Euro2012 – pokaz beztroskiego patriotyzmu
10/06/2012
465 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Wall Street Journal uważa że ze względów historycznych mecz Polska-Rosja jest jednym z najbardziej oczekiwanych. Niemniej czy nie jesteśmy świadkami narodzin patriotyzmu bez poświęceń – na wesoło?
W Polsce napięcie związane z rozpoczęciem mistrzostw Europy w piłce nożnej sięga zenitu. Jest ono sztucznie nadmuchiwane do niebotycznych rozmiarów, zarówno przez władze kraju jak i sprzyjające im media. O ile od dawna znana jest maksyma „chleba i igrzysk” to obecnie przybrała ona nową wersję „opium dla ludu”. Wszystkie poważne antyklerykalne i antynarodowe, jak i pozbawiające ludzi ich praw do emerytur, działania polityczne wzbudzające masowy opór społeczny są „przykrywane” przez „podbijające bębenek” informacje związane z przygotowaniami do Euro2012. Niezależnie od szkodliwości tego typu polityki pytanie pozostaje czy dzisiejszy sport jest tak skorumpowany, że Cesarz pytając się lud na trybunach będzie w stanie dostarczyć oczekiwany medal kibicującym tłumom.
Gdyż o ile rzeczywiście polscy piłkarze-emigranci prezentują się lepiej niż dawniej, to jednak dla władz jest niezmiernie ryzykownym stawiać wszystko na jedną kartę dyscypliny, która jest od kilkudziesięciu lat w niesamowitym dołku moralno-organizacyjnym. Wprawdzie sędziowie w dzisiejszym świecie stanowią wyjątkowo nieprofesjonalny obraz, to jednak w targanej kryzysem Europie, trudno uwierzyć aby to właśnie nasze władze miały wystarczającą siłę wpływu na ich decyzję. Chyba że strategia jest bardzo prosta i już wypróbowana podczas negocjacji Traktatu Lizbońskiego, nawet ostatnie miejsce zostanie ogłoszone jako niebywały sukces i każdy medialny rozmówca będzie nas w tym utwierdzał. A na dodatek w tylko lokalnych mediach wszyscy zostaniemy pochwaleni jako gospodarze, łącznie z „paniami lekkich obyczajów”. Zrealizowany zostanie wirtualny świat opinii, każdy dostanie jak w reklamie wszystko co potrzebuje – przecież słowa nie kosztują.
Milton Keynes mawiał, że w czasie dekoniunktury nawet kopanie dołów, po to żeby je zaraz zasypać, może być korzystne, bo generuje popyt. Jednak w polskich działaniach antykryzysowych sprawą kluczową powinna być budowa takiej infrastruktury, która zaowocuje w przyszłości wzrostem potencjału, wiedzy i dochodów, a nie stawianie pomników, które pochłoną pieniądze i będą generować koszty. A tak będzie w przypadku stadionów: po mistrzostwach będziemy musieli ponosić niemałe wydatki na ich utrzymanie, oświetlenie, monitorowanie.
Okazuje się że nasi sąsiedzi zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie potrafili zadbać, aby te inwestycje miały ekonomiczny sens, a my nie. Decydując się na jakiekolwiek inwestycje infrastrukturalne należy brać pod uwagę etap rozwoju kraju. Gdyż jak ukazuje historia nawet przedwojenne Niemcy dokonywały inwestycji drogowych w Prusach Wschodnich które nigdy nie mogły się zwrócić. W efekcie była to prowincja w której przypadało najwięcej km dróg bitych na 1 samochód. Podczas gdy inwestycje w rozrywkę mają ekonomiczny sens w krajach wysoko rozwiniętych, gdzie ludzie dysponują nadwyżką w portfelach, a rynek rozrywki jest duży. Inaczej należy rzecz oceniać w kraju, który nie ma ani rynku ani środków na rozrywkę. Można przecież wydawać pieniądze na infrastrukturę kosmiczną tylko po co. Ponadto na budowę stadionów mogą sobie pozwolić kraje, które mają popularne kluby piłkarskie, gdzie masowo rozprowadzane są karnety, a publiczność tłumnie ściąga na mecze. Wtedy nakłady się zwracają. My mimo zapotrzebowania na sukces piłkarski takich drużyn nie mamy.
