Nie wierzcie w przypadki. Wszystko jest zapisane w instrukcjach i okólnikach, które niestety przy likwidacji bibliotek wojewódzkich organizacji partyjnych zostały rozkradzione i zniszczone.
Tekst ten dedykuję Don Estebanowi, który dowiódł, być może niepotrzebnie, że wiele rozumie.
Im więcej podczytuję sobie kawałków z dziejów III Republiki we Francji tym bardziej jestem przekonany, że mamy dziś w Polsce, wyjąwszy kosmetyczne zmiany, sytuację analogiczną. Zdaje sobie również sprawę, że pozycjonowanie problemu w ten sposób nie przyniesie mi chwały, co najwyżej zarobię łatkę wymądrzającego się buca. Bo – jak powiedział poeta Cenckiewicz na spotkaniu w klubie Traffic – są tematy bieżące, ważniejsze. Jasne, są.
Uważam także, że analogie pomiędzy III Republiką, a III Rp nie są wcale natury przypadkowej, nie są stoją za nimi ciemne siły historii, ani też Pan Bóg w Trójcy Jedyny, który drwi sobie z nas powtarzając te same schematy po raz drugi. Podobieństwa te są zupełnie innego rodzaju. Jeśli ktoś nie domyśla się jakiego podpowiem – policyjnego. Zanim przejdę do rzeczy powiem tylko, że tekst ten jest niejako dokończeniem cyklu o Dreyfusie, który mi się zupełnie rozsypał. Ale o tym kiedy indziej.
Tak więc natura analogii pomiędzy polityką III Republiki a polityką III Rp jest nazwana. Ma ona taki charakter, ponieważ od czasów – chyba, bo może być, że zaczęło się to wcześniej – natura władzy jest z definicji tajna. I owa tajność jest w dodatku ekspansywna, co wyraziło się w dwóch wojnach światowych. Oraz w wielkiej i nie zlikwidowanej nigdy dezinformacji tyczącej się tych wojen.
Teraz do rzeczy; pamiętacie jeszcze pana prefekta policji Louisa Andrioux, którego opisałem w pierwszym odcinku historii Dreyfusa? Jasne, że nie. Przypomnę go pokrótce. Był to pan, który sprawował swój urząd chyba od roku 1878 albo 1879. Damuhan przyjdzie zaraz i powie wam dokładnie od kiedy. Nie ma to znaczenia. Wsławił się pan prefekt tym, że walczył z organizacjami przestępczymi w ten sposób, że sam je zakładał. Był chyba pionierem na tym polu i swoje doświadczenia przekazał, będąc już deputowanym, policji carskiej, która jak wiemy uczy się szybko i doskonali swoje metody nieustannie. Do dziś. Najgroźniejszym zjawiskiem przestępczym za czasów prefekta Andrioux byli anarchiści. Rzucali bomby, wbijali sztylety w ciała królów i prezydentów, niszczyli życie spokojnych obywateli. Żeby jakoś ich poskromić pan prefekt założył im za pieniądze ze swojego budżetu gazetę tygodniową, w której pouczał ich co mają robić, by zyskać na skuteczności. Oni tę gazetę współredagowali, nie mając oczywiście pojęcia, kto za nią stoi, czytali instrukcje i je wykonywali. Kiedy już je wykonali byli chwytani i zamykani w więzieniach, zaś co bardziej gorliwi uczniowie pana prefekta wiezieni byli wprost do Gujany.
Kiedy pan prefekt zakończył urzędowanie, został deputowanym, na jego miejsce przyszedł zaś inny prefekt na którym prawdziwe gazety, jak byśmy je dziś nazwali, opiniotwórcze, wymogły zmianę metod. To znaczy miało być mniej tajności w metodach pracy policji, mniej prowokacji i mniej szpicli na ulicach. Nowy pan prefekt, Damuhan przypomni nazwisko, skwapliwie się na to zgodził i rzecz jasna nic nie zrobił. Wszystko zostało po staremu, anarchiści działali jak dawniej dostając bomby od policji, policja ich chwytała i wywoziła do Gujany, prezydenci i królowie ginęli, ale gazety otrąbiły sukces. Ich naczelni zaś cieszyli się, bo udało im się dohumanizować Francję, zlikwidowali ilość szpicli na ulicach. Manewr ten powtarzany był wielokrotnie, aż do momentu kiedy okazało się, że sprawa nie wygląda tak prosto. O ile pan prefekt Andrioux był konsekwentny i twardy w swoich poczynaniach, co skutkowało tym, że większość anarchistycznych organizacji była pod jego kontrolą, o tyle następcy schrzanili sprawę. Anarchistów, w dodatku porządnie uzbrojonych namnożyło się nagle jak grzybów po deszczu, kontrolować zaś udawało się tylko nielicznych. Ludzie nie czuli się pewnie na ulicach, a za przykład i znak czasów niech posłuży nazwisko Bonnot, Damuhan przypomni kto to taki.
