Od samego początku katastrofa smoleńska otoczona była gigantyczną fasadą kłamstwa i fałszu. Aż trudno uwierzyć, że było to zdarzenie przypadkowe, które dla wszystkich miało być wielkim zaskoczeniem. Zaskoczony nigdy nie jest przygotowany, tu mieliśmy do czynienia z perfekcyjnym wręcz scenariuszem działań, zwłaszcza w sferze przekazów medialnych, pełniących rolę dezinformacyjną, a nie informacyjną.
Pierwsze, co wzbudziło niepokój był fakt ogłoszenia katastrofy o 8.56, co zdumiewa o tyle, że każdy z nas ma doświadczenia związane z wypadkami drogowymi, stłuczkami i każdy z nas doskonale wie, że tego typu wydarzeń ogłaszać nie trzeba. Ogłaszają się niejako same swą gwałtownością i przede wszystkim hałasem. W Smoleńsku mieliśmy do czynienia ze zgoła odmienną praktyką. Tam katastrofę ogłoszono zgromadzonym na płycie, a później kolportowano rozmaitymi kanałami tą informację, która dopiero po kilkudziesięciu minutach dotarła do szerszej widowni. Żaden ze świadków nie jest w stanie opowiedzieć w sposób spójny, logiczny i chronologiczny, z zegarkiem w ręku o wydarzeniach tamtego poranka. Nikt samolotu nie widział, nie słyszał, a co gorsza nikt nie jest w stanie potwierdzić, iż słyszał upadek i rozbicie tak gigantycznej konstrukcji, jaką był Tupolew. Smoleńscy świadkowie mówią o plaśnięciach, trzaskach, dźwiękach przypominających petardy oraz o pojedynczych częściach samolotu w postaci skrzydła w pozycji pionowej(!), ogona itp.
Czy tak wielki samolot (90 ton) mógł przy upadku wygenerować tylko niewielki dźwięk przypominające trzaskające gałęzie, czy plaśnięcia??
Podobnym łgarstwem była od początku lansowana z uporem maniaka teza z brzozą, która to brzoza miała w istocie przesądzić o tragicznym losie samolotu i jego pasażerów. I znowu zakpiono ze zdrowego rozsądku oraz praw fizyki. Sprawa pancernej brzozy była już wielokrotnie omawiana na blogach, nie ma potrzeby przywoływania tych oczywistych absurdów i nieścisłości – kto ma uszy niechaj słucha, kto ma oczy niechaj patrzy. Brzoza była kolejnym punktem w budowaniu załganej narracji o katastrofie polskiego samolotu. Można zatem powiedzieć, że cała prezentowana ścieżka zejścia Tupolewa była fikcją, inscenizacją, samolot nigdy tamtędy nie leciał.
Wobec tych, a także wielu innych już doskonale znanych faktów, należy rozstać się definitywnie z eufemizmem „katastrofa” i zacząć nazywać rzeczy po imieniu. 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z zamachem na polską delegację, nikt przy zdrowych zmysłach i odrobinie zdolności analitycznych, nie powinien mieć już wątpliwości, że to, co się wydarzyło rankiem 10 kwietnia 2010 roku katastrofą nie było.
Nie pomogą tu zaklęcia czynione przez polskie władze, czy prokuraturę, która nie mając żadnych wiarygodnych dowodów w postaci wraku, oryginałów czarnych skrzynek, czy sekcji zwłok, z góry wyklucza zamach. Prokuratura równie dobrze może wykluczyć katastrofę, przecież nie ma na to żadnych dowodów.
Wiemy natomiast jedno: polscy obywatele na czele z Prezydentem RP nie wrócili żywi z delegacji do Katynia w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Tyle wiemy bazując na dostępnych dowodach.
Sprawą szczególnej wagi, a zarazem niezwykle bulwersującą jest brak sekcji zwłok ofiar. Pomimo wielomiesięcznych zapewnień szefa rządu i podległych mu ministrów o dobrej współpracy z Rosjanami, strona polska nie dysponuje sekcjami zwłok wszystkich członków delegacji, a według dzisiaj oficjalnie podanych informacji wszystko wskazuje, że te które posiada są sfałszowane. Ponadto dokumentacja sekcyjna nie zawiera zdjęć ofiar, co jest powszechnie obowiązująca praktyką. Poinformował o tej sprawie mecenas Rogalski:
„[…]w bardzo wielu przypadkach mamy do czynienia z niebywałymi problemami z ustaleniem prawidłowego stanu faktycznego, jeżeli chodzi o stan zdrowia. Innymi słowy, mamy do czynienia z fundamentalnymi rozbieżnościami pomiędzy stanem zdrowia zmarłego oraz tym, jak on wyglądał, a tym, co jest wskazane w ekspertyzach”.
Te informacje potwierdziła również Małgorzata Wasserman:
„Ten materiał, który przychodzi, który ja widziałam uprawnia mnie do postawienia tezy, że on jest na pewno w części sfałszowany. Jeżeli jestem pewna, że jest sfałszowany w pewnym zakresie – pojawiły się już dokumenty, co do których jesteśmy pewni, że są nieautentyczne – pojawia się pytanie w takim razie, czy pozostałe dokumenty są autentyczne”.
Podobne wątpliwości, graniczące z pewnością przedstawiła Zuzanna Kurtyka. Wdowa po prezesie IPN powiedziała, że jako lekarz medycyny może potwierdzić, iż mąż nie miał wykonywanej sekcji zwłok, tymczasem w Polsce przedstawiono jej dokumenty sekcyjne.
Pozostaje zadać pytanie: w jakim celu dokonano fałszerstw sekcji zwłok, dokumentów tak podstawowych dla badania wypadków gwałtownych śmierci?
Czy czasem nie w celu ukrycia prawdziwych przyczyn śmierci?? Przecież w sytuacji wypadku lotniczego, spowodowanego w taki, czy inny sposób, przyczyny śmierci są podobne. Nieważne, czy samolot źle naprowadzono, czy rozbił się z powodu błędu pilota, awarii – wszyscy giną w wyniku katastrofy i nie powinno tu być nic do ukrycia!
Co zatem Rosjanie chcą ukryć??
Z pewnością prawdziwe przyczyny śmierci, które jak można się domyślać, nie wynikały z obrażeń typowych dla ofiar katastrof lotniczych. Skandalem jest to, że polska prokuratura wstrzymuje konieczną w takiej sytuacji ekshumację, o którą wnioskowały rodziny ofiar.
Do kolekcji rosyjskich fałszerstw i kłamstw należy też dorzucić sfałszowane kopie zapisów czarnych skrzynek, o czym poinformował Jan Pospieszalski na falach Radia Wnet:
„Mam informacje z pierwszej ręki z Krakowa, z laboratorium, które analizowało tzw. kopie zapisów z czarnych skrzynek, że te taśmy są bezczelnie montowane i wycinane są całe fragmenty, tam są braki, ubytki, montaże i manipulacje. To potwierdzili ludzie, którzy analizowali kopie zapisów”.
Skoro mamy sfałszowane kopie zapisów rozmów z kokpitu, skoro mamy sfałszowane sekcje zwłok, to czy możemy cokolwiek powiedzieć na temat wydarzeń z 10 kwietnia 20 10 roku??
Czy możemy powiedzieć, gdzie samolot wylądował, w jakim stanie i o której?? Czy możemy coś powiedzieć na temat przyczyn śmierci pasażerów tego lotu?