Muszę się przyznać, że tekst, któremu zamierzam poświęcić chwilę uwagi, jakoś mi umknął, gdy został opublikowany.
Być może dlatego, że nie jestem wiernym czytelnikiem Gazety Wyborczej, gdzie się ukazał w dniu 31.01.2011 r. Dokładniej mówiąc, w ogóle nie jestem czytelnikiem tej gazety, choć nie będę zaprzeczał, że czasami mam z nią pewnego rodzaju… styczność. Staram się jednak, aby do tego kontaktu dochodziło zawsze w głębokim skupieniu, co jest możliwe tylko i wyłącznie w absolutnym spokoju i samotności.
No, ale do rzeczy.
Kiedy moje oczy zaatakował artykuł pod znamiennym tytułem "Prowokacja smoleńska: jak mogło być" (1), sygnowany nazwiskiem Wojciecha Czuchnowskiego, a tym bardziej, kiedy przeczytałem jego intrygujący początek, brzmiący ni mniej, ni więcej, tylko tak:
od razu wiedziałem, że muszę przeczytać go w całości. I nie zniechęciła mnie zamieszczona nieco niżej informacja, że Fakty i cytaty w tekście są fikcyjne, lub zostały umieszczone w niewłaściwym kontekście. Pomyślałem bowiem sobie tak: w Gazecie Wyborczej z pewnością nic się przypadkowo nie ukazuje, a już z pewnością nic, co odnosi się do Tragedii Smoleńskiej. Zacząłem więc czytać ten "Scenariusz nienapisanej powieści politycznej". Zaczyna się on w następujący sposób:
"Niedługo minie dziesięć miesięcy od czasu największej od 1945 r. antypolskiej operacji nazywanej "Prowokacją smoleńską". Badająca tę sprawę sejmowa komisja śledcza pod kierunkiem posła PiS Antoniego Macierewicza, wkrótce ogłosi swój raport. "Gazeta" dotarła do niego jako pierwsza.
Przypomnijmy: 10 kwietnia 2010 r. Tu-154M, na którego pokładzie był prezydent Lech Kaczyński i 95 osobowa delegacja, leciał do Smoleńska na obchody 70 rocznicy zbrodni katyńskiej. Gdy samolot zbliżył się do lotniska Siewiernyj, wieża kontrolna oświadczyła, że zamknięto je z powodu rzekomo złych warunków atmosferycznych. Delegację skierowano na lotnisko zapasowe w Moskwie. Ponieważ przyjazd z Moskwy opóźniłby uroczystości o co najmniej 6 godzin, tupolew zawrócił do Warszawy.
Wybuchł skandal. Od początku wiadomo było, że decyzja o zamknięciu lotniska miała charakter polityczny. Sejm powołał komisję śledczą. Oto jej ustalenia."
Przestałem czytać i pomyślałem sobie tak: dlaczego autor tej fikcyjnej teorii napisał o "największej antypolskiej operacji od 1945 r."? Co miał konkretnie na myśli? Cóż takiego wydarzyło się w 1945 r., a nie np. w roku 1943 albo 1947? Po chwili coś mi zaczęło świtać…
Porwanie przywódców Polski Podziemnej? Tak, to wydarzyło się właśnie w marcu 1945 r.! Tym, którzy nie wiedzą, o co chodzi, polecam na początek informację z wikipedii (2), z której m.in. można się dowiedzieć, że przywódcy Polski Podziemnej "(…) zostali podstępnie aresztowani przez NKWD i następnego dnia wywiezieni na Okęcie, skąd odlecieli specjalnym samolotem do Moskwy" oraz, że w reakcji na to porwanie ".(…) ambasadorzy Wielkiej Brytanii i USA interweniowali w Moskwie, ale dowiedzieli się jedynie, że żadnego porwania nie było i że to Polacy wymyślili całą historię. Dopiero 5 maja Sowieci oficjalnie podali wiadomość o aresztowaniu Polaków pod zarzutem prowadzenia działań dywersyjnych na zapleczu armii sowieckiej."
Po chwili zadumy powróciłem do lektury tekstu, w którym autor w 5-ciu punktach przedstawił, jak rozumiem, fikcyjne ustalenia Sejmowej komisji śledczej, powołanej do wyjaśnienia tego fikcyjnego skandalu. Punkt nr 1 tych nie mających związku z rzeczywistością ustaleń, brzmi następująco:
"Prowokację zaplanowano we wrześniu 2009 r. Podczas spotkania w Sopocie prezydent Rosji Władymir Putin ustalił plan z premierem RP Donaldem Tuskiem: 7 kwietnia 2010 r. razem pojadą do Katynia. Nie wezmą prezydenta, który poleci tam 3 dni później. Nie wyląduje, bo lotnisko będzie zamknięte. Plan zabezpieczy polsko-rosyjski zespół powołany z grona najbardziej zaufanych funkcjonariuszy ABW i rosyjskiej służby wywiadu zagranicznego SWR.
