Poetów i pisarzy lansują w Polsce środowiska, one również zajmują się promocją ich dzieł i nazwisk. Środowiska te przeważnie skupione są wokół tytułów prasowych bądź szeroko rozumianych idei, na przykład wokół „prawicy”. System ten powoduje mnóstwo ambarasu i chroniczne frustracje właśnie w tym obszarze, który zwykle nazywa się prawicą. Ja będę pisał to słowo w cudzysłowie, uważam bowiem że jest ono jedynie projekcją pewnych dążeń i frustracji, a z prawicą w znaczeniu politycznym, obecną na zachodzie Europy i w II Rzeczpospolitej niewiele ma to coś wspólnego. Problem środowiskowy tej całej „prawicy” polega na tym, że chcieliby oni mieć podobne osiągi nakładów swoich dzieł i podobną nonszalancją wobec czytelników się wykazywać jak zdarza się to ich kolegom z GW. Wręcz powiedzieć […]
Poetów i pisarzy lansują w Polsce środowiska, one również zajmują się promocją ich dzieł i nazwisk. Środowiska te przeważnie skupione są wokół tytułów prasowych bądź szeroko rozumianych idei, na przykład wokół „prawicy”. System ten powoduje mnóstwo ambarasu i chroniczne frustracje właśnie w tym obszarze, który zwykle nazywa się prawicą. Ja będę pisał to słowo w cudzysłowie, uważam bowiem że jest ono jedynie projekcją pewnych dążeń i frustracji, a z prawicą w znaczeniu politycznym, obecną na zachodzie Europy i w II Rzeczpospolitej niewiele ma to coś wspólnego.
Problem środowiskowy tej całej „prawicy” polega na tym, że chcieliby oni mieć podobne osiągi nakładów swoich dzieł i podobną nonszalancją wobec czytelników się wykazywać jak zdarza się to ich kolegom z GW. Wręcz powiedzieć można, że prawica chce by wokół „prawicowych” tytułów prasowych wyrosła taka sama struktura bytów, taka sama hierarchia, jak ta która jest na Czerskiej, tyle, że „prawicowa”. Ja mam oczywiście konkretne podejrzenia do konkretnych osób, ale zamilczę, bo i tak mam już wielu wrogów, po co mi dokładać nowych.
Uważam, że ten sposób myślenia jest po prostu skażony obłędem, podobnie jak wszystko co ma na celu upodobnienie żywych ludzi i żywej myśli do struktur i pomysłów ideowych i biznesowych przeciwników lub do tego co się nam dobrze kojarzy, a pochodzi wprost z najlepszych i najwspanialszych kart historii.
Mamy więc młodych poetów, których ni cholery nikt nie chce czytać poza kilkoma zawziętymi blogerami, mamy ich recenzentów, mamy pisarzy spotykających się we własnym gronie w pustych piwnicach (hej, hej panie Horubała) i gromadkę recenzentów, którzy usiłują ich promować. Ogrom tego nieszczęścia jest naprawdę porażający, a skala ubóstwa duchowego w jaką wpędzają się wyżej opisani w porównaniu z jakością i siłą środków angażowanych w promocję własnych nazwisk i dokonań, straszliwa. Nie można im niestety pomóc.
Tak to właśnie wygląda na tej całej „prawicy”. Prócz tych ogólnie zarysowanych przeze mnie bytów i trendów znajduje się tam jeszcze jeden człowiek. Stoi sobie niczym wyrzut sumienia i budzi w jednych wściekłość, w innych wstręt, a w jeszcze innych zachwyt. Nie odpowiada ów człowiek na pytania lub odpowiada półgębkiem, za nic ma wyrafinowane kokieterie i proste a zachęcające podnoszenie spódnic. On sobie tam jest na tej „prawicy” i pisze książki. Książki te nie są ani specjalnie grube, ani jakoś mocno przeładowane trudnym słownictwem, powiedziałbym, że dla mnie są one nawet nieznośne. Mają one jednak pewną ważną cechę, która odróżnia je od książek takiego, na przykład, Horubały. One się mianowicie sprzedają, a ich autor, wystarczy, że uniesie brew już wzbudza zainteresowanie i poklask wielbicieli, którzy więcej są wyznawcami, więcej plemieniem tajemniczym niż czytelnikami. Człowiekiem tym jest oczywiście Jarosław Marek Rymkiewicz.
