Na otwarcie Stadionu Narodowego Polska zremisowała z Portugalią 0:0. Reprezentacja zdała egzamin, stadion też – mimo nienajlepszej organizacji test nie skończył się wpadką.
Nie zmienia to jednak faktu, że po nieco ponad stu dniach rządów Donalda Tuska i na trzy miesiące przed meczem otwarcia na Euro 2012 rzeczywistość skrzeczy. I zamiast spodziewanych zysków Euro zakończy się finansową klapą , za którą będziemy długo płacić.
Euro nadciąga w atmosferze skandali, charakterystycznych dla Platformy Obywatelskiej. To już nie tylko synekura dla fryzjera minister Muchy, nagroda dla byłego już szefa Narodowego Centrum Sportu Rafała Kaplera, „kominowe” uposażenie Grzegorza Laty. I to już nie jedynie niedziałający monitoring na Stadionie Narodowym i brak łączności uniemożliwiający zorganizowanie w lutym finału Superpucharu Polski. Mecz Legia – Wisła się nie odbył jako mecz podwyższonego ryzyka, ponieważ „obiekt” nie jest do tego przystosowany. Czyli co to tak naprawdę jest ten szpecący Warszawę, w odróżnieniu od stadionu Legii, kosz na kartofle? To nie jest stadion?! Albo i jest, ale nie „narodowy” , tylko dochodowy.
Zasuwany dach można otwierać i zamykać tylko przy dodatnich temperaturach, no ale przynajmniej kaskadowe schody już „spełniają normy” , czytaj: chyba nie grożą już zawaleniem. Dobre i to, deszcz, grad i śnieg codziennie nie pada, więc nie szukajmy dziury w całym, świat się na dachu nie kończy. Ani nie psuje samopoczucia minister sportu, która zdążyła biało – czerwony kosz już obiec. Lepszy taki test „obiektu” , niż żaden. Pan premier w krótkich spodenkach już nie raz zaświadczał, że sport to zdrowie.
Kieszenie krewnych i znajomych królika
Euro 2012 to niezły biznes dla „swoich”, bo przecież tajemnicą poliszynela jest, że w Polsce stanowisk w większości nie obejmują ludzie z klasyfikacjami, a ci odpowiednio podwieszeni pod rządzących. Weźmy np. Marcina Herrę, prezesa zarządu spółki PL.2012, który do biznesu trafił wprost ze stacji benzynowej. Miał tam niezwykle odpowiedzialne stanowisko: nalewał paliwo! Jak pisał tygodnik „Wprost” (nr 8/2008), Herra „w 1995 r. jako 21-letni student prawa zatrudnił się na stacji benzynowej w gdańskiej dzielnicy Osowa. Nalewał paliwo do baków i sprzątał. Siedem lat później był już prezesem spółki Lotos Paliwa”. Kariera zrozumiała, skoro – jak informuje jeden z portali internetowych – „jego ojciec, Marek Herra, przez lata zasiadał w zarządzie Rafinerii Gdańskiej (dziś grupa Lotos), należy do grona znajomych [Jana Krzysztofa] Bieleckiego”. Bielecki bynajmniej nie rozstał się z polityką, jest szefem Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku i z tylnego siedzenia dzieli posady w spółkach Skarbu Państwa, takich jak Polska Grupa Energetyczna, której szefem zarządu został 2 marca br. Krzysztof Kilian członek KLD, przyjaciel Tuska i Bieleckiego, człowiek, który do tej pory nie miał nic wspólnego z energetyką, no może poza wymianą żarówki w domu.
Na początku marca ujawniono kontrakty prezesa i członków zarządu PL.2012, wiemy już, że za Euro 2012 Herra może liczyć nawet na milion złotych brutto nagrody. Dodatkowe pieniądze mają zostać mu wypłacone za tak zwany sukces końcowy. Prawda, że nie ma to jak być ustawionym pompiarzem?
Na tym tle pieniądze dla Kaplera nie robią już takiego wrażenia. Owe „drobne” 570 tys. złotych nagrody to przecież zaledwie dziesięcioletni budżet przeciętnej rodziny w Polsce. Minister Mucha wtrzymała co prawda (rząd dba o wizerunek!) wypłacenie tych pieniędzy – jeśli jednak dojdzie do sprawy w sądzie zainteresowany nagrodę odzyska (według ekspertyz kancelarii prawnych) z łatwością.
Nie do pogardzenia okazały się też premie dla prezesów Narodowego Centrum Sportu w tym razem łącznej – wypadającej już nader skromnie w porównaniu z wyżej wymienionymi -kwocie 90 tys. złotych, nie mówiąc o podwyżkach pensji w tymże centrum mającymi się nijak do efektów pracy. Te zaś podwyższone pensje przełożą się na kolejne premie, które mają być ich 15-krotnością. Z ujawnionych przez ministerstwo umów wynika, że po Euro 2012 dyrektorowi ds. realizacji NCS Januszowi Kubickiemu i dyrektorowi ds. zarządzania Projektem Robertowi Wojtasiowi należeć się będzie łącznie 825 tys. zł premii. Pan Kubicki dostanie z tego 435 tys. zł, a premia pana Wojtasia, od lutego obejmującego stanowisko następcy nieodżałowanego pana Kaplera, będzie nieco niższa, jako że od skromniejszej pensji naliczana i wyniesie 390 tys. zł. Republika bananowa kwitnie na przednówku. Kłania się hasło wyborcze Platformy „by żyło się lepiej… wszystkim” . Wciąż aktualne, z tym że „wszystkim” trzeba zamienić na „krewnym i znajomym królika”.
Efekt montrealski, efekt barceloński, efekt warszawski
Dla państw organizujących Olimpiady, Mistrzostwa Europy, czy Mistrzostwa Świata imprezy te kończą się zyskiem albo przynoszą zadłużenie spłacane przez wiele lat. Tak jak było to w 1976 r. w Montrealu, kiedy zawody przyniosły deficyt budżetowy w wysokości 2,5 miliarda dolarów. Kanadyjczykom udało się go spłacić dopiero po 30 latach. Stąd nazwa „efekt montrealski”, na określenie całkowitej klapy finansowej związanej z organizacji olimpiad czy mistrzostw.
Olimpiada w Atenach w 2004 r. kosztowała ok. 15 miliardów dolarów i – po Pekinie – jest drugą najdroższą w historii. Zorganizowana została dzięki dotacjom Unii Europejskiej. Po zgaśnięciu znicza olimpijskiego Grecy obudzili się z długiem publicznym przekraczającym 100 proc. PKB, zwiększonym bezrobociem i stadionami, których roczne utrzymanie kosztuje 130 mln euro. Wioskę olimpijską, z braku innych pomysłów, przekształcono w osiedle lokali socjalnych.
Igrzyska Olimpijskie w Lillehammer w 1994 roku przyniosły bankructwo 40 proc. hoteli wybudowanych na tę imprezę. Dwa stoki narciarskie sprzedano za symboliczną kwotę mniejszą niż jeden dolar, aby zapobiec ich upadkowi. Wcześniej, w 1980 r., gdyby nie pomoc władz stanowych Nowego Jorku komitet olimpijski Lake Placid musiałby ogłosić bankructwo.
Z kolei tak zwany efekt barceloński oznacza sukces finansowy. W 1992 r. Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie z 1992 roku, przyniosły wielomiliardowe zyski, stolica Katalonii stała się światowym centrum turystyczno-biznesowym.
W latach 1986-2000 liczba turystów zagranicznych w ciągu roku podwoiła się tam, osiągając 3,5 mln osób. W tej beczce miodu była i łyżka dziegciu – deficyt w wysokości 1,4 mld dolarów, którego Barcelona długo nie potrafiła spłacić. Sama olimpiada przyniosła jednak zyski, jako jedyna obok igrzysk w Los Angeles w 1984 r., w których z kolei – a była to prezydentura Ronalda Reagana – zamiast na zadłużanie miasta, postawiono na oszczędności i prywatną inicjatywę.
Fikcja cywilizacyjnej trampoliny
Oczywiście w proporcjach nie można porównywać olimpiady do mistrzostw Europy, ale mechanizmy finansowe pozostają te same. W Polsce na potrzeby Euro miały powstać nowe stadiony, autostrady, lotniska, dworce PKP, infrastruktura noclegowa.
Propaganda sukcesu grzmiała od początku. Euro będzie dla nas jak lądowanie na Księżycu. Ekonomiści ze Szkoły Głównej Handlowej, Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Łódzkiego wyliczyli nawet, że zarobimy 27,9 mld zł, wskutek łącznego wzrostu PKB o 2,1 proc w latach 2008- 2020, m.in. ze względu na rozwój turystyki czerwcu 2012 r. Tyle, że jak pokazuje przykład Euro 2004 rozgrywanego w Portugalii, gdzie nie nastąpiło zwiększenie popytu w gospodarce: przychody z turystyki zagranicznej, szacowane były na 81 mln euro, co stanowiło zaledwie 0,06 proc. faktycznej wartości dodanej.
Na trzy miesiące przed meczem otwarcia w Warszawie ponurym symbolem jakości przygotowań są dziury w niedokończonych autostradach, czy niewykończone dworce PKP, a braku publicznych toalet nie wspominając. Mimo szumnych zapewnień uznane pierwotnie w kontekście Euro 2012 za priorytetowe inwestycje zostały ograniczone czy po prostu zaniechano ich realizacji. Wiadomo już np., że na Euro 2012 kierowcy na pewno nie pojadą autostradą A1 Toruń-Stryków, nie będzie też kilku odcinków A4 Kraków-Rzeszów. Wciąż ważą się losy autostrady A2 Stryków-Konotopa. Nie będzie też licznych dróg ekspresowych – powstaną one dopiero po mistrzostwach.
Euro miało dać według pierwotnych zapowiedzi 20-33 tys. nowych miejsc pracy. Ale czy na pewno, skoro nawet „Gazeta Wyborcza” w lipcu 2011 r. ostrzegała, że podobne wyliczenia pięć lat temu przed mistrzostwami w Niemczech okazały się nietrafione: etaty miało dostać 60 tys. osób., a skończyło się na 23 tys., z których większość straciła pracę zaraz po mistrzostwach.
Stadiony do rozbiórki?
Niebagatelne koszty poniosły samorządy. Stadion w Poznaniu kosztował 750 mln zł i sfinansowany został niemal w całości właśnie ze środków samorządu. Obiekt oddano w zarząd klubowi sportowemu Lech Poznań. Dochód z tej dzierżawy wyniesie rocznie prawdopodobnie od 4 do 7 mln zł, a to oznacza, że stadion w najlepszym wypadku spłaci się po ponad 100 latach.
Kłopoty ze stadionami to chleb powszedni i w innych państwach. Wkrótce po zakończeniu Euro w Portugalii Augusto Mateus, były minister gospodarki tego kraju, wezwał do jak najszybszego zburzenia stadionów wybudowanych lub zmodernizowanych na tę imprezę aren. W sumie koszt ich budowy i remontów wyniósł aż 1,1 mld euro, jednak spośród dziesięciu stadionów tylko trzy areny były w stanie na siebie zarobić i nie przynosiły strat.
W Polsce nie będzie inaczej, co już widać. Utrzymanie każdego ze stadionów kosztuje 10-30 mln złotych rocznie. Muszą więc na siebie zarabiać. Tylko jak, skoro np. stołeczny Stadion Narodowy nadaje się tylko do rozgrywek piłkarskich, nie można na nim rozgrywać zawodów lekkoatletycznych. W lutym br. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz poważnie zastanawiał się nad rozwiązaniem umowy jeszcze przed Euro 2012 z zarządcą PGE Arena – Lechią Operatorem, który nie wywiązuje się z umowy – nie wykorzystuje potencjału PGE Areny, gdzie odbywają się jedynie mecze Lechii Gdańsk, organizuje zbyt mało imprez i koncertów oraz zalega z opłatami za dzierżawę stadionu.