Dowodem jest stenogram z rozmowy telefonicznej Putina z Tuskiem, podsłuchanej przypadkiem przez CBA. Kluczowe w niej jest zdanie Putina: "Wsio budiet w poriadkie, my jemu skażem, szto saditsa nielzia i ch…. Tusk odpowiada: Tak toczno, towariszcz połkownik, naszy mołodcy wsio podgotowili"."
Nie wiem, co autor wie na temat teorii spiskowych, ale ja bym do takich ustaleń raczej nie używał telefonu. To raczej elementarz, o którym swego czasu zapomnieli Miro, Rycho czy Zdzicho, choć zdaje się, że krzywda im się z tego powodu nie stała. No, ale po co kusić los albo jakiegoś niewdzięcznego prokuratora? Jakby to więc to "załatwić" nieco bardziej profesjonalnie? Moim zdaniem najlepiej osobiście, w cztery oczy, choć raczej nie na stacji benzynowej lub cmentarzu. Wręcz przeciwnie: najlepiej, aby świadków było wielu, choć trzymali się na tyle z daleka, aby nic nie mogli usłyszeć. Przychodzi mi do głowy na przykład jakieś molo, chwilowo zamknięte dla postronnej publiczności, która musi tłoczyć się na brzegu, karmiąc łabędzie. O, czy przypadkiem w Sopocie nie ma jakiegoś mola?
Punkt nr 2 tej fikcyjnej opowiastki mówi o wytworzeniu sztucznej mgły. Podano w nim nawet jakiś typ urządzenia, zastosowanego przez rosyjskie służby specjalne, przez co brzmi niby bardziej wiarygodnie, ale moim zdaniem, tutaj autor porusza się już w świecie totalnej abstrakcji. Nawet, gdyby taka maszyna rzeczywiście istniała, to z pewnością byłaby zamaskowana tak, że żaden świadek by jej nie zobaczył w wytwarzanej przez nią… mgle. Tak, ten fragment trzeba z pewnością jeszcze dopracować, bo fikcja fikcją, ale jakieś reguły w niej jednak obowiązują.
Natomiast jeśli chodzi o punkt trzeci, to już od samego początku, nie wiedzieć czemu, kłóci się on z punktem drugim: "Na lotnisku były dobre warunki atmosferyczne." Rozumiem, że to opowieść fikcyjna, ale te idiotyczne sprzeczności w ustaleniach komisji? Ach, już rozumiem! To jak z tą komisją ds nacisków, jak najbardziej rzeczywistą. Jak ustaliła, że za czasów PiS nie było żadnych nielegalnych nacisków na służby specjalne oraz instytucje prawne w celu pognębienia przeciwników politycznych, to ustalono, że się zmieni ustalenia. W takim razie punkt 3-ci tej fikcyjnej opowieści jest zapewne tzw. "wrzutką", mającą wprowadzić zamęt wśród czytającej tą fikcyjną opowiastkę publiczności. Tym bardziej, że dalej można przeczytać następujący opis:
"(…) tuż po prowokacji ekipa "Misji specjalnej", która przyjechała do Smoleńska, sfilmowała jak z wieży lotniska umundurowani mężczyźni wynoszą nowoczesne urządzenia naprowadzające.(…) Najnowszej generacji sprzęt zainstalowano na lotnisku 7 kwietnia, by mogli tam wylądować Putin i Tusk."
Nie wiem za dokładnie, jak to jest z tym filmowaniem obiektów wojskowych na terenie Federacji Rosyjskiej, ale wątpię, aby jakaś ekipa TVP mogła się swobodnie pałętać po nim z kamerą. Takie cuda to się jednak nie zdarzają nawet w fikcyjnych historyjkach. A jeśli już, to by filmowała raczej jakichś strażaków popalających sobie papieroski, a nie funkcjonariuszy rosyjskich służb podczas działań specjalnych. To już nie political fiction, a political bajeczka, bo do takich materiałów filmowych komisja badająca zaistniały skandal (przypominam – fikcyjny), z pewnością nie miałaby żadnego dostępu, gdyby kiedykolwiek przypadkowo powstały. To niemożliwe nawet w tym fikcyjnym świecie Wojciecha Czuchnowskiego, tak dalekim przecież od rosyjskiej współczesności.
Zniechęcony, miałem więc już zaprzestać dalszej lektury artykułu, kiedy wpadł mi w oczy skrót IPN, a zaraz potem nazwy "Gazeta Polska" i "Rzeczpospolita". O, może być jednak ciekawie… – pomyślałem i znowu pogrążyłem się w politycznej fikcji, stworzonej przez dziennikarza Gazety Wyborczej:
"Z kolei "Rzeczpospolita" ustaliła, że obecny na lotnisku polski ambasador z Moskwy, był wieloletnim współpracownikiem komunistycznego wywiadu. Jego zadaniem było najprawdopodobniej pilnowanie odpowiedniego przebiegu prowokacji smoleńskiej."W tego rodzaju operacjach tacy ludzie tworzą tzw. drugą linię. Kiedy nie wypala główny plan przystępują do realizacji planu zapasowego. Należałoby sprawdzić na czym ten plan B miał polegać"- powiedział "Rz" prof. Andrzej Zybertowicz, wybitny znawca służb specjalnych."
Rozczarowany przestałem czytać i głęboko westchnąłem. I to ma być ten political fiction? Przecież kilka dni temu sam opisałem historię ambasadora tytularnego RP, Tomasza Turowskiego, który oczekiwał na lotnisku Smoleńsk "Północny" na przylot polskiej delegacji z Prezydentem na czele, a który w dn.10.10.2011 r. został uznany przez Sąd Okręgowy w Warszawie za kłamcę lustracyjnego, czyli właśnie za współpracownika dawnych, tajnych, komunistycznych służb specjalnych (3). Oczywiście, do czasu, kiedy wymiar sprawiedliwości w naszym kraju nie uzna jednak, że jego poprzednia decyzja była błędna, co się przecież czasami zdarza. Zaraz, zaraz, a kiedy opublikowano ten artykuł w Gazecie Wyborczej? W styczniu 2011 r…
Przetarłem oczy ze zdumienia. No, no, może to jest i polityczna fikcja, ale coś za mocno osadzona w realu. Czyżby autor tego tekstu posiadał zdolności profetyczne?
Postanowiłem, że w takim razie jeszcze raz dokładnie przyjrzę się poprzednim akapitom jego tekstu, a nawet, powiedziałbym, wnikliwie, ale najpierw postanowiłem dokończyć lekturę i przeszedłem do punktu nr 5. Już pierwsze linijki mnie zmroziły:
"Biuro Ochrony Rządu, nie zabezpieczyło możliwości lądowania Prezydenta. W wieży kontrolnej lotniska nie było oficera BOR."
Szybko przejrzałem wczorajsze wiadomości. Nie, nie myliłem się:
"Prokuratura uznała, że "zgromadzone dowody rodzą uzasadnione podejrzenie, iż funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu podczas planowania i realizacji działań ochronnych, podejmowanych wobec osoby Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Jego Małżonki Pani Marii Kaczyńskiej oraz Premiera Donalda Tuska mogli nie dopełnić ciążących na nich obowiązków służbowych, co z kolei mogło mieć wpływ na bezpieczeństwo tych właśnie osób". (4)
Przypomniałem sobie tekst Wojciecha Czuchnowskiego z czerwca 2011 r., który kiedyś przemknął mi przed oczyma, "Smoleńsk, BOR i dwie wizyty" (5), w którym porównywał on zabezpieczenie przez BOR wizyt polskich delegacji w Katyniu w roku 2007 oraz 2010. Tamten jego artykuł kończył się następującą konkluzją:
"Z porównania obydwu materiałów dotyczących przygotowania dwóch wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu wynikają dwie konkluzje: * wizyta z 2010 r. była przygotowana staranniej niż ta sprzed trzech lat; zadania wykonywali funkcjonariusze starsi rangą, było ich więcej; współpraca ze stroną rosyjską była dopracowana w szczegółach, a trasy lepiej zabezpieczone * lepsze lub gorsze działania BOR nie miały żadnego wpływu na katastrofę smoleńską."
Poczułem się zagubiony. To co tu w takim razie jest polityczną… fikcją?
Zostało mi już tylko kilka ostatnich zdań "Prowokacji smoleńskiej", ale sam już nie wiedziałem, czy to, co czytam, jest tylko fikcją, czy też jednak…
A może sami Państwo to ocenicie?
"To najważniejsze wnioski, do których doszła komisja Macierewicza. – Będziemy postulować postawienie przed Trybunałem Stanu premiera i ministra obrony narodowej. Skierujemy też do prokuratury doniesienia przeciwko pilotom 36 pułku i szefom BOR oraz ABW – mówi nam poseł Macierewicz.
A co z Putinem? Macierewicz: – Tutaj nie mogę ujawnić żadnych szczegółów. Mogę tylko powiedzieć, że pan Putin bardzo się zdziwi."
Materiały źródłowe:
(1) http://wyborcza.pl/1,75402,9027801,Prowokacja_smolenska__jak_moglo_byc.html
(2) http://pl.wikipedia.org/wiki/Proces_szesnastu#Porwanie_przyw.C3.B3dc.C3.B3w_Polski_Podziemnej
(3) http://ander.nowyekran.pl/post/30784,tomasz-turowski-reprezentant-iii-ciej-rzeczypospolitej
(4) http://www.rp.pl/artykul/459542,739269-BOR-mogl-nie-dopelnic-obowiazkow-w-Katyniu-w-2010-r-.html
(5) http://wyborcza.pl/1,75478,9847748,Smolensk__BOR_i_dwie_wizyty.html