Posiada pan ów jedną ważną cechę, która determinuje stosunek wszystkich osób znających go i jego książki do niego samego. Otóż on nieustannie deklaruje, od dłuższego już czasu, sympatię, wręcz uwielbienie dla Jarosława Kaczyńskiego. To jest dla wielu ludzi nie do zaakceptowania. Tak zwany salon, który uhonorował Rymkiewicza nagrodą Nike przed laty, może nawet zaakceptował by jego książki i jego samego, ale Rymkiewicz skutecznie salonowi to uniemożliwia ogłaszaną co jakiś czas sympatią dla Jarosława. Niezorientowanym wydawać mogłoby się, że wobec niezainteresowanie salonu Rymkiewiczem, wobec wzajemnej niechęci pomiędzy tym salonem a tym pisarzem, to co mamy na prawicy, ci wszyscy ludzie, powinni Rymkiewicza wielbić. Otóż myślenie to jest błędne. Pisarz jest bowiem obiektem krytyki także z tej strony. Według mnie z tego powodu, że udaje mu się sprzedawać książki, a także z tego powodu, że on pisze te książki całym swoim sercem i wielką miłością jaką ma do swoich bohaterów. To jest właściwie obok słuchu i szacunku do czytelników najważniejsza rzecz dla dobrego pisarza – wykreowanie bohaterów, których się kocha. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję, która unaoczni czytelnikowi jasno o czym mówię. Podam trzy przykłady bohaterów kochanych, już zaraz, dodam tylko jeszcze, że dla prawdziwego autora bohaterowie kochani, to bohaterowie stojący pół kroku za pierwszym szeregiem. I tak ulubionym bohaterem starego Dumasa był Portos. Portos był to po prostu stary Dumas przebrany w strój muszkietera, fakt iż nie był Murzynem jak autor nie ma tu nic do rzeczy. W dniu kiedy Dumas musiał uśmiercić Portosa płakał ponoć strasznie i nie można go było uspokoić. Każdy kto czytał cykl królów przeklętych Maurice’a Druon pamięta postać hrabiego Roberta D’Artois, była to najbarwniejsza i najpiękniejsza postać w cały cyklu, był to także ulubiony bohater autora, cykl kończy się wraz z jego śmiercią zresztą. Trzecia zaś postać jest mniej znana, ale ma stałe miejsce w moim sercu jak również w sercu autora, który ją stworzył. Amerykański pisarz Lary Mc Murtry, napisał wielką i wspaniałą powieść „Na południe od Brazos”, w której znajdujemy człowieka nazwiskiem Augustus McCrae. Tym którzy wiedzą nie muszę tłumaczyć, a ci którzy nie wiedzą, niech zajrzą do książki.
Wracajmy do Rymkiewicza. Uważam, że posiadł on podobną zdolność, tyle że jego postaci – podobnie jak postaci Druona – istniały kiedyś tam, a on tylko ożywia je dla nas, pokazując jak poruszają się w półcieniach niczym w jakimś jawajskim teatrze lalek. I to jest piękne, a raczej powinienem powiedzieć – może się podobać – bo podoba się nie wszystkim. Ci jednak, których Rymkiewicz drażni, są w komfortowej sytuacji. Ich uczciwość jest poza kwestią, a szczera niechęć odbiera polemistom wszelkie argumenty. Gorzej z tymi co wielbią, mając na koniec do dodania jakieś małe ”ale”. I tu dochodzimy do sedna. Zanim jednak zacznę się pastwić, powiem jeszcze, że owo „ale” ma zwykle – wbrew przemądrym deklaracjom – bardzo prosty kontekst. Prosty i doraźny. Jest nim polityczny strach przed tym, że Rymkiewicz przy okazji następnych wyborów znowu zacznie głośno popierać Kaczyńskiego. Jaki na to sposób mają polemizujący z Rymkiewiczem i zastrachani jego talentem wielbiciele? Ano popatrzmy.
Oto w najnowszym numerze „Plusa i minusa” mamy tekst wspomnianego już dwa razy Andrzeja Horubały pod idiotycznym i budzącym wstręt tytułem „Zachód rozumu w Milanówku”. Metoda, którą zastosował autor czyli szydercza parafraza tytułu książki Rymkiewicza nie znajduje dalszego ciągu, Dalszym ciągiem jest bowiem przekraczanie, brodząc po kostki, jakiegoś płytkiego morza wazeliny.
Wbrew oczywistym chęciom i opinii na własny temat, intencję tego swojego tekstu zdradza nam Horubała już na samym początku, niemal w tytule. Jest to ta sama intencja, którą od kilku już miesięcy popisują się wszyscy publicyści piszący o Rymkiewiczu. Da się ją streścić słowami – niech on się już do cholery zamknie i nie mówi o Kaczyńskim. Wprost tego jednak nie powiedzą, a to ze względu na szacunek dla samego siebie – tak jest, jak głupio by to nie zabrzmiało w naszych uszach – oraz z obawy przed ostracyzmem środowiska. Środowisko wymaga bowiem, by mężczyzna, który na co dzień mówi słowa takie jak: dupa, gówno i pierdolić, polemizując z ideami wielkiego pisarza wyrażał się kwieciście i dawał popisy erudycji. No i Horubała daje te popisy.
Powiedzmy jednak najpierw o tym czego on w ogóle od Rymkiewicza chce, co jest celem deklarowanym tego tekstu, bo co jest celem rzeczywistym już powiedzieliśmy sobie wcześniej. Otóż zarzuca Horubała Rymkiewiczowi, iż mami on naród swoim poetyckim wizjonerstwem, odciągając uwagę tego narodu od rzeczy prawdziwych, ważnych i wielkich, które rozgrywają się przed naszymi oczami. Zarzuca mu okadzanie narodu poezją, która nie jest niczym więcej jak tylko jeszcze jednym, prócz religii, opium dla mas, że przywołam nieśmiertelną myśl klasyka. Pisze to wszystko Horubała ze świętą wiarą w swoje słowo, tak jakby nie wiedział, że istnieje Instytut Filologii Polskiej, że są wydawnictwa, książki w księgarniach, promocje i recenzje. Tak jakby nie wiedział, że w autorsko czytelniczych relacjach pomiędzy Rymkiewiczem a jego wielbicielami tacy jak on – Horubała – są pionkami, żeby nie powiedzieć pioneczkami. Horubała – by udowodnić, że Rymkiewicz to histeryk i blagier co śpiewa pieśń piękną, ale narkotyczną i niezdrową, powołuje się, a jakże by inaczej, na Platona. Kryguje się przy tym troszku, ale po kilku zdaniach rusza w ten platoński las ja jakiś grzybiarz i szuka i rozgląda się za podobieństwami, za analogiami, za porównaniami, aż go krzyż od schylania się ku ziemi boli, co niestety daje się zauważyć w tekście.
Nie mam zamiaru roztrząsać tego platońskiego wątku w tekście Horubały jest on bowiem charakterystyczny dla pretensjonalnego warszawskiego środowiska, które nie może napisać nic sensowego nie powołując się przy tym na Platona lub innego Heideggera. To dodaje autorom powagi i czyni ich ważniejszymi w oczach kolegów, koleżanek i żony. Dla ludzi normalnych, czytających takie teksty Horubała jawi się jak ten właściciel atrapy białego dworku zbudowanej w szeregu innych atrap na strzeżonym osiedlu, który mawia o swojej siedzibie – mon beau chateau.
Najlepsze jest jednak to co Horubała napisał o metodzie rozpoznawania dobrych i prawdziwych poetów.- Jest taka sztuczka filologów – pisze nasz autor – żeby zobaczyć słabość mistrza, najlepiej sięgnąć do jego epigonów. I to jest moim zdaniem Mount Everest hipokryzji, albowiem za owych epigonów Rymkiewicza uważa Horubała swoich kolegów z „Teologii politycznej” oraz poetę Wencla. Ja naprawdę chcę głęboko wierzyć, że Rymkiewicz ma to samo zdanie co Horubała o Wenclu i tej całej „Teologii na pe”. Zostawmy to jednak.
Rozwodzi się więc nasz autor nad słabościami tych epigonów, którzy w epigoństwie słabi, obnażają także słabość mistrza. Za to w innych rzeczach lepsi są i o tym także Horubała nam oznajmia. Przypomina również jakiś tekst Wencla z „Naszego dziennika” i doradza co zrobić, by pozbawić narkotycznych poetów – w tym Rymkiewicza – ich mocy. Kłóci się sam ze sobą myśląc, że kłóci się z Wenclem, nie dolatując przy tym nawet w pobliże Rymkiewicza i nieuchronnie zmierza do pointy, którą ja wyłuszczyłem, bez litości dla czytelników, już na samym początku.
Poeta jest według Horubały platonika zagrożeniem dla republiki. Identycznie mówił i pisał po roku 2005 Adam Michnik – trzeba ratować republikę – pamiętacie to? On także powoływał się na Platona. Dlaczego trzeba było ratować republikę według Michnika? Dlatego, że zagrażał jej „pełzający zamach stanu” braci Kaczyńskich. Horubale zaś i jego interpretacji Platona przeszkadza Rymkiewicz, choć epigoni Rymkiewicza już mniej, ale to z tego względu, że Horubała zna ich osobiście. Poeta zakłóca dyskurs, przywołuje duchy, które mówią o wielkości czasów dawnych. Nie miejsce i czas na to, nie miejsce i czas na dawną wielkość kiedy mamy wielkość współczesną i republikę filozofów prowadzących dyskurs rozważny, chłodny i wartościowy sam dla siebie.
Tak to bywa z tymi republikami, że ktoś musi stać na ich czele. Nie mogą to być poeci, bo tych Platon, ulubieniec Horubały wygnał z państwa. No więc kto? Filozofowie, to jasne. Kogo zaś nazywa Horubała filozofem w tym tekście? No, oczywiście, że tego swojego kolegę z ”Teologii politycznej”. A kto jest ulubionym bohaterem autorów? Postaci stojące pół kroku za pierwszym szeregiem. Kto zaś stoi w tym tekście pół kroku za filozofami? Rzecz oczywista, że producent filmowy i pisarz nazwiskiem Horubała. Wybaczcie drodzy (jadę prymasem Glempem) że w tak żartobliwej formie przedstawiam pointę tego oceanu wazeliny porośniętego narcyzami, ale inaczej się tego zrobić nie da. Na koniec tekstu Horubała wbija sobie gwóźdź w duży palec u nogi i pisze – Upajanie się pieśnią wiedzie nas wszystkich na manowce. Republika wymaga racjonalności.
Rytm i figury tego tańca, który tak Horubałę upaja są mniej więcej takie; niski pokłon, podskok obunóż, kopniak w tyłek, niski pokłon, podskok obunóż, kopniak w tyłek, niski pokłon, podskok obunóż, kopniak w tyłek….z offu dolatują dyskretnie dźwięki menueta. I tak do końca. To właśnie nazywa Horubała racjonalnością i republiką. To już Michnik był bardziej przekonujący.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy