Polska nie ma elit. Tak zwane salony warszawki czy krakówka, to grupy uzurpatorów sprzedających kit ciemniakom. Ale z pretensjami do bycia elitami. Co za bzdura!
Coryllus, swym, jak zwykle mądrym felietonem ( http://coryllus.nowyekran.pl/post/23403,o-wychowaniu-elit ) niejako zmusił mnie do „przelania na papier” tego, co mi już od dawna chodziło po głowie. Cóż to takiego są te elity we współczesnej Polsce? Kim są ludzie, którzy sprawują, albo przynajmniej chcą sprawować rząd dusz? I dlaczego mamy właśnie takie środowiska opiniotwórcze, bądź w zamyśle opiniotwórcze.
Pofolguję sobie i powiem poetycko, że społeczeństwo bez elit jest jak łódź, ciemną nocą, u skalistych wybrzeży, bez żadnej latarni na widnokręgu.. Po prostu miota się i łatwo może pójść na dno. To samo ją czeka, gdy na skalistym wybrzeżu płoną fałszywe latarnie, zapalone właśnie po to, by tą nieszczęsną łódź (społeczeństwo) sprowadzić na manowce.
Takie fałszywe latarnie, czyli samozwańcze elity, płoną właśnie teraz w Polsce.
Ktoś może się oburzyć i stwierdzić – elity to elity, jakże mogą być „samozwańcze”? Ja jednak twierdzę, że takimi są i postaram się to poniżej wyjaśnić.
Kiedyś, przed wiekami, (ale nie tak dawno, jak by się wydawało) sytuacja była niezmiernie prosta. Istniała struktura wybitnie zhierarchizowana, piramidalna wręcz na danym terytorium:
władca – dwór – arystokracja – szlachta, bądź rycerze, czy inni panowie – i na dole, szeroką ławą – lud. Były okresy, gdy jeszcze niżej byli niewolnicy, ale tutaj możemy to pominąć.
Elitarność, czyli zdolność do narzucania opinii, tworzenia wzorców, jak i również marzeń, co do wspinania się do góry, była absolutnie zawężającym się kręgiem i co oczywiste, punkt centralny stanowił władca – król, cesarz, czy inny monarcha, będący arbitrem absolutnym.
Elitaryzm stanowił układ społeczny, którego celem było znalezienie się w jak najwyższym i zarazem najwęższym kręgu i pilne strzeżenie, by nikt inny, w łatwy sposób do tego kręgu nie dołączył.
Co ciekawe, pieniądze, również tak stare jak ten hierarchiczny układ, nie stanowiły przepustki do wybranego kręgu elity. Żydowscy bogacze, od których niejeden król chętnie pożyczał pieniądze, byli w głębokiej pogardzie i niezmiernie rzadko stawali się członkami elit. Jeszcze gorzej było z tymi, których dzisiaj nazywamy artystami. Chociaż pod koniec nieco to się zaczęło zmieniać. Za to zupełnie inaczej było z myślicielami, albo jak byśmy dzisiaj powiedzieli, naukowcami (i pseudonaukowcami też). Często wchodzili do elit swoich czasów. Ba, lecz równie często ci właśnie myśliciele byli zwariowanymi arystokratami albo ekscentrycznymi szlachcicami, więc nic w tym dziwnego.
Wszystko to niestety się rypnęło we Francji, za Rewolucji, gdy na sztandary wpisano te głupie słowo „egalite” i od tego czasu, w erze nowożytnej zaczęły powstawać tylko różne paskudztwa, jak: socjalizm, komunizm, faszyzm, neoliberalizm, geizm (mój patent) i jeszcze inne, równie paskudne – izmy.
Muszę tu stanowczo zaznaczyć, że powstały egalitaryzm nie ma nic wspólnego ze starogrecką demokracją. Tam istniał system autorytetów i elit. A prymitywny egalitaryzm elity zniszczył, a w pustce po nich zaczęły wyrastać zrakowaciałe potworki, jak np. zjawisko celebrytyzmu (lub jak by było właściwiej z punktu widzenia psychologii – cele-debilizmu), albo „Krytyka Polityczna”.
Po tym okresie, różnie to bywało z elitami oraz tworzeniem się nowych elit. Na przykład w Wielkiej Brytanii do dzisiaj niewiele się zmieniło w tradycyjnej strukturze elit. Może tylko częstsze nadawanie tytułów szlacheckich piłkarzom i aktorom, którzy zastąpili sławnych piratów, czy innych zamorskich grabieżców (oczywiście, gdy dzielili się łupem z koroną).
W Stanach Zjednoczonych początkowo sprawa była jasna – elity stworzyli tzw. „ojcowie pielgrzymi”, generalnie przybysze na statku Mayflower. Dołączyli do nich później „ojcowie założyciele”, czyli pierwsi przywódcy Stanów, twórcy konstytucji i całego systemu.
Jeszcze dzisiaj, przynależność do którejś z tych rodzin nobilituje człowieka automatycznie. Fakt, z reguły z takimi rodami związane są także duże pieniądze. Te pieniądze w USA miały duże znaczenie w przynależności do elit. I to nieważne często, jak zdobyte. Takim klasycznym przykładem jest rodzina Kennedych, gdzie ojciec Joseph zdobył fortunę na szmuglu alkoholu w czasach prohibicji, a już synowie zrobili wspaniałą karierę polityczną, z prezydenturą USA włącznie. Obecnie sprawa z amerykańskimi elitami jest nieco bardziej skomplikowana. Można przyjąć, że nie ma jednego centralnego ośrodka opiniotwórczego.
Jest Wschodnie Wybrzeże z Waszyngtonem, Nowym Jorkiem, Bostonem i Filadelfią. Jest Kalifornia z Los Angeles i San Francisco i jest reszta Stanów.
W takiej Szwecji natomiast Rewolucja Francuska i egalitaryzm spowodował, że praktycznie nie ma w pełni wykształconych elit. Jest sporo autorytetów w różnych dziedzinach, ale praktycznie wszystkie środowiska są otwarte i każdy, jak się wykaże, to staje się osobą opiniotwórczą. I to, mimo, że jest król i dwór.
Polska miała szerokie i mocne elity. Podstawą była dość szeroka szlacheckość i o czym pisał Coryllus, rozproszona struktura dworów szlacheckich, jako centrów skupiających i regulujących życie na danym terenie. W XVIII wieku powoli część szlachty, nierzadko zubożała, zaczęła tworzyć elity intelektualne. Wielu szlachciców zostało zmuszonych, przez wypadki dziejowe do zdobywania wykształcenia i podejmowania pracy. Tak powstały silne grupy naukowców, lekarzy i inżynierów. Także wykształconych administratorów. Obok szlachty, grupą, która dobrowolnie starała się zdobywać wykształcenie byli polscy Żydzi.
No i gdzież jest ta polska elita, lub polskie elity?
Skutecznie rozprawili się z nimi Hitler i Stalin.
Zdawali sobie świetnie sprawę z tego, co napisałem na początku – naród bez elit jest jak ta łódź nocą, na wzburzonym morzu bez światła brzegowej latarni.
Listy proskrypcyjne polskich elit, nawet tych w najniższym stopniu lokalnych były przez Niemców przygotowywane na długo przed II Wojną. I gdy wojna wybuchła rozpoczęło się wielkie zabijanie. Weźmy tylko trzy przykłady, z którymi czuję się osobiście związany: mordy i egzekucje, z dnia na dzień, profesorów, uczonych i ich rodzin w Krakowie i Lwowie; bestialskie mordowanie całych rodzin ziemiańskich, nauczycieli, administracji, księży i policji na Grodzieńszczyźnie i zagładę wszystkich prominentnych mieszkańców Gdyni, zabitych w pobliskich Lasach Piaśnickich albo w Konzentrationslager Stutthof.
To była pełna premedytacja, naród polski bez elit, to będzie bezwolne stado niewolników.
Nigdy nie uda się zniszczyć wszystkich. Ale to, czego Hitler nie zdołał wykonać w 100 procentach, starał się kontynuować Stalin, od razu po zakończeniu wojny.
No i stało się. Poprzez zbrodnicze działania dwóch tyranów, morderców przerwana została ciągłość historyczna polskiej tradycji, myśli i patriotyzmu, której nosicielami były narodowe elity. Niedobitki, które przeżyły po tych makabrycznych czasach, nadal były ciężko zastraszone, bo przez lata komuny polowanie wcale się nie zakończyło.
Próżnia nie może istnieć, więc rosyjskie władze okupacyjne przywiozły, dosłownie na tankach, swoje elity – różnych tam Bermanów, Bierutów, Cyrankiewiczów czy Jaruzelskich.
Cel był jeden, ustanowić całkowicie nowe centra decyzyjne i opiniotwórcze i w żadnym wypadku nie dopuścić do odrodzenia się ciągłości historycznej polskich elit przedwojennych.
Jaka jest różnica między tymi „starymi” elitami, każdy myślący widzi na pierwszy rzut oka. Wybudowanie portu i miasta Gdyni zajęło ministrowi Kwiatkowskiemu tyle ile mniej więcej ministrowi Grabarczykowi zajmuje z trudem wybudowanie 100 kilometrów autostrady. Przed wojną z Gdyni do Warszawy jeździła popularna „Luxtorpeda”. Potrzebowała na podróż około 3 godzin. Teraz potrzeba, na tym samym dystansie prawie 8 godzin.
Nowe elity, które mają ludziom do zaoferowania tylko kulturę grilla, piwa i Tańca z Gwiazdami są tak marne, że bezprawnym jest wobec nich używanie pojęcia elita.
One zostały zastąpione przez wszechobecne Układy. System, który czuwa nad wszystkim, uważa, że elity w starym stylu są niepotrzebne. Jak trzeba ludziom dać jakiś autorytet, to podsuwa się naprędce skleconego celebrytę, fałszywego do szpiku kości, jak chociażby panią Krzywonos.
W takiej sytuacji nic dziwnego, że 50% ludności nie chce głosować. A kto nami rządzi? Szkoda gadać.
Ciągłość historyczna została przerwana i nie można mieć nowych, dobrych elit stworzonych na zasadzie castingu.
Autorytet i szacunek to coś, co albo się ma, albo nie ma. A kupić tego nie można.