Gdybym to ja znalazł się w skórze premiera Tuska, na pewno nie poddałbym się bez walki.
Dzisiejszy „Fakt” przytacza fragment książki pułkownika Edmunda Klicha (66 l.), akredytowanego przy rosyjskim komitecie lotniczym MAK i zamieszcza w nim rozważania autora na temat współpracy ze stroną rosyjską. Okazuje się, jak podaje w swojej książce autor, że ta współpraca nie była taka, jaką ją w oficjalnych komunikatach prasowych przedstawiano.
(…)Edmundowi Klichowi od początku badań w Rosji towarzyszyli polscy oficerowie dysponujący sprzętem kryptograficznym, za pomocą którego mógł wysyłać ministrowi obrony narodowej i premierowi poufne meldunki. Ale gdy pewnego dnia, kiedy oficerowie ci mieli zostać odwołani do Polski, spotkał się z zastępcą Tatiany Anodiny (75 l.) Aleksiejem Morozowem (40 l.), zrozumiał, że Rosjanie go podsłuchują i wiedzą o każdym jego kroku.(…)
Media nas nie oszczędzają, dostarczają nam codzienną dawkę stresu odpowiednio przygotowanym materiałem zdjęciowym opatrzonym właściwą/niewłaściwą* notką. Niemalże codziennie jesteśmy bombardowani zalewem przeróżnych informacji – niektóre ciekawe, inne mają wartość znoszonego ciucha z podrzędnego lumpeksu.
Od czasu do czasu ukazują się publikacje informujące społeczeństwo o pojawieniu się nowych dowodów i faktów dotyczących katastrofy rządowego TU154 z prezydentem RP na pokładzie, który rozbił się na kartoflisku pod Smoleńskiem, z wieżą kontrolną przypominającą klimatyzowany wychodek sołtysa Kierdziołka.
W tym miejscu rodzą się pytania, czy tak faktycznie było, a jeśli tak, to co myśleć o całym tym śledztwie, które zostałoprofesjonalnie przeprowadzone przez naszych specjalistów. O tym, że profesjonalnie, to wiemy np. z ust byłej minister zdrowia Ewy Kopacz –przekopaliśmy cały teren kawałek po kawałku na metr w głąb…
Tak, tylko głąb może wierzyć w sterty bredni jakimi nas rząd raczył uraczyć. Prawda wychodzi na jaw wraz z resztkami szczątków ofiar polskiej delegacji, które odsłania rosyjska ziemia po każdym deszczu – mocy dowodów sprzyja moc przyrody.
Jest wiosna, tu i ówdzie jest już nawet bardzo zielono, owady zaczynają swoje bojowe loty i dopóki nie natrafią na „gazy bojowe” – opryski, dopóty będą pracować na rzecz natury. Niebawem bociany zaczną brodzić w poszukiwaniu żab.
Specjaliści od czarnej roboty w PR doskonale wiedzą, że przeciętny czytelnik łyka jak, nie przymierzając, bocian żaby każdą spreparowaną dziennikarską papkę.
Nie jestem ani żabą, ani nie jestem bocianem. Nie jestem podatny na promocje i niesamowite okazje – jeśli już mnie coś zainteresuje, to wpierw szukam treści zamieszczonych (w ulotce/ofercie/umowie) tym mniejszym drukiem i uważnie ją studiuję. Ewentualnie dopiero potem przymierzam się, lub nie, do nabycia drogą kupna tego, co mnie zainteresowało. Podobnie wykształcony mechanizm działa w przyjmowaniu lub odrzucaniu treści zamieszczonych w gazetach, lub czasopismach.
Książka Edmunda Klicha od samego początku wywoływała we mnie grymas skrzywienia, któremu towarzyszyło zdziwienie pomieszane z niedowierzaniem:
Jak to, taka persona wyłamuje się teamu i zaczyna iść pod wiatr? Czemu/komu może służyć taka taktyka? O co właściwie chodzi? To wszystko prawda, czy spektakl?
Zaczynam układać wątki w pewną logiczną całość. Na szachownicy przestawiam piony i figury umożliwiając tym samym gambit. Myślę. Gdybym to ja był premierem i gdybym znalazł się w obecnej sytuacji, w jakiej znalazł się Donald Tusk, to co bym zrobił, aby odwrócić niekorzystny bieg rzeczy? Coś zrobić trzeba, bo tu i tam mówią, że jestem zdrajcą, że pod sąd, przed trybunał, że pod płot… Faktycznie, zachowałem się jak szczeniak, jak ten głupi dałem się sprowokować przez tych, co niby dobrze mi radzili, a teraz wychodzi na to, że to tylko moja wina. Wiem, tamto było głupie, ale przyznać się nie mogę, bo te niedorżnięte watahy rozszarpią mnie na strzępy.
Każdy człowiek przynajmniej raz w życiu przeczytał jedną książkę lub obejrzał jeden film z gatunku – sensacja. Każdy człowiek, któremu myślenie nie sprawia bólu potrafi sobie wyobrazić pewne sytuacje, które dowolnie można przedstawić jako prawdziwe tak, aby zmienić oś i tempo akcji.
Zatem, gdybym to ja znalazł się w skórze premiera Tuska, na pewno nie poddałbym się bez walki. Tusk też czytał niejedną książkę, niejeden film obejrzał i niejeden scenariusz sam wyreżyserował, to dlaczego miałby tulić uszy po sobie? W kontrataku trzeba użyć przysłowiowej wieży Babel – doprowadzić do pomieszania języków: sprawić, aby wszystko było prawdziwe i nic nie było prawdą, aby kłamstwu nadać walorów prawdy i odwrotnie.
I to jest ten właściwy moment, to jest najwłaściwszy człowiek – Edmund Klich. – Nich napisze książkę, niech w tej książce pojawią się informacje zmieniające oś całej tej historii.
Wtedy tylko wystarczy sięgnąć po wypróbowaną i sprawdzoną metodę mędrca narodów, Lecha Wałęsy –musiałem podjąć grę, aby stawić czoła…
Jeśli mnie intuicja nie zawodzi, to właśnie takim gambitem rozpoczyna grę premier Donald Tusk, i to może okazać się metodą skuteczną, albowiem z książki dowiemy się tego, co społeczeństwo chce, co lubi najbardziej, że Rosjanie to trudny przeciwnik, że nie udało się pracować inaczej aby rozgryźć przeciwnika. Ciężar dowodu zaniechania i sprowadzenia niebezpieczeństwa na głowę państwa zostanie odwrócony poprzez intrygi – swoistą grę wywiadów i kontrwywiadów. Staniemy się świadkami gry operacyjnej, co pozwoli na odciążenie środka ciężkości jaki znajduje się przyczynach samej katastrofy. To, czego dziś potrzebuje premier najbardziej, to czas – i zdaje się, że ten czas właśnie sobie kupił w odpowiednim momencie.
Jeśli tak jest, to trzeba przyznać – przednie zagranie. Chciałoby się rzec – szapo-ba. Ale nie takie książki czytałem, nie takie filmy grają w kinach…