Mylimy się wszędzie, nawet w dość prostych sprawach
Polacy mylą się chyba w każdej dziedzinie. Niektóre branże są tak profesjonalne i trudne do sprawdzenia przez laików, że trudno dotrzeć do błędów czy usterek, ale z pewnością są. Nawet w poważnych sprawach mylimy się – a to Orzeł jest położony odwrotnie na trumnie Prezydenta po katastrofie pod Smoleńskiem, a to po latach okazuje się, że trumny ze zwłokami pomylono i pochowano pod innymi nazwiskami (tu Polacy nie wykazali się słuszną podejrzliwością, ale to raczej wschodni Słowianie dokonali makabrycznych pomyłek, co dla zachodnich mieszkańców Europy wpisuje się i tak w stereotyp "Słowianina bałaganiarza"). Można listę pomyłek mnożyć, choćby pomyłek sądowych, a to w aspekcie Amber Gold, a to innych procesów, choćby o zniesławienia (patrz skandal z błędnym skazaniem prof. Izabeli Lewandowskiej-Malec; Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że wyrok polskiego sądu narusza prawo do wolności słowa, nr skargi 39660/07). Na wyjaśnienie ciągle czeka knot IC692/09 Sądu Okręgowego w Gdańsku i wiele innych. Ile takich błędów popełni jeszcze nasze Państwo i ile zapłaci odszkodowań?
Cóż może przeciętny obywatel dostrzec w branży pomyłek na co dzień, na ulicy, w niedalekim otoczeniu?
Można rzucić okiem na znaki drogowe i inne graficzne symbole i ocenić ich zgodność ze standardami, przepisami i logiką.
Na początek znaki ostrzegawcze i zakazu. Pierwsze mają kształt trójkąta równobocznego z wierzchołkiem do góry (z wyjątkiem znaku A-7 "ustąp pierwszeństwa"), z czerwoną obwódką i żółtym tłem. Drugie najczęściej mają kształt koła z czerwoną obwódką i białym lub niebieskim tłem. No to spójrzmy na takie znaki zawieszone przy ulicach w Gdyni.
Oba ukazane znaki nie spełniają normy – czerwona farba okazała się tandetą i wyblakła. Zapewne przetarg wygrał wykonawca z najniższą ceną i z najgorszą czerwoną farbą. Teraz "czerwona brygada" powinna poprawić trefne otoki, aby władze UE nie dopatrzyły się knota i nie pogroziły unijnym palcem albo – co gorsza – nie nałożyły kar finansowych.
Można powiedzieć, że pewne zestawy znaków drogowych wyraźnie trącają fuszerką. Takie trefne garbate komplety…
Powyższe znaki są kolorystycznie wykonane prawidłowo. Ciekawostką są tu tabliczki typu T (np. określające odległość znaku od rozpatrywanego miejsca) – są białe i żółte. Czym kierują się malarze – nie wiadomo; podobno tłem zamontowanych znaków, zatem dość różnie – żółta tabliczka dotyczy żółtego znaku, zaś biała – białego i to naprzemiennie… Wszystkie europejskie znaki drogowe powinny spełniać Konwencję wiedeńską o ruchu drogowym. Przy okazji – na białej tabliczce są błędy językowe – po skrócie "szt" powinna być kropka, zaś przed nim nie powinno być dywizu; ponadto cyfra "3" oraz skrót "szt." powinny być jednakowej wysokości.
Zdarza się, że znaki drogowe są prawidłowo wykonane i mają wyraziste, soczyste kolory, choć nie wszystkie na jednym słupku…
.
Kilka lat temu ze zdumieniem zauważyłem parę tabliczek (a pokazana powinna mieć czarny wyraźny otok), które nie spełniały normy (odległości powinny być zaokrąglone do 10 m) i napisałem do urzędu, licząc na odpowiedź typu – "dziękujemy i przy okazji (jak się zniszczą), to tabliczki odnowimy i zmienimy na prawidłowe". Niestety, urząd miał chyba za dużo kasy i powymieniał sporo tabliczek na prawidłowe niemal natychmiast… Ale przyznano, że popełniono błąd. Ile takich błędów mamy w całej Polsce i to w innych dziedzinach, przy czym nikt ich nie chce (albo jakoś nie może) zauważyć? Jeśli w tak dość łatwo sprawdzalnej dziedzinie popełnianych jest tak wiele błędów, to co można pomyśleć o tematyce trudnej do sprawdzenia, np. sądy, urzędy, szpitale?
Znaki informacyjne powinny również emanować czerwienią, ale niektóre z nich tak wyblakły, że cudzoziemiec mógłby sądzić, że mamy znaki niespełniające zaleceń konwencji.
Kolor czerwony zdecydowanie nie udał się wykonawcy – pewnie podczas odbioru wszystko grało, ale po latach… I tak bywa również z naszymi autostradami.
Bywają znaki, które umieszczone są w dziwnych miejscach i mogą przeszkadzać przechodniom podczas spacerów, choć służą kierowcom. To osobne prawne zagadnienie – pewne rozwiązania służą jednej grupie obywateli, ale są kłopotem (przeszkadzają) innej grupie.Powyższy znak znajduje się o rzut beretem od Komendy Miejskiej w Gdyni i jest – niejako przez nią – autoryzowany… Ktoś powie -czego się czepiać wyblakłych kolorów, skoro znak jest raczej czytelny. Po pierwsze – można byłoby zaproponować zmianę wielu kolorów na tylko dwa – białe i czarne (w końcu kiedyś były takie zdjęcia oraz filmy i też było dobrze). Po drugie – spójrzmy na powiewającą polską flagę i wyobraźmy sobie, że czerwień również wyblakła podobnie jak na omawianych znakach.
Osobną kategorią są znaki opisywane wyłącznie w naszym – jakże światowym – języku. Jeśli byłyby jakieś przykre wydarzenia drogowe spowodowane przez cudzoziemców, to jakie byłyby rozsądne wyjaśnienia takiego kierowcy i polskiego sędziego? Czy nasz sąd uznałby, że cudzoziemcy powinni znać język polski w zakresie znaków drogowych? Problem jest nie tylko polski, bowiem w wielu państwach (o mało znanych językach narodowych), tubylcy opisują znaki wyłącznie "po swojemu".
Znak B-1b (zakaz wjazdu pojazdów napędzanych gazem z napisem "dotyczy pojazdów zasilanych gazem") można zastąpić znakiem B-1c (zakaz wjazdu pojazdów napędzanych gazem z napisem jedynie "LPG"), który jest jednak bardziej zrozumiały dla cudzoziemców. Powyższy przykład pokazuje, że Polacy potrafią się napracować, ale efekty nie są takie, jak w przypadku innych, bardziej cywilizowanych (a przynajmniej za takie uznawane), narodów. Pierwszy znak pochłonął więcej czasu na ustalanie tekstu i na jego rozmieszczenie w białym polu oraz na malowanie i więcej zużyto farby, ale efekt jest mizerniejszy, niż w przypadku drugiego znaku. Owszem, narobimy się, ale często to wszystko jest psu na budę.
To prawda, że nasz język jest rozumiany przez miliony światowych turystów, ale wiele pozostałych miliardów jednak nie zna tego szlachetnego języka, o czym zapominamy podczas generowania znaków drogowych.
Gdynia to miasto odwiedzane przez zagranicznych turystów. Hotel "Dom Marynarza" kojarzy się z cudzoziemcami, ale znak stojący (pochyło, choć o nienagannej czerwieni) jest wyłącznie po polsku – "Nie dotyczy gości hotelowych" i skąd taki gość ma o tym wiedzieć?
Ostrzeżenie "drzewa w skrajni" jest istotne dla Polaków, a inni? No cóż – nie muszą dokładnie znać subtelności naszych zadrzewionych dróg i to na obrzeżach. Najwyżej odwiedzą warsztat i dadzą zatrudnienie naszym rodakom…
Znak ostrzegawczy A-30 to "inne niebezpieczeństwo", czyli tutaj – "uważajcie na inwalidów". Gryzą? Straszą? A może żebrzą? Ale cudzoziemcy nie powinni się ich obawiać, więc nie ostrzeżono ich po angielsku.
Przejścia przez jezdnię bywają u nas dwuetapowe (na raty) i wówczas przejście jest z uskokiem oraz na tabliczce podawana jest informacja "przejście dwuetapowe". Jeśli dla bezpieczeństwa nie jest to istotna informacja, to można sobie darować przekład na język angielski, ale skoro jest mało ważna, to może i po polsku jest zbędna? Powinien być opracowany znak graficzny (uskok) oraz/albo napis 2E (powinien być włączony do zestawu znaków i wyjaśniony w lokalnych językach).
Prawdziwym gejzerem polskich wiadomości bijących z warszawskiego "totemu" http://www.tvnwarszawa.pl/absurdy,news,indianski-totem-na-trasie-wz,57724.html#
jest zestaw znaków opisanych polskimi komentarzami (że "nie dotyczy" albo własnie, że "obowiązuje"). Ponieważ "stuprocentowy" cudzoziemiec i tak nie zrozumie nakazów i informacji, przeto i rodowity Polak nie musi się tym zbytnio przejmować. Najwyżej uiści.
A to znak drogowo-architektoniczny – nie można tarasować wjazdu, czyli nie można zabudowywać tarasem tego miejsca.
W Pelplinie jest informacja, że tam jest "przyst. J. III Sobieskiego". Nie chodzi o przystanek, lecz o przystań, ale co to za skrót, który daje oszczędność jednego znaku? Zresztą "plac" także skrócono o jeden znak do "pl.". No i władcom nie skraca się imion – nie piszemy "plac W. IV" lub "rondo W. Łokietka".
Na drugim końcu Polski można natknąć się na ciekawy znak postawiony na ok. 100 metrów od granicznej rzeki Odra (albo Odry) – koniec miasta i koniec miejskiej zabudowy są ogłoszone w połowie budynku szkoły, a wejście do niej jest już… poza Zgorzelcem i poza obszarem zabudowy – czyli budynek jest gmachem widmem. Przesyłki wysyłane z całego miasta do szkoły traktowane są jako zamiejscowe? Miejmy nadzieję, że mimo wszystko jeszcze ten obszar nie należy do sąsiedniego państwa, bo – jak wiadomo – oba bratnie miasta (Zgorzelec i Görlitz) graniczą ze sobą i to dość ściśle… A co sądzą mieszkańcy Zgorzelca, którzy mieszkają pomiędzy znakiem a Odrą? Czy wiedzą, że są… pozamiastowi?
Poza znakami drogowymi mamy także inne znaki/symbole. W oliwskim ZOO jest dowcipna informacja, że w tym domku mieszka prąd. Ponieważ napis wykonano wielkimi literami, można byłoby sądzić, że tam jest Mieszka (imię) prąd (podobnie jak "TU MARKA AUTA").
Skoro już o tym ogrodzie – ostrzeżenia są w dwóch językach, jednak mają inną siłę ekspresji – po angielsku zwierzęta są tylko niebezpieczne, ale po polsku te same zwierzaki są już bardzo niebezpieczne…
Ciekawe, czym kierował się wykonawca powyższego znaku, pisząc kropkę po cyfrze "9"? Aby odróżnić od "6"? Gdyby nie było nazwy ulicy, to argumentacja byłaby prawidłowa, ale w tej sytuacji… Niezależnie od powodu wykonania otworku, niepotrzebnie ujawniane są tajniki wykonawcy – takie sztuczki powinny być dyskretniejsze, wręcz niewidoczne dla wścibskiego oka; znakowanie powinno być od strony niewidocznej.
.
Jeśli lud pracujący zażąda systemowych zmian, a atmosfera w Polsce bywa cyklicznie gorąca (ostatnio "Obudź się, Polsko!"), choć pogoda nie jest aż tak grzejąca, to może zostać porwany do czynu niewinną nazwą przystanku, nawiązującą jednak do poważnych historycznych zawirowań. Lud zapragnie Wiosny Ludów i to na żądanie!
Granice dla ludności zostały zniesione, ale zostały strefy nadgraniczne. Logiczne? Ciekawe, czy są one także w innych państwach UE?
A na koniec deser – znak, który w Polsce został parę lat temu zdelegalizowany i który nie przystoi wolnym państwom Unii Europejskiej, jednak ten został dostrzeżony na bramie jednego z trójmiejskich zakładów pracy i to parę dni temu. Ciekawe, kiedy zostanie zdjęty? Czyżby dopiero podczas likwidacji bramy zakładu wespół z nim?
PS Można zapytać – no i co, że napisy są niezrozumiałe dla cudzoziemców? A jeśli dojdzie do wypadku z udziałem turysty nieznającego naszego języka. Znaki w niewłaściwych kolorach? No i co z tego? Ale jeśli samochód ma nieodpowiednią kolorystykę świateł albo stopień zaciemnienia zafoliowanych okien odbiega od polskich norm, to co grozi kierowcy? Hipokryzja – znaki mogą mieć niewłaściwe kolory, ale światła już nie?