Dzisiaj media kształtują język
27/03/2012
437 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Rozmowa z Lechem L. Przychodzkim – reportażystą, publicystą, filozofem sztuki, pisarzem, wydawcą i tłumaczem.
Z ramienia „Jaskółki Śląskiej” przeprowadza ją Bartłomiej Świderek:
Bartłomiej Świderek: Lech L. Przychodzki – długowłosy filozof z nieodłączną przepaską na głowie. Człowiek lasu, bujający w obłokach, czy może twardo stąpający po ziemi?
Lech L. Przychodzki: -Przepaska na głowie? Tylko wówczas, gdy mi włosy przeszkadzają. Raz do roku koleżanka czyni mi postrzyżyny. Czyli pół roku – bez przepaski.
Swoje „obłoki” przerobiłem podczas studiów i pewnie wcześniej. Liczyliśmy naiwnie z przyjaciółmi, iż do realizacji haseł Rewolucji Francuskiej wystarczą chęci, zapał i ciężka praca. Zapał i chęci niby wszyscy mieli. Gorzej było z pracą. Pod koniec lat 70. okazało się, iż haruje nas w Polsce wcale nie tak wielu. A tych, którzy robią to za własne pieniądze, jest jeszcze mniej. KOR dostawał spore pieniądze z Zachodu. Ludzie studenckiej kontrkultury (poeci, muzycy, kabareciarze, aktorzy) nie tylko nie byli wspierani finansowo, ale tępieni przez mniej zdolnych, ale uznanych przez gierkowskich urzędników za PRAWDZIWYCH twórców – starszych kolegów po fachu. Nasi ówcześni „wielcy”, w kawiarniach „protestujący” przeciw władzy sekretarzy, zwyczajnie bali się konkurencji i używali nacisków politycznych (bo wszak w 90% kolaborowali z komunistami), by utrzymać swoje fikcyjne etaty, stypendia, pracownie… Tym samym udając opozycjonistów – wspierali istniejący porządek. Wajda był pupilem Gomułki, pupilem Gierka, teraz pupilem liberałów. Takich postaw zaakceptować nie potrafię. Gdy otworzyły nam się oczy – spadliśmy z obłoków na ziemię, niektórzy nader boleśnie.
Szkołą życia stało się dla mnie jednak prawie 10 lat, spędzonych na nauczaniu w niewielkich, odległych od tzw. cywilizacji, wioskach. Cała dekada lat 80. Tam albo było się razem z ludźmi, albo zdychało z głodu w nie ogrzewanym (brak opału) służbowym mieszkaniu. Ci, którzy spotykają mnie dziś po wielu latach, są zdania, iż z rozmarzonego poety stałem się skrajnym racjonalistą. Nie do końca pewnie, ale wiele złudzeń straciłem bezpowrotnie. Dlatego w tym, co robię, także z innymi, staram się stawiać na skuteczność.
Trudno Cię jakoś wyraźnie zaklasyfikować do któregoś z obecnych nurtów. Anarchista? Regionalista? Humanista? A może wszystkiego po trochu?
-Od klasyfikowania są krytycy. Rzecz w tym, iż sam niekiedy bywam krytykiem sztuki i literatury, toteż staram się spoglądać na twórców tak, by nie wkładać ich w zbyt rygorystycznie zbudowane szufladki. Są żywi. Ja również.
Zdania na mój temat są wybitnie podzielone. Dla tych, którzy pamiętają przełom lat 80/90. – jestem wciąż wojującym obrońcą środowiska naturalnego. Dla wielu w Niemczech – filozofem społecznym. Środowiska twórcze mają mnie za teoretyka i krytyka mocno „odjechanych” zjawisk sztuki współczesnej (na stronę praktyczną już czasu nie starcza). Inni za reportażystę prasowego i filmowego. Jeszcze inni za działacza społecznego, któremu nie jest obcy los np. wałbrzyskich biedaszybników. Naczelni pism, z którymi współpracuję – za ostre pióro i człowieka, który „dostarcza” im wielu nowych autorów czy tłumaczy.
Sam siebie uważam za humanistę, ale w dawnym, renesansowym znaczeniu. Nie takiego, który wertuje stosy woluminów i tam szuka mądrości (co jest grzechem podstawowym humanistów, zatrudnionych przez wyższe uczelnie), ale takiego, który nabytą wiedzę książkową musi skonfrontować z rzeczywistością społeczną. Polscy uczeni oderwani są od życia, dlatego też tak mało doń wnoszą. Strasznie się niekiedy wertuje pisane metajęzykiem „naukawe” wywody na dziesiątki stron, które da się zrozumiałym językiem streścić w kilkunastu ledwie zdaniach. Wiele tytułów profesorskich zwyczajnie bym takim asom odebrał. Po roku 1989 miałem nadzieję, iż coś się zmieni w życiu naukowym kraju. I – podobnie jak na Polskiej Partii Zielonych – zawiodłem się srodze.
Regionalizm? Kontrkultura? Anarchizm? Filozofia? Humanista musi być każdym po trosze. Inaczej niewiele wie o ludziach. I… nie jest humanistą.
Kojarzysz się w Europie głównie ze środowiskiem kontrkultury, alternatywy, nurtu „copy left” – czy to rodzaj buntu? To pójście pod prąd czy po prostu odkrywanie sensu ludzkiej wędrówki przez życie?
-Nie wiem, czy bunt. Po prostu własna droga. Ze wszystkimi konsekwencjami, jakie mogą nastąpić. Wiem, co mi się NIE podoba i głośno o tym mówię. Podobno przecież mamy demokrację? A że rzadko cenię to, co lansują TV i kolorowe czytadła? U nas w domu telewizji od lat nie ogląda nikt. Dobre filmy dokumentalne przysyłają mi na DVD ich twórcy. Starczy, by nie przestać myśleć.
Czy w dobie multipleksów, coca-coli, i telewizji kablowej jest w ogóle miejsce na głębszą refleksję filozoficzną? Na powiedzenie: bierzcie, co chcecie, kopiujcie, wykorzystujcie z pożytkiem dla ludzkości?
-Multipleksy, kablowa TV i napoje typu coli na Zachodzie służą biednym. U nas przyjęto je za standard, wskaźnik dobrobytu. Reklama czyni cuda. Czas i miejsce na refleksję bywają zawsze. Tylko ludzie coraz bardziej unikają myślenia. Im młodsi – tym to wygląda mniej ciekawie. Zniszczyły ich mass-media i nachalne slogany reklamowe. Są już tylko elementem stada konsumentów. Z nimi mi nie po drodze.
Toteż hasła „ludzkość” nie traktuję całościowo. Nie jest tak, iż każdego potraktuję personalistycznie jako „osobę”. Tylko – muszę zobaczyć człowieka w działaniu, by wydać o nim jakikolwiek sąd. Pochopne sądy to przejaw pychy.
Ale tym, którzy zdają się jeszcze nie cofać w rozwoju gatunkowym do roli wymachującego maczugą neandertalczyka – dobra myśli innych udostępniałbym za darmo.
Co człowieka z Lublina pociąga w Śląsku? Jak wygląda ten skrawek Europy z perspektywy „gorola”? Kominy, brud i nieprzejrzyste powietrze?
-O, kiedyś tak. Pierwszy raz wjeżdżałem na Śląsk prosto z Pienin. Już pod Olkuszem zacząłem kasłać. Dzisiaj? Nade wszystko tragedia przemysłu, który zamiera. Opuszczone huty, koksownie, nadszybia kopalń. A co za tym idzie, tragedie setek śląskich rodzin. Nędza, konieczność wyjazdu lub życia poza prawem. O tym nikt nie pomyślał. Słowa „transformacja ustrojowa” miały wszystko uzasadnić i usprawiedliwić. Bezduszność ekipy Balcerowicza poraża. Jeszcze gorzej jest w rejonie Wałbrzycha. W zamian za zamknięcie kopalń mieszkańcom Dolnego Śląska nie zaproponowano właściwie niczego. No, nie – park rozrywki dla dzieci na uranowych hałdach, wymyślony przez ludzi prezydenta Kruczkowskiego.
Śląsk dzisiaj – to zieleń i twardzi ludzie. Rozmachu „nowego” jakoś nie widać. I coraz mniej słychać na ulicach śląskiej gwary. Szkoda. To był element spajający rodowitych Ślązaków i „goroli” na równi z ciężką pracą czy piwnymi biesiadami…
Śląsk coraz głośniej mówi o autonomii. Ślązacy coraz chętniej deklarują swoją śląskość – czy takie zachowania znajdują zrozumienie nad i za Wisłą? Przecież przez lata karmiono nas wizją Polski jednej i jednolitej?
-Wszystko zależy od środowisk. Wielu starszych mieszkańców Ziemi Lubelskiej powiada: „Nie lubię Ślązaków, ale skoro autonomię odebrała im komuna, to powinni ją odzyskać. I niech pokażą, czy bez dotacji z Warszawy dadzą sobie radę”. Młodszym jest wszystko jedno. Im były ustrój kojarzy się wręcz dodatnio, młodzież nabiera lewicowych przekonań, idealizując Lenina, Stalina i Bieruta.
Mnóstwo ludzi stąd pracowało na Śląsku. Ci albo popierają autonomię, albo straszą Niemcami. Prasa – straszy. Polska jednolita jest wymysłem – dotychczas nie pozbyła się nawet różnic po-zaborczych. Widać to w sieci dróg, kolei, uprzemysłowieniu. Co przekłada się na ludzkie postawy. Na moim Dzikim Wschodzie urzędnik byle biura jest PANEM. W Wielkopolsce już nie. Tam obywatele są bardziej pewni własnej wartości, potrafią walczyć o swoje. I co najważniejsze – umieją się organizować.
W większych ośrodkach miejskich ludzie zdają się być autonomii śląskiej życzliwsi, niż w wioskach. Co jest paradoksem, bo to przecież lubelscy chłopi nie dali się skazać na PGR-y i protestami w latach 50. postawili na swoim. Oni akurat powinni rozumieć idee samorządności i możliwości użytkowania własnych finansów. Ale ich oceny kształtuje telewizja. Dobrze znają tylko własne podwórko. Na lokalnym gruncie nikt rolników nie oszuka. A to – za mało.
Czy w przypadku Polski centralnej i wschodniej można w ogóle mówić o tożsamościach regionalnych? Czy wiadomo gdzie kończy się i gdzie zaczyna chociażby Mazowsze? Jak postrzegasz swój region – Ziemię Lubelską? Lubelszczyznę? A może po prostu część Małopolski?
-Zawsze mnie uczono, iż Ziemia Lubelska to część Małopolski. Historycznie wyodrębniła się z Ziemi Sandomierskiej za pierwszych Jagiellonów lub jeszcze ostatnich Piastów. Gdzie się kończy, a gdzie zaczyna np. Polesie? Krajobrazowo da się określić bez pudła, kulturowo? Po okresie przesiedleń w latach 40. przesunięto granicę Ziemi Lubelskiej w stronę Bugu. I tak to chyba już realnie wygląda. Za to Mazowszu po „reformie” Buzka przybył… Radom, nigdy z nim nie związany… W RP wciąż politycy decydują o granicach regionów, nie ich mieszkańcy. Śląsk również sztucznie podzielono. Kto kiedyś słyszał o Śląsku Opolskim, albo, co gorsza – o Opolszczyźnie? Toż to „nastojaszczyj” rusycyzm, a Rosjanie nigdy Opolem nie władali! Po zaborze „moskiewskim” zostały podobne, „polskie” nazwy – „Kielecczyzna”, „Lubelszczyzna”. Ba, pojawiły się nie przed rokiem 1918 a po 1944! Albo okrojenie w PRL-u nazwy Roztocza Lwowsko-Tomaszowskiego tak, by na mapach zostało tylko Roztocze! Na tym polega m.in. podłość tych, którzy rządzili krajem w imieniu Jeszcze-Bardziej-Dzikiego-Wschodu, niż mój.
Tymczasem ich następcy, niby polscy i niby demokraci, utwierdzają status quo, nie próbując zerwać z sowiecką tradycją!
-Ale język kształtują media. Dzisiaj nade wszystko one. I póki ci, którzy udają dziennikarzy w lokalnych stacjach telewizyjnych, sami nie przejdą podstawowego kursu czystości języka – na żadne zmiany nie liczę.
Czy podzielisz się swoimi zamierzeniami na najbliższą przyszłość? Jakieś plany wydawnicze? Nowa książka? A może wreszcie materiał o tzw. Górnym Śląsku (ostatnia była o Dolnym) – w końcu ta tematyka nie jest Ci obca?
-Przed wszystkim chciałbym wydać kilka książek moich przyjaciół. Tzn. przygotować je do druku, jak najlepiej, bo inaczej – wstyd. Lubię ładne książki, zarażam tym córkę. Własne historie? Czeka na edytora książka o tragedii Zagłębia Wałbrzyskiego. Rozgrzebana, bo nie mamy z Agnieszką i Romkiem czasu jej ukończyć w natłoku innych, bieżących spraw. Ale jest kwestią około 2 miesięcy, by sprawę zapiąć na ostatni guzik.
Na razie nie wiem, co uczynić z cyklem publikowanym do niedawna w Magazynie „Obywatel”. Zanim teksty powstały, założenia były takie, iż po zakończeniu całości „Obywatel” wyda je jako książkę. Potem założenia się zmieniły. Jak to w życiu.
Pomysłów na kolejne rzeczy co najmniej kilka. Ale coraz bardziej mnie korci powrót do dokumentu filmowego. Ostatni, jaki powstał („44 – folwark Pana Premiera”), zrealizowaliśmy już kilka lat temu z cudownie wrażliwym białoruskim operatorem, Saszą Konowałowem, opowiadał o Żyrardowie Leszka Millera.
Poza tym obliguje mnie co miesiąc konieczność edycji kolejnego numeru „Ulicy Wszystkich Świętych” i co poniedziałek – politycznego komentarza polskich wydarzeń dla wileńskiego „Infopolu” („Polski tydzień”). O stałym pisaniu do innych pism, polskich i litewskich, nawet nie wspomnę. Robić jest co. Choćby po to, by kilka niezłych tytułów mogło nadal funkcjonować na rynku wydawniczym. Te, o których myślę, trwają bez dotacji tylko dzięki pasji ich szefów. Ale dzięki takiemu stanowi rzeczy są wciąż niezależne. I to one wytyczają kierunek, nie pisma zachodnich wydawców, reprezentujących zachodnie interesy. Bo dążenia Polski czy Śląska żadnego z nich nie obchodzą.
Od redakcji: „Ulica Wszystkich Świętych” już nie istnieje, dwudziestoletnia współpraca L. L. Przychodzkiego z elbląskim „Tyglem” jest kontynuowana, książka z tekstów, pisanych dla „Obywatela” („Humaniści w sieci Historii”) ukazała się ostatecznie w Lublinie, zaś sam rozmówca B. Świderka nie ma już czasu na zajmowanie się Śląskiem, prowadząc międzynarodowy portal humanistów. A monografia umierającego Wałbrzycha wciąż odłożona ad acta…
Pierwodruk: „Jaskółka Śląska”