Tymczasem w Warszawie nie mamy żadnego znaczącego klubu piłkarskiego, a wsparto budowę aż dwóch stadionów ze środków publicznych (Legii i Narodowego). Nie zastanawiano się, jak je potem utrzymać, nie mówiąc już o zwrocie kosztów, które nota bene znacznie przekroczyły pierwotne kosztorysy. Różnicę w podejściu do inwestycji publicznych między naszymi władzami oraz decydentami innych krajów doskonale ilustruje budowa Allianz Areny w Monachium. Arena jest jednym z najpiękniejszych stadionów na świecie, a kosztowała tylko 340 mln. euro, czyli o ponad €100 mln mniej niż warszawski Stadion Narodowy. Przy czym o ile całkowita pojemność stadionu wynosi 69 901 miejsc, a więc podobnie do Stadionu Narodowego to koszt budowy u nas był o ok. 50% wyższy. A i tak na koniec budowy wybuchła afera korupcyjna, która skutkowała wyrokiem więzienia dla prezesa Karl-Heinz Wildmoser Juniora. Dwa kluby, poza reprezentacją narodową, grywają na Allianz Arenie regularnie, przy czym jeden z nich – Bayern Monachium- to klub na miarę europejską, a drugi – TCV 1860 – jest klubem lokalnym. Projektując inwestycję dokładnie dopasowano ilość miejsc do szacowanej ilości widzów. O stopniu niemieckiej oszczędności świadczy fakt, że aby powiększyć o 3 tysiące liczbę miejsc na meczach ligi krajowej, zastosowano specjalną konstrukcję, która pozwala zlikwidować siedzenia na rogach i uzyskać w to miejsce dodatkowe miejsca stojące (przepisy ligi krajowej pozwalają, aby część publiczności stała). Zdecydowano się nawet oddać na 30 lat w dzierżawę nazwę stadionu niemieckiej firmie Allianz, byle tylko Arena generowała maksimum dochodów. W efekcie uzyskują najwyższą jakość po najniższych kosztach.
Również na Ukrainie stadion w Doniecku kosztował €80 mln, a w Charkowie €50 mln, w Warszawie 1,9 mld zł w sumie, a w przeliczeniu koszt 1 skromnie wyposażonego miejsca jest trzeci w całej Europie! Inne kraje, jak widać, sensownie wydają publiczne pieniądze – planują, dwa razy oglądają każdy grosz, szukają oszczędności, za każde marnotrawstwo wyciągają prawne konsekwencje za to że decydenci zgodzili się na inflacyjny wzrost cen dla austriackiej firmy Alpine która wiedząc o tym wygrała kontrakt. W Polsce aneksowanie umów jest chlebem powszechnym i jak widać jedynie Niemcy podchodzą do sprawy na serio. Miało kosztować €286 mln i nie obchodzi ich że w Polsce nawet €340 mln to byłoby bardzo tanio. I stąd w dniu 13 maja 2005 roku, Karl-Heinz Wildmoser Jr został uznany winnym i skazany przez sąd w Monachium na cztery i pół roku więzienia. Został zwolniony za kaucją do czasu jego odwołania, ale Federalny Trybunał Sprawiedliwości odrzucił apelację w sierpniu 2006 roku.
Nie tylko płacimy przy znacznie niższych kosztach pracowników więcej, a nasze firmy tych budowli nie sponsorują, bo zostały wyprzedane zagranicy robią to względem lokalnych drużyn, to i tak nie będzie komu na te areny chodzić, gdyż klasowych drużyn u nas brak. No cóż u nas wszystko dzieje od tyłu i nic dziwnego że z takim efektem jak zwykle.
Polska przede wszystkim powinna budować infrastrukturę rozwoju – w tym drogi, połączenia i stadiony – i to pod istniejące instytucje , a więc przedsiębiorstwa, uczelnie, kluby sportowe, tak aby wspierać ich rozwój, generować wyższe dochody podatkowe i w ten sposób uzyskiwać zwrot kosztów inwestycji publicznych. My tymczasem eliminujemy własne instytucje, a jeśli już budujemy infrastrukturę to pod nic. Najpierw musimy wiedzieć, dokąd chcemy dojechać, a wtedy możliwe, jak mówił Seneka, że przyjazne wiatry nas tam doprowadzą. Jeśli tego nie wiemy, nie mamy strategii, wizji naszego miejsca w Europie, to nawet najbardziej sprzyjające wiatry nas tam nie doprowadzą. Powinniśmy dbać o własne instytucje gospodarcze, nie sprzedawać ich obcym koncernom, bo wkomponują się w światowy konglomerat i cała związana z nimi wiedza, wartość dodana i wyższe płace wyemigrują za właścicielem do centrali, nie mówiąc już o tym, że wraz z nimi sprzedajemy rynek. Powinniśmy także dbać o inwestycje w wiedzę, i o to aby przynosiły wartość dodaną. My tymczasem wypychamy naszych wykształconych pracowników za granicę marnotrawiąc poniesione społecznie nakłady edukacyjne, ale i indywidulny wysiłek jeśli polscy magistrzy lądują na „zmywaku”. Wzrost poziomu dochodów w ostatnim XX-leciu zawdzięczamy temu, że oszczędzamy na dzieciach, że wyprzedaliśmy majątek i zaciągnęliśmy długi. Ale dalej ani rusz. Przy obecnej strategii utknęliśmy w narożniku średnich dochodów w świecie. Nie wykorzystaliśmy nawet tej szansy, jaką stanowią niskie wynagrodzenia pracowników w Polsce. Od lat eliminujemy tę przewagę podbijając wartość złotego i zadłużając się za granicą. Chiny znajdują się w tym samym „narożniku średnich dochodów”, ale oni prowadzą całkiem inną politykę. Niskie wynagrodzenia przełożyli na wysokie zyski chińskich przedsiębiorstw ( m.in. dzięki niskiemu kursowi waluty), które następnie reinwestowali w dalszy rozwój coraz bardziej zaawansowanej produkcji. Są dziś w sytuacji podobnej do naszej. U nich także nastąpił wzrost wynagrodzenia do średniego poziomu, ale dysponują jednocześnie olbrzymimi rezerwami walutowymi i opcją w postaci olbrzymich sfinalizowanych inwestycji infrastrukturalnych, podczas gdy nam po tych latach zostały długi i emigrujący obywatele.
Dla ponad 320 tys. Chińczyków, którzy wyjeżdżają co roku do czołowych uniwersytetów na świecie, uczelnie zagraniczne są tzw. drugim wyborem, ponieważ mają na miejscu znakomite chińskie uniwersytety. Podczas gdy w Polsce ja osobiście byłem świadkiem, jak w latach 90 tych dwie renomowane światowe szkoły biznesu – IESE i Harvard – proponowały utworzenie w Polsce analogicznej uczelni i przysyłanie do nich swoich profesorów. W Polsce nie było zainteresowania ofertą, ale w Chinach było. W ciągu zaledwie 15 lat od jej powstania w Kraju Środka wyższej szkoły biznesu pod auspicjami IESE znalazła się one w pierwszej dziesiątce najlepszych uczelni na świecie. A to my mogliśmy ją mieć w Polsce. Powinniśmy korzystać z doświadczeń historii. Rozbiory były efektem słabości państwa w tamtym czasie. Znane są dzisiaj listy ambasadorów Prus i Rosji do króla niemieckiego i do Petersburga. Wynika z nich, że państwa ościenne pilnowały w owym czasie, aby w Polsce nie budowano manufaktur, nie rozwijano infrastruktury, popierały przyznanie praw innowiercom widząc w nich swoich potencjalnych stronników, uzgadniały między sobą interesy związane z Polską. Lata utraty niepodległości czegoś nas jednak nauczyły, bo po jej odzyskaniu, w XX – leciu międzywojennym, potrafiliśmy prowadzić i wygrać wojnę celną z Niemcami. Doradcy rządu niemieckiego meldowali swoim mocodawcom, że Polacy nie dadzą sobie „wciskać kitu”, dążą do modelu suwerennego rozwoju i nie zrezygnują z własnej produkcji na rzecz importu z Niemiec. Historia jest najlepszą lekcją teraźniejszości, ale i ostrzeżeniem przed powtórką która właśnie nam zagraża.