Stracimy, ale ile tego nikt nie wie
Jeszcze się turniej nie zaczął a już wiadomo, że Ukraina na nim nie zarobi, a straci 6-8 mld dolarów. Wynika tak z danych ośrodka badawczego Da Vinci AG: Koszty ogółem organizacji mistrzostwach na Ukrainie mogą sięgnąć 14 miliardów dolarów. Euro 2012 wygeneruje straty w wysokości około 6-8 miliardów dolarów. Mało prawdopodobne, by te środki wróciły z powodu organizacji mistrzostw w perspektywie średnioterminowej.
W odniesieniu do Polski „Gazeta Bankowa” z 9 lutego br. przekonywała o sukcesie finansowym, którego sprawcami będą turyści: „Szacuje się, że łączna liczba turystów zagranicznych, którzy odwiedzą Polskę w czerwcu 2012 to około 821 tys., z czego połowa pozostanie u nas dłużej niż jeden dzień. Efekt netto wzrostu przychodów z turystyki w czerwcu 2012 roku w związku z organizacją Euro 2012 w Polsce ma wynieść prawie 845 mln zł. W ramach tego 25,8 proc. łącznych przychodów będą stanowić wydatki zagranicznych kibiców stadionowych, 37,6 proc. wydatki sponsorów i gości oficjalnych, a 32,6 proc. wydadzą w Polsce zagraniczni kibice bez biletów na stadion, którzy będą oglądali mecze w strefach kibica. Ważniejszy i korzystniejszy dla gospodarki powinien być długookresowy efekt zwiększania atrakcyjności turystycznej kraju. Łącznie w latach 2012-2020 przychody z turystyki powinny wzrosnąć o około 5 mld zł. Dzięki Euro 2012 Polskę będzie odwiedzać rocznie blisko 0,5 mln zagranicznych gości więcej niż przed turniejem, co przełoży się na zwiększenie zysków z turystyki. Takie przynajmniej są oczekiwania.”
Pamiętajmy tylko, że losowanie grup dla Polski nie było zbyt szczęśliwe. Zagrają u nas bankrutujące kraje Unii Europejskiej: Hiszpania, Włochy, Irlandia i Grecja. Kibice czescy i chorwaccy nie należą z kolei do rozrzutnych.
Łaskawy Rostowski, czyli UEFA bierze wszystko
UEFA nie komentuje doniesień o skutkach Euro. Bo i po co? Do rozpoczęcia turnieju pozostało niecałe 100 dni. Zanim się jeszcze zaczął – Platforma Obywatelska wskazała już zwycięzcę mistrzostw. Nie chodzi o finał, ani nawet o mecz otwarcia Polska – Grecja. Euro2012 wygrała … właśnie UEFA, która na mistrzostwach zarobi miliardy złotych i nie zapłaci prawie żadnych podatków.
„Pracuję w zawodzie już 30 lat i nigdy jeszcze nie słyszałem, by ktoś dostał aż tyle zwolnień podatkowych. To niespotykane. Jeśli w przeszłości kiedyś ktoś dostał takie zwolnienia, to zapewne było to ściśle tajne, bo miało coś wspólnego z obronnością kraju. Euro 2012 samo w sobie nie służy jednak ani obronności państwa, ani jej nie zagraża” – mówił niedawno portalowi „Wirtualna Polska” Jerzy Bielawny z Instytutu Studiów Podatkowych. Fakt, skala tych zwolnień przyprawia o zawrót głowy.
Kwestia ulg dla UEFA sięga 2005 r., a więc okresu sprzed przyznania Polsce i Ukrainie prawa do organizacji mistrzostw, gdy rząd Marka Belki (SLD) zgodził się, na mocy gwarancji podpisanych przez ministra finansów Mirosława Gronickiego, na zwolnienie europejskiej federacji z większości obowiązujących podatków, w tym: VAT, CIT i PIT, akcyzy, cła i podatków lokalnych.
Był to ponoć warunek, by w ogóle przystąpić do wyścigu o Euro. Jednak już po decyzji UEFA, ogłoszonej przez Michela Platiniego, nie było przeszkód, by warunki te negocjować. Próbował to zrobił rząd Jarosława Kaczyńskiego. W 2007 r. minister finansów Zyta Gilowska wysłała do UEFA pismo, informujące, że nie może zaakceptować wszystkich zagwarantowanych wcześniej federacji ulg podatkowych, w tym tych dotyczących akcyzy i VAT. Gilowska pisała m.in.: „Ministerstwo Finansów informuje, że w czasie przygotowania i trwania Euro2012 zakres udzielonych gwarancji nie może naruszać standardów rozliczania poszczególnych podatków przyjętych w umowach międzynarodowych, na przykład w ramach UE”. Minister informowała, że gwarancje obejmują także powstanie nowego prawa, na podstawie którego UEFA miałaby działać w Polsce. Tym zajmują się posłowie, od których nikt nie może wymagać, by głosowali za rozwiązaniami korzystnymi dla federacji. Nie wiadomo, czy i jakiej odpowiedzi udzieliła UEFA. To jednak nieistotne, gdyż objęcie władzy w Polsce przez Platformę Obywatelską w 2007 r. oznaczało całkowite odrzucenie polityki PiS.
Za obowiązujące rozwiązania odpowiada rząd Donalda Tuska i powołana przez niego spółka PL.2012. Jednym z nich jest rozporządzenie ministra finansów Jacka Rostowskiego z 28 lutego 2011 roku, zwalniające UEFA oraz jej zagranicznych pracowników obsługujących Euro2012 (technicy telewizyjni, ochroniarze VIP-ów, obsługa techniczna, sędziowie, itp.) od obowiązku płacenia podatku dochodowego. Podatku, co zrozumiałe nie zapłacą także piłkarze i sztaby szkoleniowe drużyn, którzy za swoją pracę też dostaną gratyfikację finansową.
Przy tej okazji minister Rostowski złamał zasadę niedziałania prawa wstecz umożliwiając osobom pracującym przy Euro nieodprowadzanie podatków za rok 2010. Przysłowiowy Kowalski nie może liczyć na taką szczodrość fiskusa zwalniającego z obciążeń podatkowych na bieżąco, a cóż dopiero na dwa lata do tyłu.
Dla Telewizji straty, dla kibica abonament z odsetkami
Tyle szczęścia do Partii Miłości co UEFA nie miała już Telewizja Polska, której Rada Nadzorcza w połowie stycznia pozytywnie zaopiniowała przedstawiony przez Zarząd plan ekonomiczno-finansowy na 2012 rok, przewidujący zakończenie roku stratą w wysokości 60 mln złotych. Jedną z przyczyn jest to, że właścicielem praw marketingowych, komercyjnych, medialnych w czasie Euro 2012, a więc i praw do transmisji meczów, jest UEFA.
Szczodrość i pobłażliwość PO jest wybiórcza. W połowie czerwca Poczta Polska ma zacząć ściągać zaległy abonament radiowo – telewizyjny i mają to być kwoty w wysokości z odsetkami nawet 1700 zł. Gwoli przypomnienia abonament to opłata za „używanie odbiorników RTV”, co samo w sobie trąci już absurdem rodem z filmów Barei, nie mówiąc, że jest to wyciąganie pieniędzy od podatników za nic. Jak się jednak komuś to dobieranie się do jego kieszeni nie będzie podobało, to jego dane trafią do Krajowego Rejestru Długów i nie będzie mógł, dajmy na to, wziąć już żadnego kredytu. Skandal? No i co z tego. Żyjemy, jak każde dziecko wie, w mediokracji, i oczy opinii publicznej będą w czerwcu zwrócone na zupełnie coś innego – na igrzyska.
W oczekiwaniu na dalszy, dosyć niestety przewidywalny, postęp przygotowań do piłkarskich Mistrzostw Europy ową „szansę cywilizacyjną na rozwój Polski” można spokojnie dopisać do listy, na której znalazły się afera węglowa, paliwowa, Rywina, Orlenu, stoczniowa, hazardowa, papierosowa, paliwowa i kilkadziesiąt innych.
Julia M. Jaskólska
Piotr Jakucki