Oczywiście, opiniotwórcze gazety poszukiwały przyczyn tego stanu rzeczy i winiły policję oraz cały aparat bezpieczeństwa. Ten zaś musiał się jakoś zachować, by nie stracić twarz oraz by nie wyszło na jaw, że połowa gangsterów na ulicach to wychowankowie prefektury. W dodatku trzy razy reformowanej. Zdecydowano się więc na kolejną reformę, która przebiegła pod hasłem unowocześnienia metod pracy policji. Pan Georges Clemnaceau zgłosił pomysł utworzenia specjalnych oddziałów policji, które pracować miały tymi nowoczesnymi metodami. Ponieważ zaś pan Clemanceau nazywany był Tygrysem oddziały te nazwano Brygadami Tygrysa. W filmie, który tak nam się podobał w dzieciństwie, widzieliśmy jak komisarz Valentaine, szef brygad, marszczy czoło rozwiązując najtrudniejsza zagadki, jak pomaga sobie daktyloskopią (chyba jeszcze za wcześnie, ale co tam), jak porównuje portrety pamięciowe. Bardzo to było budujące, ale stanowiło jedynie część prawdy. Druga część była taka, że Brygady Tygrysa zostały po prostu wyposażone w broń długą i samochody. Ich zadaniem było bezwzględne ściganie i natychmiastowe zabijanie każdego kto wymachiwał bronią. Jeśli nie mogli sobie z kimś takim poradzić, wzywali posiłki policyjne lub wręcz wojsko, zajrzyjcie do akt Bonnota. Bardzo ciekawe.
Działania tych Brygad były niezwykle skuteczne i lata tuż przed pierwszą wojną światową zaznaczyły się w historii Francji sielsko i łagodnie. Do tego stopnia, że ktoś musiał sfingować kradzież Mony Lisy z Luwru, żeby się tym Francuzom we łbach nie poprzewracało.
Prócz anarchistów i Brygad Tygrysa w tamtym czasie Francję interesuje właściwie tylko Dreyfus i nikt więcej. Dreyfusa bronią przede wszystkim politycy republikańscy i dziennikarze. Zola pisze dramatyczny artykuł pod tytułem „Oskarżam!”. W rzeczywistości nie Zola go napisał tylko Celmanceau, który był naprawdę wielkością, a nie jakimś nędznym pismakiem. Zola tylko robił za dobrego, jakby to powiedział Toyah. W opinii większość Francuzów Dreyfus był winien. W opinii kleru i korpusu oficerskiego był winien podwójnie, bo był Żydem. Istotą tej intrygi nie był jednak on, ale rozprawa burżuazji w Kościołem i wojskiem. Rozprawa jak rozprawa, w każdej rozprawie potrzebny jest jakiś sojusznik. Sojusznikiem III Republiki zostali intelektualiści czyli jakbyśmy to dziś nazwali – autorytety moralne. Było ich mało i każdy z nich aspirował dopiero do wielkości i pozycji. Wymieńmy dwóch – Zola i Anatol France. Zola był wypędkiem z południa, któremu dokuczali w szkole. Miał silne kompleksy prowincjusza i chciał się odegrać. Clemanceau dał mu taką możliwość. Anatol France był synem bukinisty, biedakiem, pisał słabe i pretensjonalne książki, które miały być z założenia antykościelne, przez co był mocno promowany i ogłoszony geniuszem. Kiedy je czytamy dziś, choćby taki „:Bunt aniołów” nie możemy oprzeć się wrażeniu, że to żydożerca i antysemita. Cóż robić, czas płynie, prawda wychodzi na jaw.
Większość autorytetów moralnych, wyrastających z tradycji, z korzeni, z ziemi, z historii była jednak przeciwko Dreyfusowi. Powiadam raz jeszcze – nie miało to znaczenia, bo nie chodziło o Dreyfusa. Chodziło o walkę polityczną i wypracowanie pewnego schematu. Schematu reformy służb bezpieczeństwa i schematu wpływania na społeczeństwo za pomocą ludzi zwanych autorytetami, intelektualistami czyli ludzi, którzy pełnili po prostu funkcję szamanów.
Tajniacy wyciągnęli poważne wnioski ze sprawy Dreyfusa, szczególnie zaś z roli jaką odegrali w niej intelektualiści i postanowili, że już nigdy nie dopuszczą do sytuacji kiedy będą mieli po swojej stronie kilku jedynie mędrców i „autorytetów”, przeciwko takim ludziom jak Degas (talent i pieniądze, wybitny intelekt), Renoire (talent, pracowitość, poczucie humoru), Rodin (siła, talent, pracowitość, pieniądze, popularność), Cezanne (pieniądze, siła, pracowitość, poczucie humoru, intelekt). Intelektualiści po I wojnie światowej dzielnie przysłużyli się Republice zwalczając piórem to co jeszcze pozostało z tradycyjnej, starej Francji. Najwybitniejszym z nich zaś, a przy tym jeszcze rewolucjonistą i komunistą, był Louis Aragon, napisał on wspaniałe książki, za przykład niech posłużą „Piękne dzielnice”, to był autentyczny i niekłamany talent. Wielkie pióro, które niestety strzykało samym kłamstwem. Jeśli wydaje wam się, że działo się tak dlatego, że Louis był człowiekiem oczadziałym na skutek długiego przebywania w towarzystwie lewicowych intelektualistów, spieszę wam donieść, że przyczyna była inna. On się bowiem wcale nie nazywał Louis Aragon, to tylko pseudonim. On się nazywał Louis Andrioux. Czy już coś wam świta pod kopułą? Oczywiście macie rację, był to naturalny syn pana prefekta Andrioux, tego, który zakładał gazetę dla anarchistów i uczył ich jak produkować bomby.
Chcę teraz powiedzieć rzecz najważniejszą. Nie wierzcie w przypadki. Wszystko jest zapisane w instrukcjach i okólnikach, które niestety przy likwidacji bibliotek wojewódzkich organizacji partyjnych zostały rozkradzione i zniszczone. Do IPN przesłano tylko archiwa i to niekompletne. Nie wierzcie – powtarzam w przypadki – bo metody zostały wypracowane skutecznie dawno temu, przez ludzi znacznie bardziej od Kiszczaka bystrych i przewidujących. Wczoraj demonstrowali oburzeni, prowadzeni przez córkę znanego dziennikarza i intelektualisty Seweryna Blumsztajna. Gazety opiniotwórcze wychodzą jak dawniej, w jednej z nich – naszej ulubionej opiniotwórczej gazecie prawicowej pod tytułem „Uważam Rze” pisuje Eryk Mistewicz, guru medialny i autorytet pełną gębą. Jego tata pracował na Rakowieckiej i był kolegą pana nazwiskiem Olejnik.
Miejsce literatury zajęły dziś media, zaś wajcha przełączająca rzeczywistość na inną, ładniejszą, schowana jest bardzo głęboko. O wiele głębiej niż wam się zdaje. O wiele głębiej w przeszłości. Obawiam się, że bez właściwego rozpoznania tej przeszłości niemożliwe jest jej przełożenie. Obawiam się także, że tak zwane bieżące tematy – ważniejsze – są zagrywką wliczoną w koszta.
Na koniec chciałbym życzyć wszystkim miłej i owocnej lektury prawicowych, opiniotwórczych pism.
No i zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić moje książki – „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie”, Atrapia” i „Dzieci peerelu”. Można tam także kupić książkę Toyaha pod tytułem „O siedmiokilogramowym liściu” a także tomik wierszy ojca Antoniego Rachmajdy zatytułowany „Pustelnik północnego ogrodu”.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy