Nawet trudno powiedzieć, od kiedy zaczęliśmy się budzić z bólem głowy, jako nieuchronnym skutkiem tego, czym się staje na naszych oczach tzw. Unia Europejska. To, z czym mamy do czynienia obecnie zmienia tę sytuacje na gorsze. Już niedługo po przebudzeniu towarzyszył nam będzie potężny kac, a właściwie Euro-kac. Doszliśmy do tego momentu w historii tejże Unii, kiedy okazało się, że wychyliliśmy o jedną, najmniej jedną szklaneczkę trunku za dużo. Tym „trunkiem”, który wlewa się do nas falą jest etykietowana „czarno” fala imigrancka.
Zsocjalizowane, zlewicowane i dominujące w publicznej debacie „elity” niemieckie nawet szczególnie nie kryją faktu, że marzy im się pozbawione narodowych stygmatów społeczeństwo wielorasowe. Barwny i bezideowy tożsamościowo tłum, który w sferze aksjologicznej pragnie już tylko amorficznej i nowoczesnej panidei sprawnie i sprytnie podsuwanej mu przez „poprawnie moralne” państwo, a w sferze materialnej wolności behawioralnej do każdego rodzaju konsumpcji, czytaj też dostatku. Otwarcie padają z ust oświadczenia, że zmiana społeczna w tej skali może dokonać się tylko po wywołaniu olbrzymiego kryzysu (Kisiel wspominał o zamęcie, a Naomi Klein o doktrynie szoku).
Co charakterystyczne, jeśli wgryźć się głębiej w fundament takiej wizji świata łatwo można odnaleźć ten ślad, który na historii narodów odcisnęły buciory dwóch największych socjalistycznych utopii (i reżymów) XX wieku. Nawet niektórzy propagatorzy „nowych Niemiec” ciągle obecni w debacie nie odcinają się od współpracy z niegdysiejszymi totalitarnymi systemami. Sami sobie nadają prawo do „moralnej” reprezentacji w tej awangardzie ludzi wielkich idei, którzy mają uczynić nas szczęśliwymi, chociaż ciągle nie czynią. Co więcej, w przeszłych skutkach dopracowali się tylko eksterminacji i destrukcji.
Żadnego, nawet najgorszego rodzaju doświadczenie z przeszłości nie jest w stanie wlać im rozumu do głowy. Na nic nauki ludzi mądrych i doświadczonych, zebrane w bibliotekach tomy. Każdy rodzaj racjonalnej, bo odnoszącej się do ludzkiej natury i kultury argumentacji da się przecież zbić pokrętną lewicową kazuistyką i sofistyką. To jest jedyna ich umiejętność, tym straszniejsza, że historia świata dowodzi, iż ludzkość wielokrotnie ku zagładzie wiedli po prostu pozbawieni wiedzy i doświadczeń mówcy, retorzy o silnie spolaryzowanych poglądach zdeterminowani do narzucenia ich przemocą innym. Po prostu sfrustrowani zeloci.
Przykład z rzeczywistości naszej jabłkowej republiki to dyskusja w programie radiowej Trójki „komentatorzy”, jaka miała miejsce kilka dni temu. Z grona lewicowców pojawił się tam Maciej Gdula z Krytyki Politycznej, by pełną zapału i emocji argumentację na rzecz otworzenia granic dla uchodźców zakończyć stwierdzeniem dziecięco naiwnym, wyjętym z jakiejś bajki: cóż szkodzi przyjąć do wschodnich Niemiec, w postdedeerowskie pustostany te tysiące nadciągające ze Wschodu? A w tle dyskusji ciągle obecny był mit społecznego odrodzenia, ubogacenia, całego niemieckiego państwa przez wartościowy i aktywny, w przeciwieństwie do postarzałych tubylczych Niemiec, imigrancki tłum.
Uderza w debacie właśnie to przeświadczenie lewaków o własnym humanitaryzmie, wyższości moralnej, które pozwalają dyktować reguły nowej rzeczywistości, oczywiście na koszt innych, bo nie ich samych przecież. Finanse państwa, to łatwy łup politycznych rozbójników, który równie łatwo wydaje się na niedowarzone pomysły, budzące zgrozę również i dlatego, że są aktem zdrady wobec własnych wyborców pozbawionych oparcia w aparacie państwa, poczucia bezpieczeństwa.
Być może, gdyby starczyło cierpliwości a ogłupiały lud tubylczy dał się w wystarczającym stopniu spacyfikować ten projekt w odległej perspektywie byłby do zrealizowania. Niemniej, ponieważ to eksperyment społeczny na skalę, jaką obserwowaliśmy u Stalina i Hitlera, bez wystarczającej dozy przemocy się nie obejdzie. Oczywiście społeczeństwo chociażby niemieckie przez lata było indoktrynowane polityczną propagandą. Na fali zajść w Kolonii i innych miastach wyszły na jaw wszystkie „demokratyczne” medialne manipulacje, autocenzurowanie i oczekiwane przez rządzących medialne zachowania. Korozja systemu stąd się właśnie zaczyna. Utrata monopolu w sferze symbolicznej, to pierwsza poważna rysa na gmachu Unii. Możną będzie ją zapchać już tylko zwiększoną dawką gwałtów na własnym społeczeństwie.
Poza wszystkim zgadzamy się z opinią wyrażaną przez ludzi pilnie śledzących scenę niemiecką i trendy w polityce sensu stricto i polityce społecznej. Podwaliną i jedyną szansą dla powodzenia planu takiej zmiany społecznej jest ekonomia. W czasach, kiedy oczekiwanie demokracji jest już tylko oczekiwaniem dostatku pole rywalizacji się jednocześnie zawęża do rywalizacji ekonomicznej, ale zyskuję siłę oddziaływania równą wielu innym polom rywalizacji społecznej. Setki tysięcy imigrantów, pozbawionych nadziei na realną zmianę, perspektyw pracy, gnuśniejących w nowoczesnych obozach koncentracyjnych, czyli ośrodkach imigranckich, zagubionych w świecie, o póki co odrębnej kulturowości, pozbawionych poczucia, że zmiana z przyczyn ideowych (np. inny ustrój państwa docelowego, stosunek władzy do obywatela etc.) miała sens, nie staną się potulnymi obywatelami nowego multikulturowego organizmu. Niewątpliwie zechcą wyjść z tego stanu, a przytłaczająca ich liczba tworzy realna siłę, która miast budowania nowego przynieść może destrukcję istniejącego. Przykład Francji, Szwecji, krajów Beneluksu, staje się nie pozytywnym przykładem a ważną przestrogą.
Z pozdrowieniami Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję