristeros" z okrzykiem na ustach "Niech żyje Chrystus Król i Matka Boża z Guadalupe!" walczyć z bezbożnikami. Mówił: Mamo, nigdy nie będzie mi tak łatwo wejść do Nieba jak teraz. W końcu generał Mendoza uległ namowom matki chłopca i powierzył Jose dzierżenie sztandaru oddziału, znajdującego się pod jego dowództwem. Pewnego razu, gdy podczas bitwy chłopak pędził z nowym zapasem amunicji do kolegi, dojrzał swojego dowódcę. Generał był bez konia, stając się łatwym łupem dla wroga. Jose bez chwili wahania zaofiarował Mendozie swojego wierzchowca, by mógł uciec przed żołdakami. Wiedział, że ten czyn może go kosztować życie. Chwilę później odważny Cristero został złapany przez wrogów Chrystusa i zamknięty w zakrystii kościoła, zamienionej na więzienie. Żołdacy próbowali odwieść chłopca od wiary w Chrystusa. Wreszcie jednak padł rozkaz, by go nie oszczędzać.
Młodziutkiego bojownika Chrystusa pognano na miejsce kaźni, pobliski cmentarz. Popychano go bagnetami i bito ostrymi maczetami. Jose jak Chrystus Król miał swoją Golgotę. Po każdym uderzeniu płakał głośno z bólu i wołał: "Viva Cristo Rey!" (Niech żyje Chrystus Król!). Oprawcy zdarli mu skórę ze stóp i zmusili do chodzenia po rozsypanej soli…
Chłopiec wył z bólu, krwawiąc coraz bardziej. W końcu żołnierze powiedzieli mu: Jeśli zawołasz:"Śmierć Chrystusowi Królowi, wówczas cię oszczędzimy". On jednak wykrzyknął: "Niech żyje Chrystus Król! Niech żyje Matka Boża z Guadalupe!". Wściekły dowódca rozkazał żołdakom zadawać ciosy bagnetem. Ci przebijali jego ciało, ale Jose po każdym pchnięciu tylko krzyczał:"Viva Cristo Rey!". Ostatecznie rozwścieczony sługus ateistycznego dyktatora masona wyciągnął pistolet i zastrzelił chłopca. Był 10 lutego 1928 roku. Za półtora miesiąca skończyłby 15 lat. Jose Luis Sanchez del Rio jest doskonałym przykładem wiary i odwagi dla wszystkich młodych mężczyzn, którzy chcą być wierni Chrystusowi. Został uznany za męczennika i beatyfikowany przez papieża Benedykta XVI w dniu 20 listopada 2005 roku.
Podobnych historii bohaterskich "Cristeros" jest więcej. "Umieram, ale Bóg nie umiera"– miał powiedzieć przed egzekucją bł. Anacleto González Flores. Jego słowa były prorocze. Śmierć męczenników "Cristeros" stała się dla Kościoła zarzewiem dla przyszłych pokoleń katolików w Meksyku . Poruszająca jest również historia pięknej młodej katechetki, czcigodnej Maríi de la Luz Camacho. Kiedy armia przyszła do jej kościoła parafialnego, stanęła przed drzwiami i zablokowała im drogę. Zastrzelili ją, ale kościół jakimś dziwnym trafem ocalał. Wśród meksykańskich katolików krążą po dzień dzisiejszy opowieści o wszystkich bohaterskich kapłanach, którzy ryzykowali życiem, by odprawiać Msze św. i spowiadać. O kapłanach bestialsko torturowanych i mordowanych, najczęściej podczas sprawowanej przez nich Eucharystii. W listopadzie 1927 roku doszło do jednej z najgłośniejszych kaźni, pod sfingowanymi zarzutami stracono powszechnie lubianego księdza Michala Augustyna Pro, jego brata Humberta i inżyniera Ludwika Segura. Rządowi oprawcy nie oszczędzali duchownych nawet w najbardziej podeszłym wieku. Między innymi zamordowano 80-letniego proboszcza Adama Nachitlana (Zacatecasa). Jośe Isabel Floresa powieszono po 40 latach pracy duszpasterskiej w parafii Matatlan. Okrutny terror fizyczny wobec księży wzmógł się jeszcze bardziej w po zabójstwie Alvaro Obergona. Więzionych księży i zakonnice wyszydzano i upokarzano. Częstokroć zakonnice świadomie wsadzano do jednej celi z prostytutkami. Terrorowi fizycznemu przeciw księżom i działaczom katolickim towarzyszyły coraz liczniejsze przykłady profanowania świątyń i znieważania Hostii podczas napadów policji na domy, w których potajemnie odprawiano Msze Święte.Kilka miesięcy temu na ekrany kin w Stanach Zjednoczonych wszedł meksykański film "For greater glory" ("Dla większej chwały"), w którym główną rolę zagrał Andy Garcia. Obraz ten poruszył serca nie tylko Amerykanów, ale przede wszystkim olbrzymiej grupy emigrantów z Meksyku. Film jest hołdem oddanym narodowi meksykańskiemu, który w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia stanął w obronie wiary katolickiej, zagrożonej oficjalną likwidacją zadekretowaną przez masonerię i wiernego jej prezydenta Plutarco Elíasa Callesa, popieranego również w Stanach Zjednoczonych. Niestety, malo które państwa zachodnie filmu pokażą ten film. Nikt nie chce podjąć się jego dystrybucji (także w Polsce) choć film nakręcono z wielkim rozmachem, z udziałem wielu gwiazd światowego kina. Jest to najdroższy film w historii meksykańskiej kinematografii. Pojawienie się filmu "For greater glory" w Stanach Zjednoczonych zbiegło się z walką, jaką podejmuje Kościół w tym kraju, aby nie dopuścić do reformy systemu zdrowia, przygotowanej przez administrację Baracka Obamy, która to reforma niesie poważne zagrożenia dla katolickich instytucji działających w obszarze służby zdrowia. Jest to w istocie walka o wolność sumienia. Historia ta powinna obudzić też czujność katolików w naszym kraju. Może warto byłoby zadbać o dystrybucję filmu również w Polsce? Prześladowanie Kościoła rzadko zaczyna się od przelewu krwi. Na początku zawsze jest walka ideologiczna, czego nieustannie doświadczamy i na polskim podwórku, chociażby czytając gazety typu Newsweek czy Wyborcza. Słusznie zauważa Andrzej Solak: "Prowadzona od przeszło dwóch wieków ofensywa sił Antychrześcijańskiej Rewolucji napotyka czasem na niespodziewany opór. Na jej drodze stawają wciąż nowe zastępy wojowników. Armia Katolicka z Wandei i Żołnierze Cudu nad Wisłą, frankistowska "krucjata przeciw synom Kaina" i meksykańscy "Cristeros". W bezpardonowej walce z siłami zła, wierni tradycji obrońców przedmurza chrześcijaństwa, "współcześni krzyżowcy" nieugięcie trwali na zagrożonych rubieżach Cywilizacji Łacińskiej" ("Najwyższy Czas!" 9.03.1996.)
Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.