W zasadzie już po Świętach, ale jeszcze przecież czujemy je w kościach, niektórzy w żołądkach inni w głowach, więc postanowiliśmy wrócić do okołoświątecznych sporów. Otóż zdarzyło się, że jedna ministra od edukacji zechciała zwrócić uwagę publicznie nauczycielom, iż w służbie społecznej pozostają i, jak trzeba, to dziećmi muszą się zająć a nie po karpia gonić i o choinkę się martwić. Zgadzamy się z nauczycielami w jednym, że sposób, w jaki to zrobiono urąga powadze ministerialnej instytucji i również nie wystawia dobrego świadectwa środowisku szkolnych pedagogów, które zareagowało alergicznie.
Ale nie chcemy bić piany wokół tego tematu, raczej potraktujemy go, jako platformę do odbicia ku refleksji ogólniejszej. A jest ona smutna na tyle, że nawet radość świątecznej celebracji tego smutku nie rozprasza. Okazuje się, że nie ma takiej ministerialnej zwierzchności, która nie byłaby skonfliktowana z reprezentantami podległego sobie resortu. Ministerstwo nauki z nauczycielami, przemysłu z górnikami, zdrowia z personelem medycznym, transportu ze strajkującymi kolejarzami, spraw wewnętrznych z mundurówką, środowiska z lasami państwowymi i chyba tylko w kulturze póki co spokój i pakt o wzajemnej nieagresji. Może po prosu noblesse oblige i w tym środowisku załatwiają to w sposób kulturalny, czyli bez obecności kamer?
Znaleźliśmy się w sytuacji współistnienia niejako przymusowego i podyktowanego rodzajem chyba wyborczej głupoty, bo oto idziemy na wybory i głosujemy na tych, którzy mają gwarantować ład społeczny, spokój i funkcjonalne optimum a okazuje się, że już po wyborze ład ten tworzony jest wg. starej zasady władza kontra reszta świata. Zauważcie, że w tym dychotomicznym podziale świata nie ma miejsca dla… obywateli, czyli biorców usług wspomnianych ministerstw. Min. gospodarki układa się z górnikami, zdrowia z lekarzami i pielęgniarkami, nauki z nauczycielami etc. A kto układa się z nami? Oczywiście nikt. Jesteśmy obiektem nic nieznaczącym na tym polu, na którym ścierają się interesy wielkich i wpływowych, bo chyba wszyscy zgodzimy się, że związki zawodowe wspomnianych branż psu spod ogona wypadły? My jesteśmy elementem gry tego domina, który nie ma wpływu na jakość gry. Czy to z naszą, czy bez naszej obecności stabilność kostek domina od nas nie zależy. Jesteśmy, co najwyżej planszą, na której one stoją. Planszą, podkładem, o który grający, jak trzeba buty sobie wytrą zaraz potem, jak otrą usta po sutej wigilijnej kolacji.
A w międzyczasie, w trakcie tej edukacyjnej wojenki, w której ściera się organ ministerialny z organem związkowym organy mowy i myśli dzieci poddane nieustannej socjalizacyjnej trosce ulegają atrofii. Rośnie nowe, młode pokolenie ukształtowanych ideologicznie wyborców.
Z pozdrowieniami red. nacz. Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję